Krew, pot i świńskie płuca. Sara od perfumerii wolała pole walki

Jak ratowania kolegów uczą się żołnierze? - Świńskie golonki są dobre do nauki opatrywania ran postrzałowych. U rzeźnika kupujemy też płuca, by trenować leczenie innych urazów - mówi Wirtualnej Sara Ciężka, ratownik wojskowy. Egzaminy z wyciskania pompek zdaje lepiej niż mężczyźni, a z pola walki na plecach wynosi ważących 80 kg rannych.

Krew, pot i świńskie płuca. Sara od perfumerii wolała pole walki
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magda Mieśnik

08.03.2018 | aktual.: 08.03.2018 11:51

Słychać strzały. Gdzieś za plecami głośny wybuch. Sypie się piach. Nerwowe pokrzykiwania. Ziemia drży. Dym utrudnia widzenie. Drobna blondynka w moro biegnie do wraku samochodu, z którego dobiega krzyk. Szybko ocenia stan żołnierza. W 20 sekund zakłada opaskę uciskową na obficie krwawiącą rękę. Zarzuca sobie mężczyznę na plecy i ewakuuje go z pola walki. To Sara Ciężka, ratownik wojskowy w 100. Batalionie Łączności w Wałczu.

Wchodzę na pani profil na Facebooku, widzę kobietę z długą bronią, w moro, a ostatnie miejsce zatrudnienia: perfumeria.

Zanim wstąpiłam w szeregi armii, pracowałam dorywczo w popularnym sklepie z kosmetykami i perfumami.

Co sprawiło, że od pachnącego czystego sklepu wolała pani pole walki?

Mój tata pracuje w policji. Od dziecka chciałam "iść w mundur". Mam to chyba we krwi.

Obraz
© Archiwum prywatne

Często pierwsze skojarzenie z kobietą w wojsku to obrazy z amerykańskiego filmu G.I. Jane. Główna bohaterka wyzbywa się kobiecości, goli głowę na łyso i zachowuje się, jak jej koledzy z armii. Ale pani jest tego zaprzeczeniem.

Kobiety w wojsku mogą się wielu ludziom kojarzyć z babochłopami. Ale to się zmieniło. Panie dbają o siebie, mają zrobione włosy, paznokcie, nawet rzęsy. Wstąpienie do wojska nie oznacza już wyzbycia się kobiecości. Jesteśmy też bardziej akceptowane przez kolegów w armii.

Odczuwała pani gorsze traktowanie?

Wcześniej koledzy z wojska patrzyli na kobiety w armii, jak na coś dziwnego. Jest już lepiej, ale nadal jesteśmy postrzegane jako słabsza płeć. To mnie motywuje. Daję z siebie 200 proc., by pokazać, że nie jestem gorsza od żołnierzy.

Ile musi pani zrobić pompek?

Na ocenę, która mnie satysfakcjonuje, czyli bardzo dobrą, na egzaminie musiałam zrobić 36. Do tego bieg wytrzymałościowy na kilometr. Wobec kobiet są niższe wymagania sprawnościowe. Mężczyźni biegną trzy kilometry. Ale wkrótce te normy mają zostać zrównane i kobiety będą biegały tyle, co ich koledzy.

Jak się wstępuje do wojska?

Poszłam do najbliższej wojskowej komisji uzupełnień i powiedziałam, że chcę służyć w wojsku. Najpierw musiałam przejść kurs podstawowy. Trzy miesiące w centrum szkolenia sił powietrznych w Koszalinie. Na kursie było 500 osób. Trochę mniej niż połowa to kobiety. Potem musiałam zdobyć specjalizację. Narzucili mi kurs wartownika, do niczego niepotrzebny, bo chciałam zostać ratownikiem. Dlatego zaliczyłam kolejne szkolenie, z pierwszej pomocy i zostałam zawodowym żołnierzem.

Jak się uczą ratownicy? Na żywych organizmach?

Tytuł ratownika otrzymałam po zdaniu egzaminu w Wojskowym Centrum Kształcenia Medycznego w Łodzi. Byłam na bardzo trudnym kursie TCCC w Poznaniu. To szkolenie dla ludzi, którzy mogą trafić "pod ogień". Musiałam przenosić na plecach ważących 80 kilogramów facetów, ewakuować ich z samochodu, czy innego trudno dostępnego miejsca w czasie ostrzału, wybuchów. Tak naprawdę, nie jest to takie trudne, jeśli zna się właściwą technikę. Poza tym adrenalina dodaje siły. Na poligonie stosuje się różne zabiegi, by wszystko wyglądało jak w czasie wojny: wystrzały, wybuchy, świece dymne. Na szczęście we wszystkim wspiera mnie mój partner, który ma podobne zainteresowania i razem ćwiczymy.

