Kpt. Tadeusz Wrona: ja tylko sobie latałem
- To nie ja, tylko cała nasza załoga. Zawsze to podkreślam, bo drugi pilot robił dokładnie to samo, co ja, monitorował każde moje podejście, więc wykonywał większość czynności na pokładzie. Ja tylko sobie latałem... i to jeszcze korzystając z autopilota - mówi w rozmowie z Marzeną Rogalską kpt. Tadeusz Wrona, który niemal dokładnie dwa lata temu dokonał udanego awaryjnego lądowania na Okęciu, po tym jak w pilotowanym przez niego samolocie zacięło się podwozie.
15.10.2013 | aktual.: 15.10.2013 19:45
Kpt. Wrona przyznaje, że czeka na raport na temat tamtego lądowania i ewentualnych przyczyn usterki. - Ciągle jestem ciekaw, co zdaniem komisji nie zadziałało. Czy komisji udało się dotrzeć do sedna sprawy, żeby było to dla nas, wszystkich pilotów, informacją, na co trzeba zwrócić uwagę, jakie procedury wprowadzić, co poprawić, żeby uniknąć takiej sytuacji, zarówno po stronie użytkowników, jak i ludzi, którzy dokonywali przeglądu serwisów - podkreśla.
Pytany o sprawę bezpiecznika, który mógł być wyłączony przez co nie zadziałało awaryjne wysunięcie podwozia, kpt. Wrona odpowiada, że "sytuacja z tym bezpiecznikiem jest dziwna". - Przy próbie wypuszczenia podwozia z instalacji elektrycznej, gdy samolot został podniesiony na ziemi i wykonano taką próbę, to po zamknięciu obwodu, czyli włączeniu bezpiecznika, uruchomiono instalację awaryjnego wypuszczenia i podwozie się wysunęło - przyznaje. Następnie jednak podkreśla, że kiedy podczas tamtego pamiętnego lądowania nie mógł wypuścić podwozia, wówczas - po nawiązaniu kontaktu z grupą powołaną do reagowania w sytuacjach kryzysowych, zgodnie z sugestią jej przedstawicieli polecił drugiemu pilotowi sprawdzenie tego bezpiecznika i pozostałych bezpieczników "sztuka po sztuce". - Przykląkł i w pierwszej kolejności zresetował bezpiecznik, ponieważ tak polecili nam mechanicy właśnie z tej grupy, która miała nam pomóc bezpiecznie wylądować - mówi kpt. Wrona. Mimo to - przy próbie awaryjnego wypuszczenia podwozia - "nie
było reakcji ze strony instalacji". - Powiedziałem drugiemu pilotowi: "Jurek, trudno, opuść miejsce, proszę cię, zrób to jeszcze raz, żebyśmy naprawdę mieli już pewność". Poprosiłem jeszcze naszego szefa pokładu, aby nadzorował pracę drugiego pilota. Szef pokładu to opanowany, spokojny człowiek, który jest także instruktorem - relacjonuje kpt. Wrona. Wówczas drugi pilot miał sprawdzić ponownie wszystkie bezpieczniki. - Jak skończyli pracę, to nie miałem już żadnej niepewności, byłem przekonany, że bezpieczniki są w pozycji takiej, jaką raportował drugi pilot. Wiedziałem, że wszystko jest zrobione i sprawdzone. To była kolejna próba wypuszczenia podwozia, która też się nie udała - podsumowuje.
Mówiąc o samym awaryjnym lądowaniu kpt. Wrona przyznaje, że się bał. - Przez chwilę pomyślałem sobie: "Dokąd będę obserwować to zdarzenie? Co odbierze mi świadomość?" - wspomina.