Korea Południowa grozi zbombardowaniem Korei Północnej
Nowo mianowany minister obrony Korei Południowej Kim Kwan Dzin zagroził bombardowaniem lotniczym Korei Północnej, gdyby powtórzył się incydent w rodzaju dokonanego 23 listopada ostrzelania wyspy przez północnokoreańską artylerię. Gdyby doszło do wybuchu wojny, "w ciągu pierwszy kilku godzin zginęłoby wielu cywilów" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Andriej Lańkow. Jego zdaniem taki obrót wydarzeń jest mało prawdopodobny.
03.12.2010 | aktual.: 03.12.2010 16:16
Podczas przesłuchania przez parlament przed zatwierdzeniem nominacji Kim zadeklarował, że odpowiedzią na kolejny akt agresji ze strony Korei Północnej będą ataki lotnicze. - W razie gdyby nieprzyjaciel znów zaatakował nasze terytorium i naszych ludzi, dokonamy rzetelnego odwetu dla zapewnienia, by nieprzyjaciel nie mógł ponowić prowokacji - powiedział.
Kim został postawiony na czele resortu przez prezydenta państwa Li Miung Baka w reakcji na ostrzelanie Yeonpyeong. Zatwierdzenie tej nominacji przez parlament jest formalnością.
Jak zaznaczył nowy minister, Korei Północnej trudno byłoby prowadzić wojnę na pełną skalę z powodu słabości gospodarczej oraz komplikacji, jakie wprowadziłaby w trwający proces przekazywania władzy przez obecnego dyktatora Kim Dzong Ila swemu synowi Kim Dzong Unowi.
Zginęłoby wielu cywilów
Jeden z najlepszych znawców Korei Północnej, prof. Andriej Lańkow przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że Phenian nie jest w stanie wygrać ewentualnej wojny z Południem. - Może jednak spowodować poważne straty, zwłaszcza jeśli chodzi o Seul. W ciągu kilku pierwszych godzin wojny zginęłoby wielu cywilów, gdyż cała stolica (Korei Południowej - red.) znajduje się w zasięgu północnokoreańskiej artylerii - twierdzi prof. Lańkov.
Jego zdaniem, wymiana ognia na przykład taka, jakiej byliśmy świadkami na wyspie Yeonpyeong, nie doprowadzi raczej do nowej wojny. - Obie strony śmiertelnie boją się takiego obrotu wydarzeń - zaznacza koreanista. - W przeszłości Korea Północna wysadzała już samoloty pasażerskie należące do Południa, wysłała komandosów, by zaatakowali pałac prezydencki i w jednym zamachu zabiła pół koreańskiego rządu. Żaden z tych incydentów, znacznie poważniejszych od ataku na wyspę Yeonpyeong, nie doprowadził do wojny - przypomina prof. Lańkow.