Król, Janek i Bożena. Łączy ich Biebrza
Króla Biebrzy, czyli Krzysztofa, znają nad Biebrzą wszyscy, bo na próżno szukać drugiego takiego gospodarza. Janka i Bożenę też znają, bo do Wólki Piasecznej przyjechali aż z Ameryki. Król porzucił życie w Warszawie, Bożena i Janek wielki dom w Pensylwanii. Wybrali biebrzańskie łąki, bagna i lasy.
Artykuł jest częścią naszego cyklu Jedziemy WPolskę.
Przed drewnianą chatą stoi mężczyzna z burzą siwych włosów. Wokół nie ma żadnych innych domów, tylko drzewa, łąki i jedna piaszczysta droga. Panuje zupełna cisza, którą przerywa szczekanie psów. Przed bramą stoi parę zdezelowanych samochodów. Mężczyzna zaprasza do środka chaty, w której żaden kąt nie jest pusty. Na ścianach wiszą portrety carów, obok rękopisy, dokumenty ze stemplami i podpisami.
- Tutaj butelki po wódce z czasów koronacji Mikołaja II, te mniejsze są po piwie. Też z Petersburga - opowiada. - Tu krzyże podlaskie… Czaszka koziołka, którą sam znalazłem.
W okolicy wszyscy znają go jako Króla Biebrzy. Choć tak naprawdę na imię ma Krzysztof, pochodzi z Warszawy i kilkadziesiąt lat temu zamienił zatłoczone miasto na głuchą ciszę w środku lasu. Kupił drewniane gospodarstwo, zamieszkał w Budach, które niegdyś były niewielką wsią. Choć dzisiaj po jej dawnych mieszkańcach nie ma już śladu, oni porzucili życie w odciętej od świata wiosce.
JedziemyWPolskę. Trzecia edycja akcji Wirtualnej Polski
- To ja przed Biebrzą - pokazuje swoje zdjęcie na tle regałów z książkami. Stoi ubrany w marynarkę, pod krawatem. Pracował w antykwariacie, który działa do dzisiaj. - Uciekałem często z miasta, na wieś, do lasu. Największe wrażenie zrobiły na mnie bagna, ten śpiew komarowy, to ich brzęczenie jest urzekające - wspomina.
Zawiasy skrzypią, gdy otwiera kolejne drzwi drewnianego domu. W drugim pokoju całe ściany obwieszone są obrazami biebrzańskich malarzy, na nich zwierzęta i przyroda, pod nimi stoją drewniane rzeźby. Na jednej ze stert staroci leży żydowska jarmułka z nieodległego Tykocina. Obok pisma rosyjskich carów, którzy dawniej rządzili na tych terenach. Cała historia.
- Kiedyś Biebrza to prawdziwa dzicz była, a dzisiaj cywilizacja wkracza. Im więcej cywilizacji, tym gorzej dla Biebrzy. Ale tego nie da się uniknąć - wzdycha. - Chociaż u mnie jeszcze jest w miarę pusto - zamyka kolejne drzwi.
Wychodzimy na zewnątrz, przez chwilę idziemy w ciszy. Mijamy szczekające psy, których jest tu kilkadziesiąt. Część zamknięta w otoczonych siatką boksach, bo Król prowadzi w gospodarstwie własne schronisko. Wyjaśnia, że psy same do niego przychodzą, choć czasami ktoś mu przywiezie. Za boksami stoi ława ze zwierzęcymi czaszkami. Leżą jedne obok drugich, mniejsze i większe.
- Skąd te czaszki? - pytam.
- To moje zwierzęta, krowy i psy. Tylko czaszki po nich zostają, nie chcę ich wyrzucać - odpowiada zwięźle Król.
Wchodzimy do kolejnego, drewnianego domu. Na swojej działce ma dwa, które po dach zawalone są wszelkimi przedmiotami znad Biebrzy, ale w tym pierwszym zdołał jeszcze upchać swoje łóżko. Zaś w drugim stoją góry maszyn, gliniane naczynia, młotki, sprzęt do łowienia ryb. Jest drewniany tornister, obok zardzewiały pocisk.
- To pocisk z chlorem, którym podczas wojny zaatakowano twierdzę w Osowcu - oznajmia Król. - O, tutaj więcej maszyn - pokazuje róg pokoju. - Dawniej wszędzie stogi stały, bo kosiło się tylko ręcznie. Czasami ktoś traktorem przejechał, ale traktorów było mało. Pustkowie, cisza, żadnych samochodów - wspomina.
