Koziński: "Jak LGBT zmienia polską politykę? Wyraźna pułapka na opozycję" [OPINIA]
Po wyborach prezydenckich w polityce partyjnej wzrosły notowania Platformy i Szymona Hołowni. Czy w tym starciu wykuwa się kształt nowej opozycji?
Polacy są zmęczeni polityką, a najnowszy sondaż dla WP potwierdza to w całej rozciągłości. Wynika z niego, że zaledwie 57,5 proc. osób wzięłoby udział w wyborach, gdyby odbyły się one w najbliższą niedzielę. Dużo mniej niż w ostatnich elekcjach, a przecież sondaże zwykle frekwencję zawyżają, niż zaniżają.
Należy więc wnioskować, że i tym razem frekwencja jest zawyżona. Jeśli tak, to w wyborach - gdyby odbywały się w najbliższą niedzielę - wzięłoby udział sporo poniżej 50 proc. uprawnionych do głosowania. Mało. Nawet wyjątkowo mało jak na polskiej standardy ostatnich lat. Przecież w jesiennych wyborach parlamentarnych głosowało niemal 62 proc. Polaków. W drugiej turze prezydenckich - ponad 68 proc. Teraz chęć głosowania deklaruje o ponad 10 pkt proc. Polaków mniej. Najlepszy dowód na to, jak bardzo ostatnie kampanie Polaków wymęczyły. Dziś o polityce nawet nie chce im się myśleć.
Ale - jak mawiał Arystoteles - człowiek jest zwierzęciem politycznym. Także ci, którzy żyją polityką, myślą o niej nieustannie, wykorzystując także to, że dużej części Polaków teraz myśleć się o nich nie chce. Właśnie dzieją się w niej procesy, które - wiele na to wskazuje - ustawią nam polityczną rzeczywistość na najbliższe lata.
Platforma urosła na Trzaskowskim
Najwięcej uwagi przykuł w ostatnich dniach protest hałaśliwych, choć niezbyt licznych środowisk LGBT przeciw zatrzymaniu aktywisty Michała Sz., który sam o sobie mówi "Margot". Szum wywołany wciąganiem tęczowych flag na kolejne warszawskie pomniki oraz utarczkami z policją efektownie wygląda na zdjęciach, choć realnych konsekwencji politycznych mieć on nie będzie. Z prostej przyczyny: w polskich realiach siły popierające mocno i jednoznacznie ruchy LGBT jeszcze długo pozostaną na uboczu głównego nurtu politycznego.
U nas poparcie cały czas zdobywa się deklaracjami i działaniami w innych dziedzinach. Najlepiej dowodzi tego PiS, który dzięki swoim programom socjalnym wygrywa kolejne wybory. W ostatnim sondażu notowania ma słabsze (36 proc.), ale to raczej efekt wycofania się rządzących wyraźnie zmęczonych kolejnymi kampaniami. W ostatnich dniach widać ich niewiele, na to jeszcze nakładają się złe komunikaty związane z koronawirusem. Poparcie tąpnęło - ale to raczej efekt chwili niż stała tendencja. Bo programy społeczne dalej działają, a one dają punkty polityczne.
Inaczej kwestie rewolucji światopoglądowej. One efektownie wyglądają na zdjęciach, ale punktów nie dają. Gdyby było inaczej, poparcie dla Lewicy znajdowałoby się na dużo wyższym poziomie niż jest. Tymczasem sondaż dla WP pokazuje, że może ona liczyć na 9 proc. A też dużą część tego urobku przynoszą mocno socjalne hasła, które do lewicowej koalicji wniosła partia Razem. Gdy tej wrażliwości zabrakło, Robert Biedroń, który jako polityk sam wyrósł ze środowisk LGBT, w wyborach prezydenckich zdobył niewiele ponad 2 proc. głosów.
