Korea Południowa grozi zbombardowaniem Korei Północnej
Nowo mianowany minister obrony Korei Południowej Kim Kwan Dzin zagroził bombardowaniem lotniczym Korei Północnej, gdyby powtórzył się incydent w rodzaju dokonanego 23 listopada ostrzelania wyspy przez północnokoreańską artylerię. Gdyby doszło do wybuchu wojny, "w ciągu pierwszy kilku godzin zginęłoby wielu cywilów" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Andriej Lańkow. Jego zdaniem taki obrót wydarzeń jest mało prawdopodobny.
Podczas przesłuchania przez parlament przed zatwierdzeniem nominacji Kim zadeklarował, że odpowiedzią na kolejny akt agresji ze strony Korei Północnej będą ataki lotnicze. - W razie gdyby nieprzyjaciel znów zaatakował nasze terytorium i naszych ludzi, dokonamy rzetelnego odwetu dla zapewnienia, by nieprzyjaciel nie mógł ponowić prowokacji - powiedział.
Kim został postawiony na czele resortu przez prezydenta państwa Li Miung Baka w reakcji na ostrzelanie Yeonpyeong. Zatwierdzenie tej nominacji przez parlament jest formalnością.
Jak zaznaczył nowy minister, Korei Północnej trudno byłoby prowadzić wojnę na pełną skalę z powodu słabości gospodarczej oraz komplikacji, jakie wprowadziłaby w trwający proces przekazywania władzy przez obecnego dyktatora Kim Dzong Ila swemu synowi Kim Dzong Unowi.
Zginęłoby wielu cywilów
Jeden z najlepszych znawców Korei Północnej, prof. Andriej Lańkow przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że Phenian nie jest w stanie wygrać ewentualnej wojny z Południem. - Może jednak spowodować poważne straty, zwłaszcza jeśli chodzi o Seul. W ciągu kilku pierwszych godzin wojny zginęłoby wielu cywilów, gdyż cała stolica (Korei Południowej - red.) znajduje się w zasięgu północnokoreańskiej artylerii - twierdzi prof. Lańkov.
Jego zdaniem, wymiana ognia na przykład taka, jakiej byliśmy świadkami na wyspie Yeonpyeong, nie doprowadzi raczej do nowej wojny. - Obie strony śmiertelnie boją się takiego obrotu wydarzeń - zaznacza koreanista. - W przeszłości Korea Północna wysadzała już samoloty pasażerskie należące do Południa, wysłała komandosów, by zaatakowali pałac prezydencki i w jednym zamachu zabiła pół koreańskiego rządu. Żaden z tych incydentów, znacznie poważniejszych od ataku na wyspę Yeonpyeong, nie doprowadził do wojny - przypomina prof. Lańkow.