Koronawirus w Polsce. Polacy mają nowy challenge. "Na głupotę nie ma leku"
Koronawirus w Polsce. "Całe zakupy bez maseczki. Ochroniarze nie reagowali" – to tylko jeden z wpisów, jakie można znaleźć w mediach społecznościowych. Część Polaków nie zgadza się na noszenie maseczek w komunikacji i sklepach. – Gdybym chciał każdego ukarać, policja musiałaby mieć u nas dyżur niemal całą dobę – mówi nam ochroniarz z supermarketu.
07.09.2020 12:41
"Jadę do szkoły bez maski w tramwaju w szkole też nie założę" (pisownia oryginalna – przyp. red.) pisze Wiktoria i pokazuje swoje zdjęcie z odsłoniętą twarzą. "Całe zakupy w Ikei bez szmaty na twarzy. Covidianie trochę się gapili, ale nikt nie reagował – chwali się mężczyzna w średnim wieku. "Weszliśmy bez masek całą rodziną. Gdy ochroniarz nas zaczepił, powiedziałem, że jesteśmy chorzy psychicznie i zgodnie z prawem nie musimy nosić masek. Zdębiał i odszedł" – to kolejny wpis z dołączonym zdjęciem czteroosobowej rodziny w markecie budowlanym.
Na grupach antycovidowych w mediach społecznościowych pojawia się coraz więcej zdjęć Polaków, którzy za szczyt bohaterstwa uważają zrobienie zakupów lub jazdę komunikacją bez maseczki ochronnej. – Sklep wprowadził odgórne przepisy, zgodnie z którymi osoby bez maseczki nie mogą wejść. Mamy tego pilnować, choć to oficjalnie nie leży w naszych kompetencjach. Przy wejściu zwracamy uwagę osobom, które nie mają maseczki. Ile ludzi, tyle reakcji – mówi nam Kamil, który pracuje jako ochroniarz w supermarkecie w Poznaniu.
Koronawirus. Sprzeciw wobec maseczek
Tłumaczenia klientów są bardzo różne. – Że zapomnieli maseczki z domu. Że są zdrowi i nikogo nie zarażą. Że obowiązek noszenia maseczki jest niezgodny z konstytucją. Że mają astmę. Że mają nas w du…e. Cytują jakieś przepisy, których nie potrafię skomentować. Większość jednak albo rezygnuje z zakupów, albo w końcu po kilku minutach dyskusji zakłada maseczkę. Codziennie jest jednak 20-30 osób, które tego odmawiają – mówi Kamil.
W takich przypadkach ochrona – zgodnie z zaleceniem przełożonych – ma wzywać policję. – Gdybyśmy tak robili za każdym razem, to policja musiałaby u nas siedzieć od otwarcia do zamknięcia, czyli niemal całą dobę. Jedno wezwanie funkcjonariuszy i interwencja zajmuje godzinę, czasem dwie. I tak 20 razy dziennie? Niewykonalne – przyznaje ochroniarz.
Nie da się też wyłapać wszystkich, którzy nie zgadzają się na noszenie maseczki. - Wchodzą do sklepu z zasłoniętą twarzą, a ściągają ją między regałami, gdy nie ma w pobliżu ochroniarza. Czasem zareagują inni klienci, ale już coraz rzadziej. Strach był wiosną. Teraz ludzie są już zmęczeni. Ja też czasem odpuszczam. Nie będę zmuszał 80-letniej staruszki, którą męczy samo pchanie wózka zakupowego, by jeszcze nosiła maseczkę. Odwracam wtedy wzrok i udaję, że nie widzę. Taki mój odruch serca – podkreśla Kamil. Właśnie dlatego nie chce podać nazwiska ani nazwy sklepu, w którym pracuje. Boi się, że taki jego "odruch serca" zostałby źle odebrany przez pracodawcę.
Koronawirus. "Leku na głupotę brak"
Specjaliści jednak są bezwzględni w tej kwestii. – Niestety, na głupotę nie ma lekarstwa. Niestosowanie się do obowiązku noszenia maseczki to łamanie prawa. Ale nie to jest najważniejsze. Każda osoba bez maseczki w zamkniętej przestrzeni, jak autobus czy sklep, to nawet śmiertelne zagrożenie dla innych. Jeśli okaże się chora, może zarazić kilka osób. Najbardziej narażeni są seniorzy. Dbajmy o nich i o innych. Bądźmy odpowiedzialni – apeluje dr Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog.