ŚwiatKoniec żałoby?

Koniec żałoby?

W piątą rocznicę zamachu na WTC kino przełamuje tabu i mierzy się z tematem 11 września, ale głównie po to, by nas wzruszyć. Nawet Oliver Stone nie poszukuje już prawdy.

Koniec żałoby?
Źródło zdjęć: © AFP

31.08.2006 | aktual.: 07.09.2006 14:15

"Tabu zostało przełamane" - uznała amerykańska prasa. Pięć lat po zamachach terrorystycznych z 11 września do kin trafiły filmy o tamtych wydarzeniach. Co ciekawe, jako pierwszy owo tabu przełamał nie Amerykanin, lecz Brytyjczyk Paul Greengrass, twórca "Lotu 93" (już możemy oglądać go w Polsce), opowiadającego o pasażerach jednego z porwanych samolotów. Miesiąc temu w Stanach miał zaś premierę "World Trade Center" Olivera Stone'a, który opowiada historię dwóch policjantów, jednych z ostatnich żywych osób wydobytych spod ruin WTC.

Choć pojawiają się głosy, że za wcześnie na konfrontację z traumatycznymi zdarzeniami, kino, które w kwestii 11 września do tej pory ograniczało się do aluzji, zaczyna mierzyć się z delikatnym i wciąż drażliwym tematem. I może właśnie dlatego, że to temat drażliwy, pierwsze filmy o 11 września jak ognia unikają polityki.

Po pierwsze - nie drażnić

Wprawdzie film Greengrassa daje pojęcie o totalnym chaosie, jaki zapanował w ośrodkach decyzyjnych 11 września, próżno jednak szukać w jego filmie politycznych czy moralnych ocen.

O dziwo, ani cienia polityki nie znajdziemy również u Stone'a słynącego przecież z ostro komentujących rzeczywistość filmów i lewackich sympatii (jest w końcu kolegą Fidela Castro). Nawet konserwatywni publicyści, którzy dotąd mieli alergię na jego pacyfistyczne ("Pluton") albo pełne spiskowych teorii ("JFK") kino, dziś wołają: "Boże, błogosław Stone'a!". "World Trade Center" to już typowa hollywoodzka produkcja z odpowiednią dawką wzruszeń, efektów specjalnych i pozytywnym zakończeniem niosącym wyznanie wiary w patriotyzm i ludzką solidarność.

Tym razem Stone nie stawia trudnych pytań, nie wkracza na terytorium polityki, nie ideologizuje, lecz - jak sam mówi - skupia się na "konfrontowaniu się ze strachem i demitologizowaniu go". Można podejrzewać, iż reżyserowi jego publicystyczny pazur stępiła smutna świadomość, że po klęsce trzech ostatnich filmów "World Trade Center" to jego ostatnia deska ratunku.

Ale Stone'owi i tak nie udało się uniknąć krytyki. Jego projekt nie spodobał się niektórym rodzinom ofiar. Jedni uznali, że za wcześnie jeszcze na konfrontację z bólem, inni mają żal, że to nie do nich zwrócił się reżyser z prośbą o pomoc w zebraniu materiałów. Pojawił się zarzut cynicznego żerowania na tragedii - uznano, że 10% zysków (około miliona dolarów) z weekendu otwarcia przekazanych organizacjom charytatywnym wspierającym ofiary zamachów i budującym park pamięci koło Strefy Zero, to stanowczo za mało.

Producent "World Trade Center" - Paramount - nie zgodził się również na emisję 30-sekundowych społecznych reklam przed projekcjami w kinach, co wywołało kolejne oskarżenia pod adresem Stone'a. Podobnych zarzutów uniknął Greengrass. On również przekazał procent z zysków (też około miliona dolarów) na budowę pomnika ofiar lotu 93, a co więcej, wystarał się o akceptację projektu od członków rodzin wszystkich 40 pasażerów samolotu. Ludzie ci współpracowali podczas produkcji, dostarczając informacji na temat swoich bliskich.

