Kontrowersyjna akcja policji - czy nadużyto uprawnień?
W czwartek na Czubach w Lublinie policjanci zastrzelili amstaffa. Pies miał atakować kobietę i jej psa. Funkcjonariusze twierdzą, że strzelali, bo nie mieli innego wyjścia. Tymczasem informacje podane przez policję i te zebrane przez "Kurier Lubelski" są co najmniej rozbieżne.
21.11.2009 | aktual.: 23.11.2009 11:11
W czwartek po godzinie 16.00 pani Barbara wyszła ze swoim bokserem, Barym do sklepu. Przywiązała go do barierki. Zwierzę miało kaganiec. W tym samym czasie z bloku naprzeciwko wyskoczył przez okno amstaff Goku. Był w domu sam. Jego właściciel wyszedł na chwilę do pobliskiego sklepu. Gdy wrócił, pies już nie żył.
- Nigdzie nie było Goku. Wziąłem smycz i kolczatkę i poszedłem go szukać - mówi pan Marian, właściciel amstaffa. - Potem zobaczyłem go w kałuży krwi - mężczyzna z trudem kryje łzy. Czuje żal do policji i przeżywa stratę przyjaciela.
Co się stało? - Policjanci zobaczyli kobietę, która głośno krzyczała wzywając pomocy - czytamy w policyjnej notatce. - Agresywny pies stale atakował pokrzywdzoną gryząc ją w nogę oraz ręce. Z uwagi na realne zagrożenie życia i zdrowia zaatakowanej oraz brak innych możliwości na poskromienie zwierzęcia, policjanci użyli broni służbowej oddając strzał w kierunku psa.
Pani Barbara, właścicielka zaatakowanego boksera opowiada, że amstaff siedział na jej psie i warczał. Trwało to kilka dłuższych chwil. Gdy amstaff się gwałtownie poruszył, padł strzał.
- Takie rozwiązanie to naprawdę ostateczność - ocenia Elżbieta Tarasińska ze Stowarzyszenia Animals. - Gdyby amstaff naprawdę był agresywny, to z boksera nic by nie zostało. Bary jest w dobrej formie. Podobnie jak jego właścicielka. - Nie mam pretensji. To był wypadek - mówi pani Barbara. Z zajścia wyszła podrapana, ze spuchniętą ręką i posiniaczoną nogą, ale nie pogryziona.
Pies miał wszystkie szczepienia. Pani Barbara po opatrzeniu została wypisana ze szpitala do domu. Właściciele zwierząt nie mają do siebie pretensji o to, co zaszło. Pan Marian był bardzo do psa przywiązany. Planuje nabyć innego, ale tym razem innej rasy. - Będzie to terier, żeby coś takiego się więcej nie powtórzyło i nikt nie uważał, że mam psa mordercę.
"Kurier Lubelski" zapytał policję o to, jakie procedury stosuje w takich sytuacjach i czy nie było innego wyjścia, niż zastrzelenie psa. - W takich okolicznościach najważniejsze jest życie i zdrowie ludzkie. Tak było w tym wypadku. Kobieta prosiła nas o pomoc. Pies ją atakował, więc policjanci zgodnie z przepisami oddali strzał w jego kierunku, do czego upoważnia ich ustawa o ochronie zwierząt - mówi podkom. Renata Laszczka-Rusek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.
- To bulwersujące. Policja ewidentnie nadużyła uprawnień - komentuje Elżbieta Tarasińska. To, że psy się kotłują i warczą, jeszcze nie oznacza, że się zagryzą. Nie jest też dziwne, że właścicielka, która się między nie wmieszała, została posiniaczona i podrapana. Policja postąpiła pochopnie.
Zdaniem tresera: zagrożenie było
Dariusz Ornal, treser psów, związany z lubelskim schroniskiem: - Bokser prawdopodobnie zrezygnował z walki. Znajdując się pod drugim psem, był w pozycji uległej. Mogło się na tym skończyć, ale nie musiało. Właścicielka działała pod wpływem emocji i interweniując popełniła błąd. Nie uratowałaby zwierzęcia, a naraziłaby tylko siebie. Nie jestem zwolennikiem strzelania do psów, ale rozumiem policjanta.
Polecamy w wydaniu internetowym: Makabryczny mord wraca na wokandę