Korea Płn. prowokuje - dlaczego wojna nie wybuchła?
Korea Północna jest nieprzewidywalna. Phenian ma 1,2 mln żołnierzy, broń atomową i nowoczesne systemy rakietowe. Nie waha się ich użyć, by szantażować sąsiadów i światowe mocarstwa. Historia stosunków między Koreami to dzieje prowokacji, które wielokrotnie mogły doprowadzić do nowej konfrontacji. W ciągu ostatnich 30 lat wojna kilkakrotnie wisiała na włosku.
1983 - Zabić prezydenta
Trzy bomby wybuchły, gdy delegacja prezydenta Korei Południowej gromadziła się w Mauzoleum Męczenników w ówczesnej stolicy Birmy, Rangunie. Wśród ofiar znaleźli się wysocy urzędnicy południowokoreańscy - w tym minister spraw zagranicznych Lee Bum Suk, a także wicepremier Suh Suk Joo. Śmierć cudem nie dotknęła prezydenta Korei Południowej Czun Du Hwana. Za zamachem stali oficerowie północnokoreańskiej armii. Wielki Przywódca Korei Północnej, Kim Ir Sen, wyparł się odpowiedzialności za atak. Jednak złapani zamachowcy ze szczegółami opowiedzieli o szkoleniu i zleceniodawcach ataku. Po przyjeździe do Birmy zatrzymali się w domu radcy ambasady północnokoreańskiej.
Prezydent Czun określił to wydarzenie "poważną prowokacją zbliżoną do wypowiedzenia wojny". Skończyło się jednak na słowach. Pekin jedynie upomniał Kim Ir Sena.
1987 - Bomba w samolocie
W listopadzie 1987 roku południowokoreański Boeing 707 z 115 osobami na pokładzie eksplodował w powietrzu. Bombę podłożyło dwoje północnokoreańskich szpiegów. Zamach miał postawić w złym świetle Koreę Południową przed planowaną na 1988 rok Olimpiadą w Seulu. Phenian chciał odstraszyć sportowców przed przyjazdem na igrzyska. Zatrzymana agentka Kim Hyon-hui przyznała, że pracowała dla północnokoreańskiego reżimu. Została skazana na karę śmierci. Później jednak prezydent Korei Płd. zastosował wobec niej prawo łaski.
USA potraktowały to wydarzenie jako "zbiorowe zabójstwo" i akt terrorystyczny. Na tej podstawie wciągnęły Koreę Północną na listę państw wspierających terroryzm.
1996 - Żołnierze sprawdzają strefę
W kwietniu Phenian ogłosił jednostronnie wycofanie z postanowień o zawieszeniu broni. Kilka tygodni potem kilkuset żołnierzy przekroczyło granicę i weszło do strefy zdemilitaryzowanej ustanowionej w 1953 w Panmundżon. Ponownie w maju kilkuosobowy oddział z Północy przekroczył granicę i zaczął podążać w kierunku posterunku żołnierzy Południa. Koreańczycy z Północy wycofali się, gdy zostali ostrzelani.
W tym samy miesiącu pięć północnokoreańskich okrętów patrolowych przekroczyło morską granicę z Koreą Południową. Doszło do kilkugodzinnej wymiany ognia. Potem okręty Korei Płn. wycofały się na swoje pozycje. Ponownie w lipcu tego samego roku doszło do trzygodzinnej potyczki na morzu.
