Koreański obóz pracy w Gdańsku
"Gazeta Wyborcza" ujawnia, że w Stoczni
Gdańskiej pracują - pod nadzorem partii komunistycznej - spawacze
z Korei Północnej. Po kilkanaście godzin dziennie, w niedziele i
święta. Muszą - ich rodziny są zakładnikami reżimu. Gdyby któryś
uciekł, jego bliscy w Korei, łącznie z dziećmi, trafią do obozu
pracy. Stocznia im nie płaci. Pieniądze zabiera tajemniczy
pośrednik.
24.03.2006 | aktual.: 24.03.2006 09:08
- Nigdy nie wychodzą na ulicę - opowiada sąsiadka. - Szósta rano zabiera ich busik, przywozi z powrotem pod wieczór. Potem już ich nie widać, nie słychać. Przez ostatni rok spotkałam się z nimi kilka razy. Na nikogo nie patrzą, spieszą do busika albo z powrotem.
Brygadzista - Polak - jest bardzo zadowolony: - Spawają perfekt, nie robią problemów, nie przychodzą na kacu- opowiada. - Koreańczyk nawet zapala papierosa, nie przerywając spawu. Robią po dwanaście godzin, a jak nas gonią terminy, to i po szesnaście. Nie piszcie o nich źle, bo jak ich te Kim Ir Seny zabiorą, to mi wydział stanie. Jeden Koreańczyk wart pięciu Polaków.
Nadzorujący spawaczy "Jaskółka" sam też jest kontrolowany. Do stoczni albo do domu w Olszynce przyjeżdża bez zapowiedzi - czarnym mercedesem - ubrany w garnitur funkcjonariusz Partii Pracy Korei. Wczoraj spędził na K-1, największej hali stoczni, pół godziny. Porozmawiał z podopiecznymi, zlustrował halę i odjechał - relacjonuje "Gazeta Wyborcza".
Koreańscy spawacze są zatrudnieni legalnie, w ramach "usługi eksportowej". Pracują jako wysłannicy państwowego przedsiębiorstwa z KRLD. Teraz na hali spawa ich sześciu plus nadzorca, dziewięciu kolejnych ma dojechać. Przez pięć lat w Trójmieście pracowało 75 obywateli KRLD.
Stocznia płaci za ich pracę pośrednikowi - gdańskiej spółce Selene. Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika, że spółka dzieli się pieniędzmi z państwem północnokoreańskim.
Stoczniowa "Solidarność" o wykorzystywaniu Koreańczyków dowiedziała się od "Gazety Wyborczej".
- Na terenie zakładu pracuje trzy tysiące ludzi: są i Polacy, i Ukraińcy- mówi Roman Gałęzewski, szef związku. - Tu jest kilkadziesiąt hektarów, na nich wiele prywatnych spółek. Nie wszyscy pracownicy są objęci naszą ochroną. Sześć lat temu, jak zaczęło się półlegalne sprowadzanie robotników ze Wschodu, krytykowałem to głośno. Dostałem telefon, że przestrzelą mi kolana. Ale poglądów nie zmieniłem: zatrudnienie obcokrajowców trzeba ucywilizować do poziomu Polaków. Zapraszam do "Solidarności". (PAP)