Kreml już prowadzi wojnę z Ukrainą. Chwyty propagandy z czasów III Rzeszy
Kreml prowadzi wojnę informacyjną z Ukrainą. Straszy m.in. "amerykańskimi komandosami w Doniecku", "spalonymi żywcem berkutowcami we Lwowie". Rosja sięga po ulubione chwyty propagandy z czasów III Rzeszy. O aspektach tej wojny dla Wirtualnej Polski pisze Aleh Barcewicz.
W Internecie krąży materiał filmowy, wyprodukowany przez północnokoreańską telewizję państwową, opowiadający o powszechnej biedzie, która rzekomo panuje w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej. Mroczny, niemal płaczący głos lektora opowiada o potwornym głodzie i przemocy, szereg zdjęciowy jest w całości zmontowany z przypadkowych szarych zdjęć jakichś kuchni polowych, kolejek po jedzenie i leżących na ulicach bezdomnych. Właśnie tak wedle autorów z kraju "kwitnącego komunizmu" ma wyglądać rzeczywistość krajów kapitalistycznych.
Świat na opak
"Im większe jest kłamstwo, tym łatwiej ludzie w nie uwierzą". Zdaje się, że zgodnie z tą słynną maksymą Josepha Goebbelsa funkcjonują już nie tylko media północnokoreańskie, lecz także rosyjskie. Media, blogerzy i ukraińscy stróże prawa niemal codziennie informują o wykryciu kolejnej mistyfikacji mediów rosyjskich.
A te dosłownie prześcigają się w tworzeniu nowych. Dowiemy się z nich, na przykład, o "desancie amerykańskich komandosów w Doniecku" (telewizja "Rossija-1"), o "anglojęzycznych żołnierzach, prowadzących pod flagą ukraińską transportery opancerzone do Słowiańska" (telewizja NTV), o tym, że we Lwowie "żywcem spalono dwóch funkcjonariuszy Berkutu”, którzy rzekomo nie chcieli przeprosić za okrucieństwa, wyrządzone zimą uczestnikom protestów na Majdanie ("Rossija-1"). I tak dalej i tak dalej. Walcząc z tą plagą propagandową Ukraińcy nawet stworzyli specjalną stronę internetową StopFake.org, na której weryfikują liczne rewelacje medialne Rosjan.
Niemiecki karabin i "wizytówka Jarosza"
- Są media, które świadomie uprawiają prowokacje, aby zwiększyć sobie oglądalność - mówi w rozmowie z WP wydawca jednej z czołowych rosyjskich stacji telewizyjnych, pragnący zachować anonimowość. - Na przykład wiem dokładnie, że niedawna historia z niemieckim karabinem i rzekomym atakiem Prawego Sektora pod Słowiańskiem była zorganizowana przez dziennikarzy stacji LifeNews, we współpracy z rosyjskimi służbami specjalnymi - dodaje współrozmówca.
Mowa o strzelaninie, która odbyła się pod Słowiańskiem w pierwszy dzień świąt Wielkanocnych. Incydent miał miejsce przy punkcie kontrolnym, który ustawili rebelianci, żądający przyłączenia regionu do Rosji. W doszczętnie spalonych samochodach niezidentyfikowanych napastników rzekomo znaleziono niemiecki karabin maszynowy oraz… lśniącą, nietkniętą ogniem wizytówkę Dmytra Jarosza, przywódcy Prawego Sektora. Stała się już obiektem memów i licznych kpin ukraińskich internautów. MSZ Rosji wkrótce po publikacji materiału telewizji LifeNews oskarżyło Kijów o "złamanie porozumienia o zawieszeniu broni" z Genewy.
Ideologiczne ramię Kremla
- Stronnicze i wręcz kłamliwe opisywanie wydarzeń oraz reżyserowanie ewidentnych spektakli, które są nagrywane, a później przedstawiane jako realne wydarzenia nie mają nic wspólnego z dziennikarstwem - mówi w rozmowie z WP redaktor państwowej gazety "Głos Ukrainy" Ivan Kozłovsky. - Media rosyjskie są obecnie narzędziem, które ma usprawiedliwiać realizację imperialnej polityki Kremla wobec Ukrainy. I nie tylko Ukrainy. Są bezczelnym i jednocześnie wyrafinowanym ramieniem ideologicznym tej całej operacji - reasumuje dziennikarz ukraiński.
