Konstytucja 3 maja. Dlaczego możemy być z niej dumni?
3 maja 1791 roku rozpoczęła się w Polsce nowoczesność. Potrwała rok, przerwana interwencją wojsk zaborczych. To wydarzenie, choć krótkie, może nam do dziś przypominać, że jeśli chcemy, możemy iść w awangardzie narodów.
03.05.2021 07:07
Matejko widział to tak: mężczyzna w siwej peruce – często mylnie brany za Stanisława Augusta Poniatowskiego – niesiony jest na rękach, w lewym ręku trzyma dokument, a w prawym buławę. To Stanisław Małachowski, marszałek Sejmu Czteroletniego i jeden z autorów Konstytucji. Przed nim leży Jan Suchorzewski, przeciwnik ustawy, który grozi, że jeśli ta nie zostanie cofnięta, to zabije swojego syna. Dziecko wymyka mu się z rąk, a z kieszeni Suchorzewskiego wylatują karty, symbol jego zdrady. Króla widać dopiero po lewej stronie, wchodzi do kościoła Jana Chrzciciela.
Jak na wszystkich obrazach Matejki jest posępny, tak jakby już wiedział, że Konstytucja zapewni krótką chwilę szczęścia, która wkrótce przeminie. O tym zresztą świadczy majaczący w tle Tadeusz Kościuszko z zabandażowaną głową.
Żyjemy tym Matejką i wracamy do niego co roku. Choć mowa o jedynym jakkolwiek upamiętnianym przez Polaków wydarzeniu z historii I Rzeczpospolitej, wystarczył nam pojedynczy obraz. Nie powstały na ten temat filmy, próżno szukać tekstów dramatów czy powieści (przychodzi mi do głowy tylko "Niemcewicz od przodu i tyłu" Karola Zbyszewskiego, rysujący wydarzenia w konwencji godnej występów "Latającego Cyrku Monty Pythona").
Jak doszło do uchwalenia Konstytucji?
Pewnie, że w uchwalaniu ustaw nie ma nic romantycznego. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że tamte majowe dni nie miały w sobie nic z sensacji. Stronnictwo Patriotyczne, choć należeli do niego najwybitniejsi politycy w kraju, pracowało nad tekstem Konstytucji w tajemnicy. Datę głosowania celowo wyznaczono zaraz po Wielkanocy, tak żeby niewtajemniczeni posłowie nie mogli się pojawić.
Ostatecznie przybyło 60 opozycjonistów, co mogło spowodować niepotrzebny ferment. Z tego względu przed rozpoczęciem obrad zdecydowano się odczytać celowo dobrane depesze dyplomatyczne, które przedstawiały sytuację międzynarodową w tak złym świetle, że dałoby się usprawiedliwić nawet najbardziej radykalne kroki. Zamku królewskiego broniło tego dnia wojsko, na którego czele stał bratanek monarchy, książę Józef.
Ustawa nie miała nawet trzech regulaminowych czytań. Po pierwszym król podniósł rękę, aby zabrać głos, co omyłkowo wzięto za chęć zaprzysiężenia. Biskup krakowski od razu podbiegł z Biblią, a Stanisław August złożył przysięgę. Gromko odśpiewano "Te Deum". Franciszek Ksawery Branicki, późniejszy targowiczanin, kipiał z wściekłości i chciał wnieść manifest protestacyjny do ksiąg grodu warszawskiego. Drzwi zamknięto mu przed nosem. Poseł nie mógł skorzystać ze swoich uprawnień.
Był to zamach stanu. Patrioci nawet nie próbowali udawać, że robią coś zgodnie z literą prawa. Otworzyło to części szlachty przeciwnej reformom drogę do wypowiedzenia posłuszeństwa. O co jednak było tyle krzyku?
Skąd tyle kontrowersji wokół Konstytucji 3 maja?
Przede wszystkim szlachcie ograniczono prawa polityczne, dając je tylko tym, którzy mieli majątki lub stałe dochody. Uprawnienia traciła "gołota", a więc biedota szlachecka, która za kieskę z magnackiego stołu gotowa była zrywać sejmy i zmieniać stronnictwa. Dodatkowo do Konstytucji wpisano uchwalone już wcześniej "prawo o miastach". Dawało ono mieszczanom nietykalność osobistą i prawo dziedziczenia nieruchomości. Szlachta z kolei otrzymała prawo do handlu i nabywania miejskiego obywatelstwa. Skasowano liberum veto, choć za czasów stanisławowskich nie zostało ono zastosowane ani razu.
W rozdawaniu praw politycznych twórcy Konstytucji pozostali konserwatywni. Mieszczanie mogli wybrać swoją delegację na Sejm, a ta mogła przemawiać, ale już nie głosować. Chłopi z kolei nie dostali zupełnie nic. Korektę na tym odcinku przeprowadzi dopiero Tadeusz Kościuszko. Kto wie, może gdyby wcześniej udało się ich zaangażować do sprawy narodowej, to wynik wojen o zachowanie niepodległości byłby inny?
