Koziński: "Opozycja zapomniała, że w Polsce mieszkają Polacy" (Opinia)
Koalicja Europejska wyraźnie przegrała pierwszą bitwę w wojnie kulturowej, którą sama rozpoczęła w tej kampanii wyborczej. I nie za bardzo widać odwody, które mogłaby podciągnąć.
Bardzo wysoka frekwencja była nie tylko w Polsce – w zdecydowanej większości krajów UE była ona zauważalnie wyższa niż pięć lat temu. W niektórych państwach (Belgia, Węgry, Francja) wzrost liczby głosujących wynosił kilkadziesiąt procent. Łącznie w 17 na 28 krajów UE zanotowano wyraźnie wyższą frekwencję niż w 2014 r.
Symbolem tego trendu jest wygrana Viktora Orbana na Węgrzech, gdzie zdobył on 55 proc. głosów. Tak, to nie chochlik drukarski – na rządzącą na Węgrzech od 2010 r. partię głos oddało 55 proc. obywateli. Przypadek? Absolutnie nie. Wyraźnie widać, że kryzys migracyjny cały czas się nie skończył – a Europejczycy dopiero teraz mieli okazję pokazać żółtą kartkę elitom, które do niego doprowadziły w 2015 r.
W dużej części krajów UE partie, które tradycyjnie uważa się za główny nurt, dostały żółte kartki. Widać, że na naszym kontynencie wcale nie słabnie apetyt na odświeżenie sceny politycznej. I widać, że wszyscy bezkrytyczni entuzjaści Unii w obecnym kształcie powszechnego entuzjazmu nie wzbudzają – partie podkreślające znaczenie narodowych tradycji cały czas trzymają się bardzo krzepko.
Zobacz także: Sikorski: oczywiście jestem rozczarowany
W Polsce nawet więcej niż krzepko. Jeśli potwierdzą się wyniki exit poll, to w eurowyborach PiS wyraźnie pokonało Koalicję Europejską.
To trzeba podkreślić, bo to wynik bardzo ważny. Opozycja zjednoczyła się tak szeroko, że szerzej właściwie się nie da, a mimo to nie dała rady pokonać PiS-u. PiS-u, które zwykle w eurowyborach wypadało przeciętnie. Skoro więc wygrało teraz, to znaczy, że jesienią wygra jeszcze bardziej – niewykluczone, że znów będzie mogło rządzić samodzielnie. Wynik eurowyborów sugeruje, że jest to jak najbardziej realne.
Skąd ten wynik? Trudno precyzyjnie wskazać. PiS jest po prostu sobą, Kaczyński jest cały czas taki sam, widać, że Polakom to odpowiada. Do tego ciężko tyrający Morawiecki, dla którego to zwycięstwo jest największym politycznym sukcesem (choć jego zasługi nie były w nim najważniejsze) w życiu.
Ale te wybory nie tyle PiS wygrało, co przegrała opozycja. Co zrobiła źle? Popełniła kluczowe błędy taktyczne i strategiczne. Jakie?
Błędy taktyczne opozycji
Grzegorz Schetyna w wywiadzie dla "Polska Times" swój pomysł na taktykę na tę kampanię określił jako "wysoki pressing". Chodziło mu o to, by jak najbardziej intensywnie naciskać na PiS, wywierać nieustanną presję na rządzących, by w ten sposób zmusić ich do błędu.
Niedzielny wynik pokazał jednak, że zawodnicy Koalicji – zamiast naciskać na PiS – sami się ze sobą zderzyli i pozwolili rywalom spokojnie się ograć. Zwłaszcza to, co się wydarzyło w czwartek i piątek, tuż przed rozpoczęciem ciszy wyborczej wyglądało wręcz jak sabotaż.
Chodzi oczywiście o reakcję na powódź. Morawiecki dwoił się i troił, próbując pomóc poszkodowanym. Tymczasem Schetyna – komentując reakcję rządzących – zaczął mówić o kabarecie. "Zrobił Cimoszewicza" – powtórzył jego błąd z 1997 r. I oberwał za to bardzo mocno.
A potem jeszcze – już w ciszy wyborczej – Parada Równości w Gdańsku, w dodatku wspierana przez obecną prezydent miasta, która swej sympatii dla Platformy Obywatelskiej nie ukrywa. Haniebne zdjęcia stamtąd pokazujące profanację symboli religijnych musiały poruszyć osoby, które z Kościołem czują się związane. Rekordowo wysoka frekwencja w tych wyborach w mniejszych ośrodkach była reakcją na to. I to dało PiS-owi tę niespodziewaną wygraną.
Błędy strategiczne opozycji
Ale te błędy taktyczne nie miałyby aż takiego znaczenia, gdyby nie błędy strategiczne, popełnione na etapie planowania kampanii. Przede wszystkim kluczowa decyzja: gwałtowny skręt w lewo, całkowite odcięcie konserwatywnej kotwicy przez Schetynę, Platformę Obywatelską.
Koalicja Europejska wyraźnie uwierzyła, że skoro Polacy lubią sobie po cichu ponarzekać na swojego proboszcza, to – jeśli da im się na to publiczne przyzwolenie – te swoje żale wyleją także politycznie.
I się przeliczyli. W tych wyborach Polacy wyraźnie pokazali, że nie będą akceptować tak gwałtownego odejścia od standardów, przekonań, do których są przyzwyczajeni. Stąd tak wysoka frekwencja, przede wszystkim w miejscach, gdzie zwykle była niska.
Sukces PiS-u w 2015 r. pokazał, że Polacy są tradycjonalistami. Sukces Marszów Niepodległości to potwierdza. Ale Koalicja zdawała się tego nie zauważać, zwłaszcza w ostatniej kampanii. Otwarty atak na Kościół, próba rozpętania wojny kulturowej w Polsce - obróciły się przeciwko nim.
Owszem, Schetyna może próbować wciągnąć do Koalicji Roberta Biedronia. Ale sukcesu to mu nie da – bo w reakcji straci kolejną porcję wyborców Platformy, którzy na tę partię głosują od zawsze, ale jednocześnie są religijni, są przywiązani do polskiej tradycji. Brnięcie w tym kierunku to ślepa uliczka.
Tyle że dziś opozycja nie ma na siebie innego pomysłu. Nie widać nawet żadnego zalążka jakiejś innej koncepcji, nawet kierunku, w którym można go szukać. Dobrze to Koalicji na jesień nie rokuje.