Przejawia się to na wszystkich poziomach konstruowania przekazu. Już nawet w zwiastunach wiadomości rosyjskich programów telewizyjnych w ustach prezenterów dominują nie zdania informatywne, tylko oceniające. Wydaję się, że podstawowym celem tworzonego produktu medialnego jest nie informowanie, tylko pobudzenie i mobilizacja odbiorcy poprzez rozpalenie jego lęków i fobii. Przypomina to seanse nienawiści, żywcem wzięte z powieści Orwella "1984".
Dziennikarze od zadań specjalnych
Zbrojnym ramieniem w wojnie, którą Kreml de facto prowadzi z Ukrainą, dziennikarze mediów rosyjskich stają się już w sensie dosłownym. W środę w dotychczas spokojnym obwodzie Dniepropietrowskim zatrzymano dwóch akredytowanych pracowników stacji NTV, którzy, zamiast relacjonowania bieżących wydarzeń, za pomocą ukrytej kamery skrupulatnie dokumentowali topografię nie ogarniętych jeszcze separatyzmem miejscowości na południu Ukrainy, zwracając szczególną uwagę na milicyjne komendy oraz budynki lokalnych samorządów.
Ich pracodawca wydał oświadczenie, że reporterzy przygotowywali materiał "nie związany z aktualną polityczną sytuacją na Ukrainie" i rzekomo robili "reportaż o cerkwiach". Jednak żadnych zdjęć cerkwi w zarekwirowanych nośnikach nie znaleziono. Pracownikom telewizji NTV grozi zarzut o szpiegostwo.
"Żydobanderowcy"
Nieuznawane przez Moskwę władze w Kijowie media rosyjskie regularnie wyzywają od "nazistów" i "banderowców". Jednocześnie w telewizji pojawiają się programy i reportaże, które doszukują się u wielu obecnych liderów Ukrainy pochodzenia… żydowskiego. W domyślnym mniemaniu autorów ten fakt (pal sześć, prawdziwy lub zmyślony) już sam przez się musi rzucać cień na wybraną osobę. Apelują w ten sposób do mocno zakorzenionego w Rosjanach szowinizmu i antysemityzmu.
W związku z powyższym wśród Ukraińców na określenie tych przeciwstawnych "zarzutów" powstał prześmiewczy oksymoron "żydobandera". Z kolei masowa opinia publiczna w Rosji nie odczuwa wewnętrznej sprzeczności zarówno w tym, jak i w wielu innych tworach serwowanej mu wizji rzeczywistości.
Rosjanie popierają cenzurę
Propaganda mediów rosyjskich, przy ewidentnej aktywności zewnętrznej, zorientowana jest przede wszystkim na odbiorcę wewnętrznego. A ten świadomie godzi się na to, aby go oszukiwano. Według przeprowadzonych ostatnio badań opinii publicznej aż 72% obywateli Rosji uważa, że "ze względu na interes państwowy środki masowego przekazu mają prawo przemilczać lub zniekształcać informację". Można zatem mówić o swoistym zamówieniu społecznym na propagandę. Potężnym bodźcem, który rozbudził drzemiącego w Rosjanach imperialnego potwora, było przyłączenie Krymu.
- Na tej fali Kreml może teraz zaatakować kogokolwiek. Ludzie wierzą w ideę "wielkiej Rosji" - konstatuje nasz anonimowy rozmówca z jednej z rosyjskich stacji telewizyjnych. - Jeżeli kilka miesięcy temu działy informacyjne niektórych mediów państwowych mogły otrzymywać odgórne instrukcje co do sposobu relacjonowania wydarzeń na Ukrainie, to dzisiaj już nie są potrzebne. Przytłaczająca większość redakcji idzie torem "patriotycznym". I nawet ci, którzy wcześniej sceptycznie oceniali Putina, dzisiaj zwracają mu honor - dodaje redaktor.
Putin jako zakładnik
Poprzez ofensywę na Ukrainie i aneksję Krymu obecny gospodarz Kremla tak nakręcił łaknące geopolitycznego rewanżu za porażkę w „zimnej wojnie” społeczeństwo rosyjskie, że już w zasadzie nie może zawrócić i musi co jakiś czas podsycać społeczne nastroje nowymi sukcesami. W tym sensie Rosja podobna jest do pociągu, który, ku zachwytowi pasażerów, nagle nabrał olbrzymiej prędkości, zmiatając wszystkie przeszkody na swojej drodze. Jedni, głównie w Rosji, sądzą, że zmierza ku świetlanej przyszłości. Inni, głównie na Zachodzie, wróżą na końcu drogi polityczną i gospodarczą przepaść.
Aleh Barcewicz dla Wirtualnej Polski