Koziński: "To był najdłuższy Wielki Tydzień naszych czasów" (OPINIA)
Wielkanocna niedziela symbolicznie kończy rok życia z pandemią. Ale też pojawiają się pierwsze pierwiosnki sugerujące, że polska polityka po koronawirusie będzie choć trochę lepsza niż przed nią.
04.04.2021 07:01
Déjà vu. Cały tegoroczny Wielki Tydzień był niemal identyczny z ubiegłorocznym. Więcej, całe ostatnie 12 miesięcy były jak długi Wielki Tydzień. Najdłuższy Wielki Tydzień – bo trwający już rok – naszych czasów.
Podobieństw Wielkanocy z tego i poprzedniego roku widać wiele. Przede wszystkim w zachowaniach, konieczności noszenia maseczek, przestrzegania pandemicznych restrykcji. Różnicę widać za to w podejściu. Rok temu wydawało się, że COVID-19 będzie z nami chwilę. Gdy 11 marca 2020 r. WHO ogłosiło pandemię, wszyscy byliśmy przekonani, że potrwa ona chwilę – do świąt, weekendu majowego najdłużej. Rok później nikt nawet nie próbuje przewidywać daty zakończenia codziennej mordęgi z koronawirusem. Raczej zastanawiamy się, jak się do niego dostosować.
Zahibernowani przez wirusa
Co się wydarzyło podczas tych 12 miesięcy Wielkiego Tygodnia z COVID-19? Pozornie nic. Jak PiS rządził, tak rządzi. Jak opozycja nie miała na siebie pomysłu, tak nie ma. Tarcze antykryzysowe skutecznie zamroziły przepływy społeczno-gospodarcze. Bezrobocie nie wzrosło, nie byliśmy świadkami konfliktów, napięć na tle finansowym. Pandemiczne status quo. Jakbyśmy w marcu ubiegłego roku zostali postawieni za karę do kąta i do dziś ta kara nie została odwołana. Ciągle w tym kącie stoimy.
Owszem, nie wszyscy w tym kącie zgadzają się stać. Coraz więcej jest takich przypadków jak impreza na Krupówkach. Osoby bez maseczek na ulicach widujemy każdego dnia. Ale jednak to wszystko jest wymieszane ze strachem. Rok temu Polacy dosłownie zamknęli się w mieszkaniach i domach, obawiając się koronawirusa. Gdy wychodzili poza próg, najczęściej byli owinięci w kilka warstw folii i innych zabezpieczeń. Z czasem te obawy ustępowały, stawaliśmy się coraz śmielsi – ale też pewnie każdy z nas zna kogoś, kto także teraz w obawie przed COVIDem nie opuszcza domu i co godzinę dezynfekuje ręce. I właśnie ten stan rzeczy tak skutecznie zahibernował nasze życie publiczne.
Tyle że ta hibernacja jest pozorna. Trochę jak u Mickiewicza, który w "Dziadach" pisał, że "Nasz naród jak lawa/Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa/Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi". Teraz też widać, że pod pandemiczną zimną powierzchnią kotłują się emocje i procesy, które wybuchną, jak tylko COVID na to pozwoli.
Efekt nowości
Co się wtedy wydarzy? Przez ostatnie 12 miesięcy wszystkie strony sporu politycznego starały się zbierać amunicję, której będą chcieli użyć, gdy tylko polityka wróci na nowo, w całej swojej okazałości.
Obóz władzy bardzo chciałby wyjść z pandemii z ciosem. Już nawet dwa razy się zamachnął, ale oba uderzenia przecięły tylko powietrze. Pierwszy raz miało to miejsce, gdy Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki zapowiedzieli "Nowy Ład" 20 marca – ale gdy się okazało, że inauguracja tego programu zbiega się ze szczytem trzeciej fali pandemii, musieli od tej daty odstąpić.
Drugi raz, gdy pojawił się pomysł otwarcia rejestracji na szczepienia dla większości dorosłych. 1 kwietnia wyglądało to naprawdę epicko – właściwie cała Polska logowała się do systemu e-Pacjent i zapisywała na szczepionkę. Gdyby ten program udało się rzeczywiście zrealizować, rząd wywołałby efekt WOW. Byłby pozytywnym bohaterem rozmów przy wielkanocnym stole. Ale nie udało się tego dowieźć. Niby coś tam ruszyło, jakieś zapisy udało się uskutecznić, jednak impet całej akcji został skutecznie wytracony. Mogło być epicko. Wyszło jak wszystko w czasie tej pandemii.
I od razu widać, że właśnie tutaj siły swoje zbiera opozycja. Już dwa razy próbowała ona przejąć narrację w tym roku. Koalicja Obywatelska zorganizowała dwie konferencje programowe (jedna poświęcona gospodarce, druga służbie zdrowia), podczas których nie mówiła – jak zwykle do tej pory – o PiS-ie, tylko starała się mówić o Polsce. Próbowała wysłać do Polaków jasny sygnał: obóz władzy jest problemem, my jesteśmy rozwiązaniem.
Do tej pory tego typu komunikacja była niemożliwa. Z prostej przyczyny: Platforma w 2015 r. została przez Polaków odrzucona, jej dokonania przekreślone. To z tego powodu komunikacja PO ograniczała się jedynie do ataków na PiS. Ale teraz partia rządząca popełnia błędy – źle antycypuje kolejne fale pandemii, zdarzają się jej puste przeloty jak ten z akcją szczepionkową 1 kwietnia. W te miejsca opozycja chce wejść z własnymi pomysłami. Próbuje tego PO, próbuje Szymon Hołownia.
Póki co żaden z przedstawianych przez nie rozwiązań nie przykuł uwagi. Ani jedna koncepcja nie wzbudziła nawet poważniejszej debaty. Ale nie ma wątpliwości, że to jest strategia, która opozycji może przynieść skutek. Tylko poprzez przekonanie Polaków, że mają lepsze rozwiązania niż PiS zdołają przejąć władzę. Samo krytykowanie obozu władzy nie wystarczy.
PiS też ma tego świadomość. Dlatego jeszcze nie poznaliśmy "Nowego Ładu". Słyszymy tylko częściowe zapowiedzi (ostatnio minister finansów zasugerował "700 plus"). Obóz władzy trzyma ten program na koniec pandemii, chcąc za jego pomocą uciec do przodu, odciąć COVID-19 grubą kreską i zacząć nowy polityczny etap. Ze świadomością, że to może być ostatnia szansa – bo źle przygotowany program, nieniosący ze sobą efektu nowego otwarcia może sprawić, że uwaga Polaków skupi się z dużo większą mocą na opozycji niż teraz.
Polityka w Polsce po 2015 r. sprowadziła się w dużej mierze do wzajemnego obrzucania się oskarżeniami między PiS i opozycją. Ostatni rok to w dużej mierze faza zamrożenia. Ale jest szansa, że w ciągu kilku miesięcy wejdziemy w nową fazę – popandemiczną. I wygląda na to, że w tej fazie zobaczymy coś więcej niż tylko wzajemne ataki. Jest również szansa na to, że obie strony politycznego sporu zaczną na poważnie licytować się na pomysły, na rozwiązania systemowe atrakcyjne dla Polaków. W ten sposób polska polityka po pandemii stałaby się choć trochę lepsza niż przed nią.