Obraz
© Archiwum prywatne

Tylko prawdziwych rannych nie ma na tych ćwiczeniach.

Ćwiczymy na zestawach do pozoracji ran, czyli gumowych atrapach, które wyglądają bardzo realistycznie. Z takiego zestawu możemy zrobić ranę postrzałową, złamanie, poparzenie. Wprowadzamy w to wężyk ze zbiornikiem z czerwonym płynem i tryska, jak z prawdziwej rany.

To pomaga się przyzwyczaić do widoku rozerwanych ciał?

Trochę pomaga. Ciężko przygotować się na wytrzewienie, czyli jelita i inne organy poza jamą brzuszną. Są na szczęście fantomy, na których można to ćwiczyć. Pracujemy też z pozorantami, czyli ludźmi, którzy udają rannych. Nic jednak nie oddaje rzeczywistości tak, jakbyśmy chcieli. Gdy szkolę kursantów z udzielania pierwszej pomocy na polu walki, często kupuję u rzeźnika świńskie nóżki, golonki i preparuję ranę postrzałową, do której wlewam sztuczną krew. W ten sposób uczymy się "pakować" ranę. Chodzi o zatamowanie krwawienia i założenie opatrunku.

W Stanach Zjednoczonych żołnierze sił specjalnych ćwiczą na żywych zwierzętach.

U nas to było chyba zbyt kontrowersyjne. Dlatego wykorzystujemy tylko ich organy. Świńskie płuca są bardzo dobre, by uczyć ludzi, jak odbarczyć odmę płucną, czyli usunąć z nich powietrze. Jednak najważniejsze to umiejętność zakładania sobie tzw. stazy taktycznej, czyli opaski uciskowej. Jeśli ktoś to potrafi, to zwiększa szansę na przeżycie rannego o 60 proc. A zakłada się ją w 20 sekund, nawet samemu sobie jedną ręką.

Żołnierze mdleją na widok krwi, gdy uczy ich pani, jak ratować kolegów?

Zdarza się, że nawet mężczyznom robi się słabo. Zawsze przed zajęciami uprzedzam, że krew będzie tryskać.

Można się do widoku krwi, rozerwanych ciał przyzwyczaić?

Nie każdy się w tym odnajdzie. Trzeba być po prostu pasjonatem. Najważniejsze, to nie stracić zimnej krwi, a właśnie krew jest najważniejsza. Na polu walki liczy się każda jej kropla. Jeśli żołnierz zostanie postrzelony w tętnice udową, to szybkie zatamowanie krwotoku sprawi, że nadal będzie mógł strzelać, choćby na siedząco. W innym wypadku może umrzeć nawet w ciągu minuty czy dwóch.

Gdy ludzie są świadkami wypadku, raczej przyglądają się z boku, niż pomagają. Niektórzy tłumaczą, że boją się jeszcze bardziej zaszkodzić rannym.

To ogromny błąd, zwłaszcza w czasach zamachów terrorystycznych. Podstawowa znajomość pierwszej pomocy sprawi, że szanse na przeżycie poszkodowanych bardzo wzrosną. Jeśli ktoś się brzydzi swoimi ustami dotknąć ust obcego człowieka, to niech robi sam masaż serca. Najbardziej wkurzają mnie osoby, które, zamiast ratować rannych, nagrywają wszystko telefonem. Gdy przejeżdżałam obok rannych, ruszyłam na pomoc, a tłum się przyglądał.

Co się stało?

Jechałam samochodem na zakupy. Zauważyłam, że auto wypadło z drogi i uderzyło w drzewo. Kierowca i pasażer byli zakleszczeni. Bandaże czy maseczki jednorazowe są dla mnie jak telefon, mam je zawsze w torebce, więc mogłam pomóc. Nie miałam tylko kołnierza do usztywnienia odcinka szyjnego kręgosłupa, ale teraz już zawsze mam go w bagażniku.

Poza ratowaniem ludzi, w wolnych chwilach chodzi pani na strzelnicę.

Mam mało wolnego czasu. Razem z najlepszymi ratownikami pola walki w Polsce prowadzę zajęcia jako instruktor i sędziuję zawody w ratownictwie taktycznym. Strzelnica to bardzo dobre miejsce dla kobiet. Jest wiele dziewczyn, które nie wierzą w siebie. Strzelanie może obudzić w nich odwagę do działania. Ostatnio musiałam jednak z tego zrezygnować. Jestem w ciąży, a taki huk może nie służyć dziecku. Pytała pani, czy do widoku rozerwanych ciał można się przyzwyczaić? Na mnie to nie robi wrażenia, za to bardzo boję się bólu związanego z porodem.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (36)