Koszulki feministek to owoc niewolniczej pracy kobiet na Mauritiusie
Brytyjskie feministki muszą wypić piwo, którego same sobie naważyły. Niedzielna gazeta "Mail on Sunday" - a za nią inne media - twierdzą, że koszulki sprzedawane w celu zbierania funduszy na ruch feministyczny to owoc półniewolniczej pracy kobiet z Mauritiusa na Oceanie Indyjskim.
Koszulki z napisem "This is what a feminist looks like", czyli w wolnym tłumaczeniu: "Tak wygląda twarz feminizmu", założyli do zdjęcia: lider brytyjskich Liberałów, Nick Clegg i Labourzystów, Ed Miliband, a w parlamencie wystąpiła w niej zastępczyni Milibanda Harriet Harman. Chodziło o zawstydzenie siedzącego naprzeciw niej premiera Davida Camerona, który jako jedyny spośród liderów partyjnych nie wsparł w ten sposób organizacji feministycznej Fawcett Society.
Ale to nie premier wyszedł zawstydzony, tylko pozostali politycy, sama kampania feministek, wspierające ją pismo "Elle" i sieć sklepów Whistles, która sprzedaje te koszulki w Wielkiej Brytanii po 45 funtów. Bo jak donosi "Mail on Sunday", produkuje je firma tekstylna na Mauritiusie, której pracownice zarabiają 65 pensów na godzinę i nocują w hotelu robotniczym po 16 w jednej sali.
Fawcett Society wszczęło swoje własne dochodzenie, gdyż "Mail on Sunday" odwiedził tylko jedną z sześciu fabryk firmy Companie Mauricienne de Textile i jest jeszcze nadzieja, że koszulki pochodzą z innego zakładu, gdzie panują może nieco lepsze warunki. - Sieć Whistles zapewniła nas, że koszulki zostały wyprodukowane w Wielkiej Brytanii z poszanowaniem prawa pracy - powiedziała BBC szefowa Fawcett Society Eva Neitzert.
- Nick Clegg nie miał pojęcia, gdzie wyprodukowano koszulki i może tylko zakładać, że Fawcett Society również nie była świadoma ich pochodzenia. W innym wypadku organizacja nie prosiłaby o ich promowanie - powiedział rzecznik przywódcy brytyjskich Liberałów.