Abp Sławoj Leszek Głódź kazał spier... fotografowi. Tytus Kondracki dla WP: buta, chamstwo, bezczelność
- Trudno mi uwierzyć, że po 10 latach pracy usłyszałem coś takiego. Pierwszy raz zetknąłem się z takim chamstwem i bezczelnością - powiedział w rozmowie z WP Tytus Kondracki, krakowski fotograf, który w czasie pełnienia obowiązków służbowych miał od abp Sławoja Leszka Głódzia usłyszeć: "Spierd...". Fotograf sprawę ujawnił na FB, ale nam opowiedział dokładnie, co się wydarzyło.
30.01.2017 | aktual.: 30.01.2017 17:42
Do incydentu doszło w sobotę. Kondracki miał oficjalną akredytację na Ingres abp Marka Jędraszewskiego. Do wymiany zdań doszło, gdy fotografował wypakowywanie prezentów dla nowego arcybiskupa. Po wymianie zdań, Głódź wsiadł do BMW i odjechał.
"Spierd...! Usłyszałem tuż przed zapozowaniem do zdjęcia. Ja na to: księdzu wypada używać takiego języka? Jakaś wierna - niech Pan wybaczy arcybiskupowi! Trzeba być miłosiernym! Jedynym ratunkiem dla emeryta była ucieczka do BMW 7" - opisuje Kondracki na FB.
W rozmowie z WP podkreślił, że cały czas miał na szyi zawieszoną akredytację. - Robiłem zdjęcia, z nikim nie było problemu, na miejscu było BOR, policja... Gdy podeszli do samochodu, przedstawiłem się, chciałem zrobić zdjęcie. Wtedy usłyszałem te słowa - relacjonował Kondracki.
Podkreślił, że z jego ust nie padło żadne słowo, które mogłoby usprawiedliwić podobną reakcję. - Z nikim innym nie było problemu, niektórzy nawet ze mną rozmawiali - stwierdził. - Zapytałem księdza, czy powinien tak mówić, ale nie otrzymałem odpowiedzi - dodał.
Jak ujawnił w rozmowie z WP Kondracki, "spier..." nie było jedynym obelżywym sformułowaniem, z którym się do niego zwrócono. Abp Głódź miał do niego jeszcze powiedzieć "spiep...", zaś jego kierowca: "spadaj pan".
Kobieta, która towarzyszyła arcybiskupowi, zwróciła się następnie do fotografa: "odpuść mu grzechy, jak i Jezus odpuszcza. To stany napięć". Słowa te słyszymy dokładnie na nagraniu, które udostępnił nam Kondracki.
Jak młody fotograf tłumaczy całe zajście? - To rodzaj buty. Arcybiskup czuje się tak ważny, że ktokolwiek z zewnątrz jest dla niego nikim. Zrozumiałbym, gdyby nie chciał zdjęcia. Ale to jest buta wobec ludzi. On myśli, że jest panem - stwierdził w rozmowie z WP.
Sekretarz metropolity: nie chce mi się wierzyć
O ocenę sytuacji zapytaliśmy również sekretarza metropolity, księdza Bartłomieja Starka. Jak się jednak okazało, nie towarzyszył arcybiskupowi tamtego dnia.
- Pierwsze słyszę, dlatego trudno mi się ustosunkować. To trudna sytuacja... - przyznał ksiądz w rozmowie z WP. Zaznaczył jednak, że z arcybiskupem pracuje od lat i "na tyle, na ile go zna, nie chce mu się wierzyć", by tak powiedział do dziennikarza.
Upokorzenia i wyzwiska oraz pijackie biesiady
To nie pierwsze kontrowersje związane z osobą arcybiskupa. Kilka lat temu "Wprost" opisał historię księdza, który był u niego kapelanem. Arcybiskup miał budzić go w nocy pijany i kazać grać na akordeonie do tańca.
Ponadto, podczas pijackich biesiad, Głódź rzekomo wysyłał księdza do miasta na poszukiwania odpowiedniego gatunku kiełbasy i kazał nalewać alkohol, krzycząc: "Co ty, k..., nawet nalać nie potrafisz!". Rano na kacu wzywał go, żądając "actimelka" i krzycząc: "Bądź moim actimelkiem!".
Arcybiskup - według relacji kapelana - miał go niejednokrotnie upokarzać i wyzywać.
Metropolita gdański wystosował oświadczenie, w którym ustosunkował się do stawianych zarzutów. "Zostałem przesadnie pomówiony i to w sposób, który nie odpowiada relacjom wewnątrzkościelnym. Każdy ma swoje słabości. Ale myślę, że wszyscy musimy też mieć świadomość, że wielka krzywda została wyrządzona przede wszystkim Kościołowi i Archidiecezji Gdańskiej" - pisał w oświadczeniu.