Włącza stary gramofon, płyta zaczyna trzeszczeć. Ledwo słychać melodię, ale wyjaśnia szybko, że leci “zimny drań”. Przedwojenna piosenka Mieczysława Fogga, która związku z Biebrzą nie ma. - Już taki jestem zimny drań… - trzeszczy płyta. - I dobrze mi z tym, bez dwóch zdań… Bo w tym jest rzeczy sedno… Że jest mi wszystko jedno… Już taki jestem zimny drań - melodia się urywa, wychodzimy z domu.
Najważniejsza jest cisza
Król, czyli Krzysztof, zostawił za sobą całe wcześniejsze życie, tak przynajmniej opowiada. Porzucił warszawskie mieszkanie i pracę, zostawił też w mieście bliskich, żonę i dzieci. Mieszka w głuszy sam, odwiedzają go tylko bezpańskie psy, które przygarnia do swojego schroniska. Czasami bywają wycieczki, ma dla nich nawet miejsce na ognisko, ciekawscy turyści, których przyciąga aura Króla Biebrzy.
- Cisza, najważniejsza jest cisza - poucza.
- Dlaczego? - dopytuję.
- Nigdzie jej nie ma, wszędzie tylko gwar i hałas. Tutaj słychać tylko przyrodę, ptaki i wiatr. Prawie każdy dzień jest ciszą - wyjaśnia. - Podlaskie piękno najlepiej obserwuje się w ciszy, jak jest harmider, to wzrok mamy przytłumiony, nie można się skupić. Tylko w ciszy można myśleć o tym pięknie.
Patrzymy więc w ciszy na łąkę, która rośnie za jego gospodarstwem. Kawałek dalej zaczyna się las, drzewa stoją w równej linii. Król przeprowadził się tutaj kilkadziesiąt lat temu, wcześniej przyjeżdżał nad Biebrzę jako turysta. Gdy kupił drewniany dom, rzadko już wracał do miasta. Był kilka razy, ale zawsze szybko wracał nad Biebrzę. Miasto było zawsze za głośne, za tłoczne, za ciasne.
- Każde drzewo jest malownicze. Uważam je wręcz za święte - przerywa ciszę Król. - Ten pejzaż cały rok jest cudowny, każda pora ma swoje kolory, swoje dźwięki. Nawet chmury wyglądają inaczej niż w mieście - zamyśla się.
- Samotność nie przeszkadza na takim odludziu? - pytam.
- To jest najlepszy stan, w jakim można się znaleźć - oznajmia.
Ze Stanów nad Biebrzę
Po drugiej stronie Biebrzy swój dom ma Bożena z Jankiem. Polska przez prawie trzydzieści lat było tylko ich wspomnieniem. Janek wyjechał do Stanów, gdy miał 24 lata. Wrócił mając 52. Bożena miała wyjeżdżając 27 lat. Teraz ile? O to kobiet się nie pyta, wzbrania się Bożena. Zobaczyli Biebrzę raz i uznali, że to będzie ich dom.
- Takich kwitnących łąk w Stanach nie zobaczysz - mówi Bożena, siedząc przed domem.
- To było coś pięknego, gdy to pierwszy raz zobaczyliśmy - wtrąca się Janek.
- Lasy… Nie ma w Stanach takiej zieleni. Są dwa, może trzy drzewa, a potem kupa śmieci - stwierdza Bożena.
- Mnie też zdziwiły wąskie drogi, takie zaniedbane - przyznaje Janek.
Gdy wracali do Polski chcieli wziąć wszystko, co mogło zmieścić się do kontenera. Zapakowali meble, dwa samochody, małą koparkę i kosiarkę, całe worki ubrań. Pies leciał samolotem, w luku bagażowym. Zostawić musieli papugi, bo ich transport przez ocean kosztował kilka tysięcy dolarów. I to od sztuki. Dlatego oddali je pod opiekę znajomym.
- Straszyli nas w tej agencji - wspomina Bożena. - Oooo… czego wy tam po tylu latach jedziecie! Stany to wasz dom, spędziliście tu pół życia.
- Mówili, że po roku dostają kontenery od tych, którzy wracają z Polski do Stanów - mówi Janek.
Po powrocie ich życie miało zmienić się zupełnie. Wcześniej mieszkali w ogromnym domu, w Pensylwanii. Nad Biebrzą kupili rozpadający się, ciasny domek. Nie było nawet toalety, Bożena szła do wychodka przez wysoką trawę. Nocami tylko głucha cisza, odgłosy zwierząt z pobliskiego lasu. Gdy zaczęli wstawiać amerykańskie meble, to łóżko ledwo zmieściło się do sypialni, a stół i kanapa w jadalni.
- Pierwszy raz, kiedy tu jechaliśmy, to naprawdę nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. GPS kierował nas polnymi drogami - śmieje się Bożena. - Dziwiliśmy się, że taki dojazd jest do tej Wólki Piasecznej. Ale nas kierowało nie tak, jak trzeba.