Tyle że wszystko jest polityką - jak twierdzi Thomas Mann - więc nawet ta kwestia ma polityczne znaczenie. I to duże. Bo w Polsce na wspieraniu środowisk LGBT punktów w polityce wielu zdobyć nie można - za to sporo można stracić. Choć też nie wszędzie. W wielkich miastach (zwłaszcza w Warszawie) ich poparcie jest niemal równoznaczne z podkreślaniem europejskich aspiracji, formą doganiania Zachodu. W ośrodkach mniejszych - jako zagrożenie, próba narzucenia w Polsce obcych cywilizacyjnie rozwiązań. Wybory prezydenckie tę różnicę w perspektywach pokazały bardzo wyraźnie.
I właśnie to sprawia, że te weekendowe manifestacje mogą mieć długofalowe znaczenie. Stały się one pułapką na Rafała Trzaskowskiego. Dobrze on wypadł w kampanii prezydenckiej, zdobywając (w drugiej turze) ponad 10 mln głosów. Pociągnął w górę notowania swojej partii, bo w sondażu Platforma notuje 31 proc. poparcia (tymczasem od jesiennych wyborów regularnie była poniżej 30 proc.).
Stało się to możliwe, bo Trzaskowski w kampanii wykorzystał to, że był stosunkowo mało znanym politykiem, czystą kartą do zapisania w oczach wielu wyborców. On sam siebie starał więc przedstawić jako polityka środka, nawet z lekkim konserwatywnym sznytem (częste odwołania choćby do Lecha Kaczyńskiego). To, że podpisał w Warszawie "kartę LGBT", całkowicie znikło z jego politycznego życiorysu.
Polityka uników
Ale karma wraca. Trzaskowski stara się uciec od "karty LGBT" - jednak środowiska LGBT o niej pamiętają. I przez weekend był on niemal tak samo często wzywany do tablicy i odpowiedzi jak rządzący, policja albo sądy. Prezydent Warszawy zrobił unik - powiedział, że musiał wyjechać, bo odwoził dzieci na wakacje. Wprost wsparcia nie udzielił, ale Pałac Kultury rozświetlił się w kolorach tęczy.
Należy pamiętać, że to wszystko dzieje w chwili, gdy wykuwa się kształt opozycji na obecną kadencję Sejmu. Trzaskowski promuje pomysł nowej Solidarności - ale swoje ambicje ma też Borys Budka, w końcu lider PO. On musi pamiętać o świetnym wyniku prezydenta Warszawy w ostatnich wyborach, ale też nie zamierza mu oddawać władzy po stronie opozycji na tacy.
Do tego jeszcze jest Szymon Hołownia, o którym Polacy nie zapomnieli. Z sondażu wynika, że jego ruch "Polska 2050" może liczyć na niemal 12 proc. głosów. Sygnał wyraźny - Hołownia w nowej układance po stronie opozycyjnej ma swój kawałek tortu. To jeszcze komplikuje sytuację - bo liczba osób roszczących sobie prawo do przywództwa po tej stronie rośnie. Wygra ten, kto popełni najmniej błędów.
Dlatego tak polityczna stała się sprawa LGBT w weekend. Polityczna i delikatna - przede wszystkim dla Rafała Trzaskowskiego. To, jak on ją rozegra, będzie miało duży wpływ na jego pozycję po stronie opozycji. Może przesądzić o tym, czy opozycja będzie się układać wokół niego - czy po prostu pozostanie jednym z wielu jej liderów.
Teraz Trzaskowski polityką uników kupuje sobie czas. Intuicja go zresztą nie zawiodła - już wiadomo, że w poniedziałek uwaga świata polityki przeniesie się na kwestię Białorusi, protesty środowisk LGBT spadną z agendy. W Mińsku dzieją się sprawy daleko ważniejsze, a Polacy to świetnie wiedzą.
Ale to nie znaczy, że te środowiska o sprawie zapomną. Widać, jak bardzo są zdeterminowane - i widać, że naprawdę uwierzyły, że Trzaskowski jako prezydent Warszawy może być ich patronem. Tyle że wejście w te buty może zablokować mu karierę polityczną (chodzi o karierę pisaną przez wielkie "K") w wymiarze ogólnopolskim. Tak wygląda ta pułapka. Uda mu się z niej wymknąć?