Koronawirus w Polsce. Test dla każdego za 584 złote. "Wykryty przypadek to wartość"

Łódź, Poznań i Warszawa to miasta, gdzie każdy może się dowiedzieć, czy jest zakażony koronawirusem. Wystarczy zapłacić 584 złote. - Badanie powinno być zawsze poprzedzone konsultacją lekarską - krytykuje doktor Paweł Grzesiowski. - Każdy wykryty przypadek jest cenny - odpowiada firma, która testy wykonuje.

Koronawirus w Polsce. Test dla każdego za 584 złote. "Wykryty przypadek to wartość"
Źródło zdjęć: © PAP | Leszek Szymański
Piotr Barejka

W Warszawie namiot do pobierania próbek stanął przed ratuszem na Ursynowie, w Łodzi przed halą EXPO, a w Poznaniu na parkingu hipermarketu Tesco. Badania w tych punktach prowadzi firma "Diagnostyka". Za 584 złote możemy dowiedzieć się czy mamy koronawirusa, czy nie. Za darmo testy może wykonać personel medyczny.

Podobny punkt działa również w Gdyni, tam namiot stanął przed Instytutem Medycyny Morskiej i Tropikalnej GUMedu. Wszyscy mogą wykonać badania za darmo, bo świadczenie opłaca NFZ, a koszt budowy namiotu pokrył pomorski wojewoda. Jednak badanie mogą zrobić tylko ci pacjenci, którzy zostali wcześniej do niego zakwalifikowani.

We wszystkich czterech punktach samo pobranie próbki wygląda podobnie. Czyli wystarczy, że podjedziemy samochodem do namiotu, uchylimy szybę, a pracownik punktu pobierze wymaz. My nie musimy nawet wysiadać. I tyle.

Odpłatny test na koronawirusa

Materiał, który pobrany zostanie od pacjenta w Gdyni, trafi do badania w sanepidzie. W Łodzi, Poznaniu i Warszawie próbki badane są w prywatnym laboratorium. Jak czytamy w zamieszczonym na stronie "Diagnostyki" opisie, badanie jest wykonywane "metodą real time RT-PCR, testami z certyfikatem CE-IVD, zwalidowanymi i zgodnymi z rekomendacjami WHO".

- W siedemdziesięciu procentach przychodzą do nas medycy. Lekarz stomatolog pielęgniarka, ratownik - mówi Wojciech Onufrowicz z łódzkiego oddziału "Diagnostyki". - Kierowcy ciężarówek potrzebują taki zaświadczeń, zanim wjadą na przykład do Austrii. Nasza oferta jest skierowana do ludzi potrzebujących.

Firma zapewnia, że badania realizowane są "na mocy zgody Państwowego Powiatowego Inspektora Sanitarnego". Wyjaśnia, że metoda real time RT-PCR "pozwala na identyfikację sekwencji genów charakterystycznych dla wirusów z grupy betakoronawirusów (gen E) oraz genów specyficznych dla SARS CoV-2 (np. geny N, RdRp, ORF1ac).

- Jeżeli przyjdzie ktoś zaniepokojony, bo się boi i to poprawi jego samopoczucie, to czy ja mam te osoby odfiltrować i powiedzieć, że badań nie wykonamy? Nie mogę tego zrobić - stwierdza Onufrowicz.

Firma ostrzega również, że w przypadku uzyskania "wątpliwego wyniku" konieczne jest powtórzenie badania z nowej próbki. "Ze względów epidemiologicznych do czasu uzyskania wyniku powtórnego badania zaleca się postępowanie jak w przypadku wyniku pozytywnego" - czytamy. Wynik powinien przyjść jeszcze w tym samym dniu, najpóźniej na drugi dzień.

Ekspert ma wątpliwości

Do namiotu może zgłosić się na badanie każdy chętny. Taką metodę krytykuje doktor Paweł Grzesiowski. - Co innego, jeśli to są badania koordynowane przez władze, nadzór epidemiologiczny, wtedy to ma sens. Pobieramy próbki według jakiegoś klucza, na przykład ludziom, którzy mieli w ciągu ostatniego miesiąca objawy infekcji - mówi.

- Nie można nikomu zabronić, żeby w demokratycznym kraju zrobił sobie takie badanie. Natomiast uważam, że powinno być to zawsze poprzedzone konsultacją lekarską - podkreśla Grzesiowski. - Testów jest ograniczona ilość na świecie, powinniśmy dbać o to, żeby testy były wykonywane w tych przypadkach, w których powinny - podkreśla.

Zauważa, że na Dolnym Śląsku czeka w tej chwili tysiąc osób, które mają medyczne wskazania do testów. - A tu ktoś przychodzi, trzy minuty i ma badanie. Nie musi żadnych warunków spełnić - denerwuje się Grzesiowski.

Co do wyników badań doktor Paweł Grzesiowski również ma wątpliwości. - Ktoś może być zakaźny i mieć fałszywie ujemny wynik. Pamiętajmy, że testy mają czułość 60-80 procent, w zależności od tego, skąd pobierze się wymaz - zaznacza. - Widziałem, że to jest wymaz z nosa, ale dosyć płytko pobrany. Osoba, która dostaje wynik ujemny, czuje się bezpieczna, myśli, że nie jest chora. Ale może się okazać, że ta osoba jest nosicielem wirusa.

- Uważam, że tych badań nie powinien zlecać sobie sam pacjent na własne życzenie, tylko powinno to być pod kontrolą lekarza, po wcześniejszej konsultacji, po określeniu czynników ryzyka - podsumowuje.

Każdy wykryty przypadek koronawirusa "jest cenny"

Doktor Tomasz Anyszek, pełnomocnik zarządu ds. medycyny laboratoryjnej "Diagnostyki", mówi, że to może być zarzut do wszystkich badań, jakie są prowadzone w Polsce. - Prowadzimy dokładnie takie same badania, jak sanepid i szpitale - wyjaśnia. - Ja raczej patrzę na to, kogo zdiagnozujemy, kto nie był świadomy, że jest chory. To ogromna wartość, bo ten ktoś nigdy by o tym nie widział, gdyby nie to badanie.

- Wykonujemy w Polsce za mało badań, to jest fakt - mówi dalej. - Każdy wykryty przypadek jest cenny. Bardzo bym chciał, żeby sanepid i szpitale były w stanie zbadać wszystkich ludzi, których zbadać powinni. Ale są z tym problemy, ludzie czekają po dwa tygodnie.

Wojciech Onufrowicz zapewnia, że wszelkie procedury w "Diagnostyce" zostały opracowane. Zarówno jeśli chodzi o pobieranie wymazów, jak i raportowanie o wynikach badań. - Nasze laboratorium ma obowiązek, żeby raportować do sanepidu, który przypisany jest do adresu zamieszkania pacjenta. Niezależnie czy jest to wynik dodatni, czy ujemny - mówi. - Osoba, która uzyska wynik pozytywny, powinna skontaktować się natychmiast, zgodnie z ustawą, z sanepidem lub szpitalem zakaźnym - podsumowuje.

Firma ma w planach uruchomienie kolejnych punktów, w których będzie można wykonać odpłatne testy. Do tego w Warszawie przez jeden dzień zgłosiło się ponad 100 osób. Zaś Ministerstwo Zdrowia informuje, że w ciągu ostatniej doby wykonano ponad 8 tysięcy testów.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1422)