Kto szuka prawdy

Jak widać, nawet bez wdawania się w politykę, szukania winnych i tworzenia spiskowych teorii realizowanie filmu o 11 września wciąż jest w Stanach przedsięwzięciem ryzykownym i trudnym. Nie można jeszcze po prostu napisać scenariusza filmu i go nakręcić, nie konsultując się z zainteresowanymi środowiskami, nie biorąc pod uwagę ich opinii i nie koncentrując się na udowodnieniu, że ma się wyłącznie szlachetne, a nie komercyjne cele.

Dużo bardziej polityczne w charakterze było europejskie filmowe przedsięwzięcie zrealizowane w rocznicę zamachów, czyli film "11'09"01" składający się z 11 krótkometrażówek autorstwa między innymi Kena Loacha, Danisa Tanovicia, Samiry Makhmalbaf czy Seana Penna.

Większość etiud miała mniej lub bardziej wyraźną antyamerykańską wymowę, przypominały one o niechlubnych zdarzeniach z przeszłości USA, wyrażały niepokój o los Bliskiego Wschodu (Stany zaatakowały Afganistan) lub były głosem przeciw islamofobii, która nastąpiła po atakach. "11'09"01" podkreśla też współodpowiedzialność Ameryki za zamachy. W takim tonie wypowiadają się również amerykańscy dokumentaliści, którzy zareagowali błyskawicznie na wydarzenia z 11 września. Pierwszy dokument o zamachach ujrzał światło dzienne zaledwie pół roku po tragedii, później pojawiły się kolejne, ze skrajnie antybushowskim "Fahrenheitem 9/11" Michaela Moore'a na czele.

Ich twórcy nie poprzestali na wyrażaniu żalu i współczucia, od razu zaczęli atakować administrację Busha, samego prezydenta, a później komisję powołaną do przeanalizowania tego, co stało się 11 września. Filmy wyciągały na światło dzienne niewygodne fakty i liczne kłamstwa, które na temat zamachów padły z ust polityków. Jednym z takich dokumentów jest "Press for Truth" o grupie kobiet zwanych "dziewczynami z Jersey", które straciły bliskich w zamachach i przez kilka lat uporczywie dążyły do ujawnienia prawdy o wydarzeniach z 11 września. Nasz kraj zagrożony jest przez terroryzm i niekompetencję - mówi jedna z bohaterek i właśnie dramatyczna niekompetencja została obnażona w filmie Raya Nowosielskiego. Choć wiele już wiemy o błędach bushowskiej administracji, "Press for Truth" odkrywa nadal słabo znane fakty.

Wieże wracają w filmie

W przeciwieństwie do fabryki faktów fabryka snów na 11 września zareagowała paniką - przesunięto premiery wszystkich filmów kojarzących się z terroryzmem (jak "Na własną rękę" z Arnoldem Schwarzeneggerem), podważających morale amerykańskiej armii ("Buffalo Soldiers") albo drwiących z systemu zabezpieczeń na lotniskach ("Skok" z Genem Hackmanem).

Tam, gdzie tylko się dało, z filmów pieczołowicie usuwano wieże WTC, jak w "Zoolanderze" czy romantycznej komedii "Igraszki losu". Twin Towers zniknęły również z plakatów "Spidermana" i "Sidewalks of New York". Publicznie dyskutowano, czy można zatytułować jedną z części "Władcy Pierścieni" "Dwie wieże".

Dziś dzieje się dokładnie odwrotnie i wieże dzięki pomocy komputera powracają do filmów. W głośnym serialu "Anioły w Ameryce" taki zabieg jest absolutnie niewinny, Twin Towers były po prostu częścią nowojorskiego pejzażu lat 80., ale już w "Monachium" Stevena Spielberga mają charakter politycznej metafory. Spielberg pokazuje, jak od lat 70. nakręcała się spirala terroryzmu, by eksplodować właśnie 11 września.

Czy to się komuś podoba, czy nie, terrorystyczny atak z 2001 roku powoli staje się częścią popkultury i choć na razie nikt nie odważył się na krok odejść od prawdziwych wydarzeń, zapewne za ładnych kilka lat kino zacznie traktować to, co się wówczas stało, wyłącznie jako malowniczą scenerię dla wydumanych historii w stylu "Titanica" czy "Pearl Harbur". Jeśli więc w kinach pojawi się hollywoodzki melodramat o kochankach uwięzionych w płonącej wieży, będzie to ostateczny znak, że żałoba dobiegła końca.

Małgorzata Sadowska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)