Sekretarka ukradła uczniom 129 tys. zł - chciała umrzeć
W krakowskiej Szkole Społecznej przy ul. Michałowskiego życie toczy się spokojnie - nawet po tym, gdy wyszło na jaw, że sekretarka Beata P. przez rok ukradła z kasy placówki 129 tys. złotych.
Kobieta tłumaczyła w prokuraturze, że musiała mieć pieniądze na spłatę kredytów, których miesięczna rata urosła do 6,5 tys. zł. Teraz sprawa trafiła do krakowskiego sądu, wyrok jeszcze nie zapadł.
Prokuratura ustaliła, że Beata P. przez rok zgarniała dla siebie pieniądze z czesnego oraz te, które rodzice wpłacili na zieloną szkołę, wyjazd do Amsterdamu, zakup podręczników i obiady dla dzieci. Kradła systematycznie i nieduże kwoty, dlatego proceder trwał tak długo.
- Pracowała u nas kilkanaście lat, mieliśmy do niej zaufanie - przyznaje Jerzy Sonik, prezes Towarzystwa Społecznej Szkoły Podstawowej, które prowadzi szkołę przy ul. Michałowskiego. - Uważaliśmy ją za bardzo dobrego pracownika - dodaje.
Sekretarka korzystała z tego, że miała uprawnienia do pobierania opłat od rodziców. Codziennie się rozliczała, ale inne dokumenty dostawała księgowa, a inne rodzice. Po wypłacie oddawała część przywłaszczonych pieniędzy, ale gdy nie starczało jej na spłatę długów, znów kradła. Wpadła w błędne koło, zaczęła brać kredyty, żeby spłacić zawłaszczone w szkole pieniądze.
Beacie P. pomagało w kradzieży to, że nie zawsze szkoła naciskała na rodziców, by płacili czesne w terminie. Gdy ktoś nie miał pieniędzy, mógł płacić nieco później. Proceder trwał od maja 2008 r. do maja tego roku. Wtedy Beata P. nagle zniknęła. Miała przygotować pieniądze na opłacenie autokaru dla uczniów, którzy przyjechali na wymianę z Holandii. Wyszła ze szkoły w godzinach pracy i zadzwoniła do córki. Powiedziała, że jest w parku i chce popełnić samobójstwo. Połknęła tabletki, ale jej córka w ostatniej chwili znalazła matkę i zabrała ją do szpitala.
Gdy sprawa wyszła na jaw, Beata P. wyznała skruchę. - Jest mi wstyd - nie kryła. 23 grudnia tego roku odbędzie się posiedzenie sądu w sprawie sekretarki. - Wystąpiła z wnioskiem o dobrowolne poddanie się karze 15 miesięcy więzienia w zawieszeniu na pięć lat - mówi Rafał Lisak, rzecznik krakowskiego sądu. Będzie też musiała zwrócić skradzione pieniądze.
Wielu rodziców do tej pory nie ma pojęcia o działaniach sekretarki. - Kradzież? O niczym nie słyszałam - dziwi się jedna z mam, która przyszła odebrać syna.
- Wiem tylko, że była zmiana na stanowisku sekretarki i ta pani już nie pracuje w szkole - dodaje. Jej zdaniem to dobrze, że dyrekcja szkoły nie wtajemniczyła wszystkich rodziców. - To znaczy, że szkoła sobie ze wszystkim poradziła - stwierdza.