Koronawirus. Bunt kolejnej branży. "Pierzemy po kilka ścierek"
Pięć ścierek zbieranych przez dwa tygodnie zamiast kilkudziesięciu ton pościeli. Pralnie przeżywają kryzys. W trudnej sytuacji są szczególnie te, które działały przy zamkniętych obecnie hotelach czy restauracjach. Ale kryzys dotyka też zakłady obsługujące klientów indywidualnych. - Są dni, kiedy nikt prania nie przynosi - mówi nam pani Halina.
26.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 14:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Są uzależnieni od hoteli i pensjonatów, a te działają tylko dla osób podróżujących służbowo. Gości nie ma, pralnie nie mają więc czego prać.
Zakład pana Karola znajduje się w Wolinie w woj. zachodniopomorskim. Miesięcznie prano tu 100 ton pościeli, prześcieradeł i ręczników dostarczanych przez hotele czy pensjonaty. Teraz miesięcznie piorą 10 ton. A to i tak dobry wynik.
- Jesteśmy takim cichym partnerem apartamentów, pensjonatów i hoteli. Bez nas ciężko im funkcjonować. W sezionie letnim nad morzem i zimowym w górach pralnie nie wyrabiają się i pracują 24h/7, żeby zrobić pranie dla gości. A teraz? Teraz nie mamy czego prać. Firmy upadają, kompletnie się o nas nie myśli - dodaje Karol.
Pięć ścierek
Anna Czop jest współwłaścicielką pralni Miracolo z osiemnastoletnią tradycją. - To firma rodzinna. Mamy kilka punktów, m.in. w Wieliczce i Krakowie. Obsługujemy hotele, domy weselne, restauracje. Czyli właściwie wszystko, co obecnie są zamknięte - mówi nam Anna.
- Rodzina moja i męża z dwójką dzieci została bez środków do życia i z ogromnym, rosnącym co miesiąc zadłużeniem. Ruch w naszej firmie jest zerowy - zbieramy pranie przed dwa tygodnie i to są rzeczy tak pojedyncze, jak na przykład pięć ścierek z restauracji. To nam szczerze mówiąc generuje tylko dodatkowy koszt uruchomienia zmiany, żeby zrobić to dla klienta, którego nie chcemy stracić - wyznaje Anna.
Aby pracownikom pomóc, właściciele kombinują. - Pralnia z Wieliczki przełożyła pracowników do klejenia pierników. Pralnia w Koszalinie załatwiła pracownikom pracę w piekarni u znajomych. Moi pracownicy pomagają w obiekcie apartamentowym, którego też jestem właścicielem - wymienia Karol.
Będzie protest
Szacuje się, że w Polsce funkcjonuje 5 tys. różnych zakładów pralniczych. - Myślę, że 90 proc. zakładów obecnie nie pracuje - mówi nam Karol.
Właściciele nie mają z czego płacić pracownikom. - Otrzymaliśmy różnego rodzaju dotacje unijne, które obligują pralników do utrzymania konkretnej liczby pracowników. Tylko w momencie, w którym ograniczono użytkowanie hoteli, my nie mamy pracy. A koszty, które ponosimy miesięcznie za utrzymanie firmy i pracowników sięgają od 50 do nawet 100 tys. zł. Wpadliśmy w pułapkę - mówi Karol.
Anna Czop: - Na początku pandemii zatrudnialiśmy 21 osób, w tym momencie tych pracowników mamy tylko siedmiu. Wsparcia w zasadzie nie ma żadnego. Oczekujemy wsparcia jeśli chodzi o zapłatę ZUS, by móc pracowników utrzymać. Potrzebujemy też dofinansowania do dopłaty do wynagrodzeń dla tych osób. I co ważne, walczymy o to, by nasze PKD zostało uwzględnione jako ściśle powiązane z branżą turystyczną. Pisaliśmy nawet pisma do ministerstwa rozwoju. Dostaliśmy odpowiedź, którą można w skrócie opisać tak: "Na tę chwilę jest jak jest".
- My też chcemy, by w końcu zwrócono na nas uwagę. Czas na protest - dodaje Karol. I tak, w czwartek w Warszawie odbędzie się manifestacja samochodowa branży pralniczej. Start o godz. 14. Uczestnicy będą kierować się przed Senat.
Zakłady niezależne od hoteli też mają problem
To pracownicy i właściciele pralni obsługujących zamknięte przez koronawirusa hotele. Ale przecież z pralni korzystają również klienci indywidualni.
Pralnie w centrach handlowych czy też te w mieście również mają duży problem z utrzymaniem się na rynku. Nie ma wesel i innych przyjęć okolicznościowych, nie pierze się też garniturów do pracy biurowej, bo wiele firm pracuje zdalnie.
Z naszych rozmów z branżą pralniczą wynika, że ta gałąź ich działalności odnotowała spadek wysokości około 60-80 proc. - U nas te straty sięgają górnej granicy, 80 proc. Często jest tak, że pracownik nie przyjmuje nic. W innych lokalizacjach dziennie pojawiają się maksymalnie dwie osoby, gdzie zazwyczaj było ich pięćdziesiąt. To dramatyczne spadki - przyznaje Anna Czop.
- Mało, mało, klientów nie ma... - mówi nam pani Halina z jednej z pralni w Warszawie. - Ludzie nie przynoszą rzeczy, nie korzystają z pralni. Jednego dnia przyjdą dwie osoby, innego nie przyjdzie nikt wcale. Straty są, każdy ma ciężko w czasie pandemii. Jest jak jest, musimy to przeczekać - dodaje.