Koniec handlu na ulicach?
Władze Łodzi wypowiedziały wojnę handlarzom sprzedającym na dziko ciuchy na łódzkich skrzyżowaniach - informuje "Express Ilustrowany".
Wiceprezydent Karol Chądzyński zapowiedział, że zmusi celników i urzędników skarbowych by rekwirowali kartonowe pudła z towarem i sprawdzali, czy sprzedawcy nie pracują na czarno. Powołał już specjalny zespół do walki z ulicznymi handlarzami. W poniedziałek kupców kontrolowali strażnicy miejscy.
28.06.2005 07:24
Zwołałem już w tej sprawie specjalne spotkanie szefów instytucji, które mogą likwidować nielegalne stragany - mówi Chądzyński. Nie pozwolę, by ich właściciele bogacili się kosztem miasta. Korzystają z chodników, ale podatków z działalności gospodarczej, które między innymi idą na ich utrzymanie, płacić nie chcą. To też nieuczciwa konkurencja dla tych, którzy handlują legalnie.
Najwięcej kramów z chińskimi ciuchami jest w Śródmieściu. Straganiarze zapowiadają, że nie dadzą ani się strażnikom miejskim, ani celnikom, ani "skarbówce". Mówią, że w ostateczności rozpoczną na ulicach strajk głodowy.
Już solidarnie nikt z nas w ramach protestu nie płaci mandatów, które codziennie wystawiają nam strażnicy miejscy - mówi Monika Walczak, sprzedająca na chodniku w centrum miasta chińskie kapcie. _ Za każdym razem dostaję kwit i zawsze wyrzucam go do kosza. Uważam, że to władze Łodzi są nie w porządku, a nie my. Najpierw urzędnicy z magistratu pobierają od nas codziennie placowe za rozstawiony stragan, a potem strażnicy miejscy wypisują nam kary za to, że rozłożyliśmy towar w pasie drogowym i zagrażamy bezpieczeństwu ruchu_.
Za żadne skarby nie zrezygnuję z handlu na ulicy, bo to moje jedyne źródło utrzymania - zarzeka się Bogusława Rutkowska. _ Nawet gdybym miała za to siedzieć w więzieniu_.
Więcej w "Expressie Ilustrownym".