W dokumencie pojawiały się sprzeczności. Niby godzono się na różnice wyznaniowe, ale za najważniejszą religię uznawano katolicyzm i wprowadzano kary za apostazję (sic!). Takie zapisy musiały być nie w smak mieszkańcom wschodnich rubieży Rzeczpospolitej, do których pomocną dłoń wyciągali Moskale.
Starano się wprowadzić elementy oświeceniowe, ale zachowując dużą dawkę ostrożności. Król był więc wybierany zarówno z bożej łaski, jak i z woli narodu. Z dwóch państw – Litwy i Korony – niespodziewanie robiło się jedno z centralnie rządzącą nim Strażą Praw (rodzajem rządu). Kilka miesięcy później osobna ustawa jednak podtrzymała odrębność władzy wykonawczej w obu państwach.
Stanisław August Poniatowski pisał ustawę zasadniczą pod swoje potrzeby. Ta reguła nie zmieni się do dziś. Jako że wszystkie dzieci miał z niżej urodzoną Elżbietą Grabowską, nie mogły one dziedziczyć tronu. Rozwiązaniem był zapis, według którego od tej pory szlachta nie wybierała sobie króla, a panującą dynastię. Plan zakładał, że na tron wejdzie księżniczka saska Maria Augusta Nepomucena, która wyjdzie za księcia Józefa. Wówczas Poniatowscy utrzymaliby się na tronie.
Na czym polegała wyjątkowość Konstytucji?
Lubimy mówić o tym, że Konstytucja 3 maja to drugi taki dokument na świecie i pierwszy w Europie. Skąd w takim razie u Polaków – zazwyczaj kopiujących po pewnym czasie dobre rozwiązania z zachodu – ten pęd do innowacji? Odpowiedź na to pytanie może się kryć w wyjątkowości polskiego ustroju szlacheckiego. Jeśli dobrze mu się przyjrzymy, to być może nawet zakwestionujemy wymienioną wcześniej kolejność powstawania dokumentów i uznamy, że pierwszą na świecie konstytucję sporządzono w Polsce, tyle że nie pod koniec XVIII wieku, a 20 maja 1573 roku.
Wówczas zostały sformułowane artykuły henrykowskie. W 21 punktach regulowały one relacje między wybieranym monarchą a szlachtą. Król musiał dzielić się władzą na niemal każdym kroku, a gdyby nie zechciał tego robić, to szlachta zostawiała sobie możliwość wypowiedzenia mu posłuszeństwa. W zasadzie wystarczyłoby wprowadzić monarszą kadencyjność i można by mówić nie tyle o królu, ile o prezydencie. Widząc to wszystko, przybyły z Francji Henryk Walezy skorzystał z okazji, jaką dawała mu śmierć brata i po prostu zwiał z powrotem do siebie.
Wypracowany w Rzeczpospolitej sposób rządów był europejskim ewenementem. Oczywiście, miał swoje patologie i minusy, a są i tacy, którzy powiedzą, że wydatnie przyczynił się do upadku państwa. Można jednak znaleźć w nim wiele podobieństw do dzisiejszych demokracji parlamentarnych.
Konstytucja 3 maja ze względu na utratę niepodległości szybko stała się symbolem, ale nie dla wszystkich. Wybitny XIX-wieczny historyk Joachim Lelewel zżymał się na nią, zarzucając pominięcie kwestii chłopskiej i wprowadzenie dziedziczności tronu. Z jego socjalistycznej perspektywy był to krok wstecz wobec choćby Rewolucji Francuskiej.
To prawda, że w sprawie przyznania praw obywatelskich Polacy nie poszli tak daleko jak Amerykanie czy Francuzi. Ale na Konstytucję 3 maja powinniśmy patrzeć z perspektywy panującej nad Wisłą kultury szlacheckiej. Niezależnie od tego, czy czyjś pradziad pracował w polu, czy mieszkał w dworku, to właśnie szlachta stworzyła naszą kulturę polityczną. Jej zasadą jest dążenie do poszerzania marginesu swojej osobistej wolności. Samoograniczenie, które 3 maja 1791 roku szlachta narzuciła na siebie, jest działaniem odwrotnym. I właśnie dlatego stanowi wyraz najwyższej dojrzałości.
Jak świętować 3 maja?
Drugi obok 11 listopada najważniejszy dzień w polskim kalendarzu zachęca do wszelakich marszy i pikników, choćby dlatego, że maj – co do zasady – bardziej sprzyja takim aktywnościom niż listopad. Przy okazji może dobrze byłoby pójść za intuicją ojców-założycieli dokumentu i przeznaczyć ten dzień na refleksję nad obecnym tekstem Konstytucji. Artykuły henrykowskie określały ramy życia w państwie niezmiennie przez 218 lat. Widząc, jak bardzo stają się anachroniczne, twórcy Konstytucji 3 maja wprowadzili zapis mówiący o tym, że jej zapisy powinny podlegać rewizji co ćwierć wieku.
Od prawie 6 lat konstytucja rozpala emocje wszystkich aktorów sceny politycznej. Być może wyjście poza ramy obowiązkowej akademii ku czci i poważniejsze potraktowanie tego święta ratowałoby nas przed takimi sytuacjami w przyszłości.