- Baliśmy się, że nam się samochód rozsypie! - potwierdza Janek.
Tak wrócili do kraju, do rodziny, którą tu zostawili. Nocami mogli słyszeć odgłosy zwierząt, które dobiegają zza płotu. Chodzili po swoim kawałku lasu, kawałek dalej zaczynają się rozległe bagna, po których wije się Biebrza.
- Sąsiedzi bardzo ciepło nas przyjęli. Przynosili grzybki, jajka, a siostra przyjechała z listem powitalnym - opowiada Bożena, zalewa w kubkach rozpuszczalną kawę.
- Jeszcze ciasta upiekli! - wtrąca Janek.
- Przynoszą je do dzisiaj, bo mąż powiedział, że uwielbia ciasta naszej sąsiadki.
- Drożdżówka z truskawkami - wyjaśnia Janek.
Amerykanów wszędzie znają
Sąsiadów nie zdziwiło to, że do maleńkiej Wólki Piasecznej przyjechało małżeństwo z Ameryki. Bardziej zaskoczyło ich to, że od początku wzięli sprawy w swoje ręce. Nie zatrudniali nikogo, kto uporządkowałby ich działkę. Bożena sama chwyciła za kosiarkę. Kopali, co trzeba było. Sadzili, pielili i murowali.
- Sąsiedzi się zdziwili, że tak sami pracujemy. Pewnie myśleli, że ludzie będą nam robić, a my tylko będziemy rządzić - domyśla się Janek.
- Może się bali, że będzie między nami dystans. Bardzo często chodziłam do sąsiadki, wypytywała się mnie czy wiem, gdzie jest sklep, czy mamy coś jeść. Mówiła mi też, że myślała, że my się nie dogadamy - opowiada Bożena.
Choć czasem woleli nie mówić, że przyjechali z Ameryki. Jak wtedy, gdy w wiejskim sklepie ekspedientka prosiła Bożenę, żeby powtórzyła. Bo nie rozumiała jej akcentu, bo brakowało jej słowa, nazwy jakiegoś produktu. Słyszała od ludzi, że pewnie nie jest stąd. Czasami skłamała. Mówiła, że owszem, przyjechali spod Warszawy.
- Jedzenie nas zachwyciło. Wszystko całkiem inaczej smakuje - stwierdza Janek.
- U nas polska kuchnia była cały czas. Ale gotowanie tam i tutaj to ogromna różnica - mówi Bożena. - Tutaj rosół to ma zapach nie tylko w domu, ale też w środku, w tobie.
- Identycznych przypraw się używa, a smak zupełnie inny. Mąka jest inna, ziemniak inny, mięso inne. Tam to wszystko chemia - prycha Janek.
- Witano nas jajkami, grzybami. Jak zrobiłam pierwszą jajecznicę, to my jej nie jedliśmy. My się nią delektowaliśmy! To jajko taki inny smak miało, czuliśmy, że nie jemy trocin.
- Jest tutaj chleb, a nie guma do żucia. Tam obojętnie czy razowy, czy wieloziarnisty, czy biały, czy ciemny, to tak samo smakował.
- Po prostu tam wszystko tylko pięknie wyglądało - podsumowuje Janek.
Ich biebrzański spokój zakłóciły pożary, które wybuchły niedaleko ich domu. Bożena nie może zapomnieć unoszącej się nad lasem łuny, pisku uciekających zwierząt. Wciąż pamięta, jak ptaki wydawały odgłos, jakby płakały. Ale ogień zgasł, przyroda zaczęła się odradzać. Łąki się zazieleniły, ślady pożaru widać tylko gdzieniegdzie na drzewach, które wciąż są poczerniałe.
- Chociaż czasami jest tęskno do Stanów. Tam jest więcej luzu, tutaj czujemy więcej stresu. To zaczęło się nam trochę udzielać - przyznaje Bożena.
- Z drugiej strony tam się nawet sąsiedzi nie znają. Każdy żyje swoją codziennością. Rano do pracy, wieczorem do domu, wpadaliśmy na siebie przypadkiem. Tutaj znamy prawie wszystkich - mówi Janek.
- Czuć w Stanach pogoń za pieniądzem - przytakuje Bożena.
- Można w największym mieście mieszkać, a i tak człowiek się czuje taki samotny - kontynuuje Janek.
- A tutaj! - śmieje się Bożena. - Teraz to już ludzie stąd do Goniądza nas znają i wiedzą, że ze Stanów przyjechaliśmy. I w samym Goniądzu też!
Jedziemy WPolskę
Jeśli w Twojej miejscowości dzieje się coś ważnego, ciekawego, poruszającego - zgłoś się do nas za pośrednictwem platformy Dzieje Się.