Koniec wyborów w Iraku
Historyczne wybory irackie, w
których uczestniczyli także niezadowoleni arabscy sunnici pragnący
odzyskać część dawnej władzy, zakończyły się
wieczorem, zakłócone tylko przez sporadyczne ataki ekstremistów.
15.12.2005 | aktual.: 15.12.2005 16:44
Irakijczycy wybierali pierwszy od upadku Saddama Husajna stały parlament, o czteroletniej kadencji. Ostateczne oficjalne wyniki głosowania będą znane za dwa tygodnie albo nawet później.
Kilka eksplozji wstrząsnęło śródmieściem Bagdadu z samego rana, gdy otwierano lokale wyborcze. W pobliżu silnie strzeżonej enklawy rządowej odłamki granatu moździerzowego lekko raniły dwóch cywilów i amerykańskiego żołnierza. W Tal Afar na północy kraju taki granat zabił cywila koło punktu głosowania, a w Mosulu zginął od bomby strażnik strzegący szpitala niedaleko lokalu wyborczego.
Jednak ogólnie biorąc aktów przemocy było niewiele i nie odstraszyły one Irakijczyków. Przed lokalami wyborczymi tworzyły się kolejki i w części obwodów głosowanie przedłużono z tego powodu o godzinę.
Niektórzy wyborcy przychodzili owinięci trójkolorową iracką flagą, a po wyjściu pokazywali zabarwiony fioletowym tuszem palec wskazujący - dowód głosowania i zabezpieczenie przed ponownym oddaniem głosu.
W całym Iraku obowiązywały nadzwyczajne środki ostrożności: granice były zamknięte, ruch kołowy i noszenie broni zakazane, a około 6000 lokali wyborczych i ulic do nich prowadzących strzegły tysiące żołnierzy i policjantów irackich. Wojska wielonarodowe (184 tysiące żołnierzy) trzymały się z dala od miejsc głosowania, ale były w pogotowiu.
W 1,7-milionowym Mosulu tysiące dzieci urządziły sobie na opustoszałych jezdniach place zabaw, a młodzież grała w piłkę nożną.
W Waszyngtonie Biały Dom wyraził zadowolenie z powodu "historycznego dnia" w Iraku, podkreślając w komunikacie wysoką frekwencję i "stosunkowo niewielkie" natężenie przemocy.
W Brukseli szef dyplomacji brytyjskiej Jack Straw oświadczył w imieniu UE, że Irak może teraz "oczekiwać lepszej przyszłości".
Zadowolona jest także Rosja, która wyraziła "gotowość ścisłej współpracy z nowym rządem Iraku i udzielenia kompleksowej pomocy w procesie normalizacji".
W Bagdadzie ambasador USA Zalmay Khalilzad powiedział, że "jest to pierwszy krok ku włączeniu arabskich sunnitów do procesu politycznego i do rządu".
Liczny udział arabskiej mniejszości sunnickiej w wyborach uradował Amerykanów, bo może oznaczać, że społeczność ta, nabrawszy ochoty do udziału w pokojowych przeobrażeniach politycznych, odsunie się od rebeliantów, w większości sunnitów, i rebelia zacznie słabnąć. W styczniu arabscy sunnici zbojkotowali wybory do tymczasowego parlamentu.
Komisja wyborcza zakomunikowała, że obliczenie ostatecznych wyników może potrwać dwa tygodnie albo nawet dłużej.
Oczekuje się, że największa część mandatów w 275-miejscowej Radzie Reprezentantów (parlamencie) przypadnie koalicji szyickich partii religijnych. Nie uzyska ona jednak samodzielnej większości i będzie musiała utworzyć nowy rząd razem z innymi ugrupowaniami. Rokowania mogą okazać się trudne i długotrwałe. Po wyborach styczniowych tworzenie rządu ciągnęło się przeszło dwa miesiące.