Korzenie ludobójstwa
Choć termin „ludobójstwo” zastosowano po raz pierwszy dopiero w akcie oskarżenia przeciw zbrodniarzom hitlerowskim w Norymberdze, to w „nowoczesnym” kształcie pojawiło się ono znacznie wcześniej. Przywódcy rewolucji francuskiej pierwsi dali przykład „racjonalnego” uzasadnienia eksterminacji całych grup społecznych. Ludobójstwo jest bękartem demokracji, radykalną konsekwencją upolitycznienia mas.
Uznanie „ludu” za podmiot polityczny ma pewną niemiłą konsekwencję: jego niepożądany skład może być źródłem niepożądanych wyborów. A co z sytuacją, gdy obok siebie mieszkają różne „ludy”, czy „klasy”, o innej pamięci historycznej i sprzecznych aspiracjach? Uzgodnienie ich wyborów jest oczywiście niemożliwe. Dlatego architekci wszystkich nowoczesnych rewolucji socjalnych i narodowych odrodzeń dążyli do wypreparowania takiego „ludu”, który mógłby się stać idealnym podmiotem politycznym. Dążenie do wyniszczenia niepożądanych grup społecznych czy etnicznych jest paradoksalną konsekwencją uznania ich ważności politycznej.
W powyższym kontekście trzeba też patrzeć na krwawe wydarzenia na Wołyniu, Chełmszczyźnie i w Galicji Wschodniej, w latach II wojny światowej. Nie chodzi o relatywizowanie zbrodni, ale nie można na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej uznać naród ukraiński winnym rzezi na Polakach. Winni byli konkretni ludzie - przywódcy ukraińskiej partyzantki, wcale nie centralnego szczebla, odpowiedzialni za wydanie zbrodniczych rozkazów.
Ci, którzy te rozkazy świadomie wykonywali i ci, którym nie przyświecała żadna „idea”, a dali się wciągnąć w krwawe szaleństwo, gdyż dawało okazję do zwykłego rabunku. Winni są też polscy wykonawcy odwetowych mordów na niewinnych Ukraińcach w Galicji. To też było ludobójstwo. Zastosowanie w tej sprawie odpowiedzialności zbiorowej, mieści się w logice przyjętej przez ideologów dzielących ludzi na lepszych i gorszych, ze względu na przynależność do jakiejś grupy etnicznej.
To nieprawda, że istnieją dwie prawdy o Wołyniu: polska i ukraińska. Prawda jest jedna i domaga się moralnego potępienia każdego, pojedynczego zabójstwa i jego sprawcy. Nawet, gdy wskazanie go po imieniu jest już dzisiaj niemożliwe. Nie licytujmy się liczbami, który naród poniósł większe straty, kto zaczął, itp.
Odejdźmy wreszcie od podmiotowego i politycznego traktowania „mas”, które same z siebie niczego nie „chcą” i nic nie „robią”, dopóki im ideolodzy nie wskażą wroga lub winnego krzywd.