2006 i 2009 - Atomowe wstrząsy
3 października 2006 roku ziemia w północnej części Półwyspu Koreańskiego dosłownie zadrżała. Nie było to jednak trzęsienie ziemi. Drgania wywołała podziemna próba jądrowa Korei Północnej - pierwsza w historii tego kraju. Zachód od dawna podejrzewał, że program atomowy Phenianu nie jest pokojowy. Teraz miał pewność - reżim Kim Dzong Ila ma broń jądrową. Elitarny klub mocarstw atomowych powiększył się o niechcianego członka. Groźba wojny nuklearnej skutecznie jednak przywołała zainteresowanych do stołu rozmów. Niecały miesiąc później Korea Północna, Korea Południowa, Chiny, USA, Rosja i Japonia postanowiły o wznowieniu negocjacji rozbrojeniowych. Niewiele z nich wynikło, bo 25 maja 2009 roku Korea Północna przeprowadziła drugą próbę jądrową. Kim Dzong Il miał już nie tylko głowice nuklearne, ale i rakiety zdolne je przenosić. Ich zasięg pozwalał na zaatakowanie sąsiadujących państw, a także Alaski czy Hawajów. Mimo to reżim nie użył swojej broni. Nie musiał. Koreański atom jest kartą przetargową i skutecznym
straszakiem. (czytaj więcej!)
2010 - Okręt na dnie
26 marca tego roku na Morzu Żółtym rozgrywa się prawdziwa tragedia. Południowokoreański okręt Cheonan zaczyna tonąć. Trwa dramatyczna akcja ratunkowa. Z ponad 100-osobowej załogi udaje się uratować 58 marynarzy. Reszta ginie. Seul grzmi: to Korea Północna zatopiła nasz statek. I grozi odwetem. Phenian zaprzecza, by miał coś wspólnego z atakiem, a oskarżenia nazywa konfabulacją. Kruche stosunki między oboma krajami załamują się. Po kilku miesiącach śledztwa Korea Południowa ogłasza, że torpeda, która zatopiła okręt, należała do sąsiedniej Północy. Za Seulem murem staje Waszyngton. Po raz kolejny rozmowy sześciostronne nad programem atomowym Phenianu zostają odłożone. Gdy latem Koreę Północną nawiedza ogromna powódź, Południe natychmiast reaguje. 38. równoleżnik dzieli nie tylko Półwysep Koreański na dwa kraje, ale rozdziela całe rodziny, które w nich mieszkają. Seul oferuje więc pomoc. To na chwilę ociepla stosunki zwaśnionych państw. Ale nie na długo. (czytaj więcej!)
2010 - Wyspa dymu i ognia
23 listopada bieżącego roku północnokoreańskie pociski spadają na południowokoreańską wyspę Yeonpyeong. - Płoną domy i wzgórza. (...) Ludzie są śmiertelnie przerażeni - relacjonuje agencji Reutera świadek ataku. Podczas ostrzału ginie dwóch północnokoreańskich żołnierzy, a 12 zostaje rannych. Nad wyspą unoszą się smugi dymu. Tymczasem Seul i Phenian przerzucają się oskarżeniami. Korea Północna twierdzi, że to siły południowe pierwsze otworzyły ogień. Druga strona tłumaczy, że faktycznie przeprowadzała ćwiczenia wojskowe, ale w stronę Północy nie padł żaden strzał. Z kolei eksperci oceniają gorące wydarzenia jednoznacznie - to kolejna prowokacja i szantaż północnokoreańskiego reżimu. Za spokój na półwyspie Kim Dzong Il może zażądać pomocy i ustępstw przy negocjacjach. Patrząc na historię relacji między obiema Koreami, wkrótce stanie się jasne, czy są to słuszne prognozy. (Czytaj więcej!)
Dlaczego nie wybuchła wojna?
Korea Północna ma mocnego sojusznika - Chiny. To one uratowały w 1950 roku Phenian przed porażką, wysyłając do walki z USA 500 tys. "ochotników". Od tamtej pory Pekin stoi murem za Phenianem i pozwala komunistycznej dynastii z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej w spokoju sprawować rządy. Korea Południowa cieszy się poparciem USA i Japonii. Na Półwyspie Koreańskim trwa strategiczny pat. Żadna ze stron nie ma wystarczającej mocy, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę przy minimalnych stratach własnych. Koszty takiej wojny byłby zbyt duże. I w Waszyngtonie, i w Pekinie nikt nie chce ich ponieść.
Paweł Orłowski, Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska