Krach eurosocjalizmu
"Titanic" europejskiego państwa opiekuńczego uderzył w górę lodową, ale pasażerowie dalej chcą balować.
19.05.2003 07:41
Mieszkania, edukację na wszystkich poziomach, kompleksowe usługi medyczne, przeloty samolotem, rozmowy telefoniczne - to wszystko fundowały kilkunastu tysiącom swoich obywateli rządy Nauru, atolu na Pacyfiku. Dzięki dolarom z eksploatacji złóż fosforytów i eksportu tego surowca, w Nauru (niepodległym od 1968 r.) stworzono modelowe państwo opiekuńcze. Raj skończył się w latach 80., gdy złoża się wyczerpały. Wyspiarze, żyjący niegdyś lepiej niż middle class w USA, muszą dziś płacić za wszystko i żyją jak nędzarze. Po latach prosperity nie zostało nic, bo pieniądze rozdano lub zmarnotrawiono, na przykład linie Air Nauru kupiły pięć boeingów, które ledwo zmieściły się na wyspie!
Taką wyspą jest dziś Europa Zachodnia. Wydatki na "bezpłatną" edukację, służbę zdrowia, rozmaite zasiłki, dotacje, renty i emerytury sięgają w niektórych państwach 12 proc. PKB (w USA 4 proc.)! W ciągu 10 lat gospodarka Unii Europejskiej stanie się bardziej konkurencyjna od amerykańskiej - zapowiadali podczas szczytu w marcu 2000 r. w Lizbonie przywódcy państw piętnastki. Wyznaczyli sobie ambitne cele: stworzyć w ciągu dekady 30 mln miejsc pracy i sprawić, by roczny wzrost ich gospodarek o 3 proc. PKB stał się standardem. Dziś te hasła budzą pusty śmiech. Tempo wzrostu PKB w unii nie było większe niż w USA, a w dodatku dystans dzielący obie gospodarki stale się powiększa. Według Europejskiego Banku Centralnego, PKB unii wzrośnie w 2003 r. o 1 proc., a USA o 2,5 proc. Średni dochód na obywatela wspólnoty stanowi dziś 70 proc. dochodu przeciętnego Amerykanina, bezrobocie w unii sięga 8 proc. Po półwieczu flirtu z mirażem państwa dobrobytu "złoża", czyli przedsiębiorczość ludzi i gospodarczy wzrost takich
państw, jak Niemcy, Francja czy Włochy, są na wyczerpaniu, a zabawa w "darmowe obiady", o których mówił Milton Friedman, trwa. - Bez demontażu welfare state Europa nie tylko nie dogoni USA, ale sama wyląduje na marginesie globalnej ekonomii - ostrzega prof. Wojciech Bieńkowski, szef Zakładu Gospodarki Amerykańskiej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
"Trzydzieści siedem i pół to maksimum, trzy czwarte to minimum!" - domagało się 13 maja na ulicach francuskich miast dwa miliony protestujących. Chodziło o staż pracy pozwalający przejść na emeryturę (dziś 37,5 roku w sektorze publicznym, a 40 lat w prywatnym), który rząd Jeana Pierra Raffarina chce zwiększyć do 42 lat, a także o utrzymanie dotychczasowej wysokości emerytur (75 proc. wynagrodzenia!). Według Komisji Europejskiej, bez radykalnych obniżek świadczeń już w 2010 r. francuski system emerytalny znajdzie się pod kreską, a w 2040 r. jego deficyt sięgnie 3,8 proc. PKB. Tydzień wcześniej w Austrii związkowcy strajkowali przeciwko planom zmiany wieku emerytalnego z 59 lat dla mężczyzn i 57 lat dla kobiet do 65 lat. Ich wzburzenie wywołała zapowiedź kanclerza Wolfganga Schźssela, że przy liczeniu emerytury będą uwzględniane zarobki z 40 lat pracy zawodowej, a nie jak dotychczas z ostatnich 15 lat (rząd chce w ten sposób zaoszczędzić 2,2 mld euro w ciągu czterech lat). Austriacy boją się, że po zmianach
ich emerytury będą niższe o 30 proc.
Strajki generalne, które w ciągu dwóch ostatnich lat ogarnęły większość zachodnioeuropejskich państw (w 2002 r. strajkowali m.in. Włosi, Hiszpanie i Portugalczycy), to zwiastun nieuchronnej implozji modelu państwa opiekuńczego. Krajów UE nie stać już na zagwarantowanie obywatelom dotychczasowego poziomu życia. We Włoszech 7 mln osób spośród 56 mln obywateli otrzymuje renty, choć badania dowodzą, że powinny one przysługiwać najwyżej 3 mln. "Historyczny kompromis" chadeckiego premiera Aldo Moro i przywódcy partii komunistycznej Enrico Berlinguera z 1976 r. zapoczątkował horrendalny wzrost nakładów na cele społeczne. Skutek? Włoskie państwo jest dziś zadłużone na bilion euro! Budżet Niemiec, budujących od lat 50. "społeczną gospodarkę rynkową" (co zapisano w konstytucji), przypomina szwajcarski ser. W najbliższych czterech latach Niemcom zabraknie w państwowej kasie 50 mld euro. - Nie chcieliśmy sobie uświadomić rzeczywistości i tkwiliśmy w komfortowym ciepełku z lat 70. i 80. - stwierdził niedawno Dieter
Wiefelspźtz, rzecznik polityki wewnętrznej SPD. - Za wielkie pieniądze sprzedaje się obywatelom fikcję bezpłatnych szkół czy służby zdrowia, nie wspominając o katastrofalnej jakości "państwowych" usług - mówi Grzegorz Szczodrowski z Uniwersytetu Gdańskiego, ekspert Centrum im. Adama Smitha.
Utrzymywanie drogiego złudzenia dobrobytu wymaga łatania dziur budżetowych podatkami. W Szwecji podatki dochodowe i składki ubezpieczeniowe pochłaniają 31,7 proc. pracowniczych pensji, we Włoszech 27,9 proc. W RFN, pod pretekstem ochrony środowiska, wprowadzono tzw. ekopodatek, czyli podwyżkę akcyzy na energię i paliwa. W rzeczywistości z tych pieniędzy pokrywa się m.in. wydatki na szkolnictwo. Tłumacząc się wydatkami związanymi z powodzią w 2002 r., odłożono zaplanowaną obniżkę progów podatkowych. Tymczasem to m.in. rosnący fiskalizm sprawił, że w zeszłym roku zbankrutowało w Europie około 150 tys. dużych firm, a pracy nie ma 16 mln obywateli UE. Bernard Thibault, sekretarz generalny francuskiej komunistycznej centrali związkowej CGT, zna jednak sposób na rozmnożenie pieniędzy. "Pieniądze dla budżetu trzeba znaleźć, ale nie kosztem świadczeń socjalnych!" - krzyczał przed kamerami w trakcie strajku. Jego zdaniem, rząd myśli tylko o oszczędnościach, a wystarczyłoby przecież sięgnąć po dodatkowe wpływy do kas
prywatnych firm, opodatkowując ich nie inwestowane zyski... Najgorsze, że nadmierna ochrona socjalna rodzi apatię. - Ludzie przyzwyczajają się do myśli, że to i owo im się należy - zauważa prof. Bieńkowski. Po ubogich dzielnicach Sztokholmu - Tensta, Rinkeby, Bagarmossen, Skogas - snują się tabuny bezrobotnych mieszkańców: prowadzą długie rozmowy przez telefony komórkowe, słuchają płyt CD z kieszonkowych odtwarzaczy, na noc wracają do schludnych bloków i stumetrowych mieszkań. To spadek po trwającym od końca lat 30. XX wieku eksperymencie ze społeczną gospodarką rynkową, z którego Szwedzi powoli się wycofują. Za Odrą osoby tracące pracę przez trzy lata dostają zasiłek w wysokości 70 proc. wcześniejszego wynagrodzenia! Przedsiębiorcy przyłapani na zatrudnianiu na czarno obcokrajowców skarżą się, że przysłani przez urzędy Niemcy (bezrobotni nie mogą odrzucić przedstawionych im ofert) pracują u nich tydzień, potem biorą dwa tygodnie zwolnienia lekarskiego i więcej się nie pojawiają. Wolą przyzwoity zasiłek od
nieco wyższej pensji za odrobinę wysiłku. George W. Bush proponuje m.in. refundowanie bezrobotnym kosztów szkoleń (do 3 tys. USD), które pozwolą im znaleźć nową posadę, pod warunkiem że podejmą naukę w ciągu 13 tygodni od zwolnienia z pracy. Różnica w efektywności obu metod rzuca się w oczy: w unii bez pracy dłużej niż rok pozostaje 44 proc. bezrobotnych, w USA 6 proc.!
Welfare state demoralizuje też tych, którzy pracę mają, bo chroni posady na tyle, że o ich utrzymanie nie trzeba rywalizować z innymi. Kanclerz Helmut Kohl wytykał z mównicy Bundestagu, że Niemcy są "społeczeństwem wolnego czasu". W Europie Zachodniej pracuje się rocznie o 300-400 godzin krócej niż za oceanem (we Francji średnio 35,7 godzin tygodniowo), choć wydajność pracy jest niższa i nie uzasadnia dłuższego odpoczynku. W Rzymie magistrat zatrudnia 17 tys. strażników miejskich, lecz na ulicach trudno ich spotkać. Większość przychodzi do pracy rano, by podbić kartę, po czym spokojnie wraca do domów. Władze miasta do wystawiania mandatów zaangażowały dodatkowo 3 tys. "cywilów". Dopóki zatrudnieni byli na kontraktach tymczasowych, dopóty pracowali dość gorliwie, ale gdy zawarto z nimi stałe umowy o pracę, i oni zniknęli z ulic... Zwolnić takich darmozjadów nie sposób. Kiedy w 2002 r. rząd Berlusconiego chciał zmienić art. 18 kodeksu pracy, zabraniający zwalniania pracowników bez wykazania ich winy
("wyprodukował więcej bezrobotnych niż jakikolwiek kryzys" - mówią o przepisie biznesmeni z Italii), organizacje związkowe CGIL, CISL i UIL wyprowadziły na ulice Rzymu, Florencji, Mediolanu i Turynu ponad 750 tys. ludzi, a jednodniowy strajk generalny sparaliżował kraj. Kodeksu nie zmieniono.
Kiedyś na Wall Street furorę zrobił T-shirt jednego z maklerów z nadrukiem "Kto umrze najbogatszy, wygrywa". - Albo Zachodnia Europa zliberalizuje gospodarki na wzór amerykański, albo umrze - mówi Szczodrowski. Dodajmy, że umrze biedniejsza od USA.
Krzystof Trębski
Piotr Cywiński (Berlin)
Współpraca: Ludwik Lewin (Paryż) Jacek Pałasiński (Rzym)