PolitykaKomu zależy na upadku mediów publicznych w Polsce?

Komu zależy na upadku mediów publicznych w Polsce?

Od kilku tygodni toczy się polityczny bój o zmiany w mediach publicznych. Chodzi o nowelizację ustawy medialnej, którą przygotowała PO. Jaki będzie kształt mediów publicznych, jeśli ustawa wejdzie w życie? Zdania polityków są podzielone. Posłowie PiS-u uważają, że doprowadzi ona do upadku mediów, a działacze PO twierdzą, że to krok w kierunku odpolitycznienia mediów. A co o tym sądzą publicyści i medioznawcy?

Komu zależy na upadku mediów publicznych w Polsce?

18.04.2008 | aktual.: 17.06.2008 10:52

W połowie marca Sejm znowelizował ustawę o radiofonii i telewizji przyjmując poprawki PO, a odrzucając postulaty PiS i LiD. Kilka dni temu nad ustawą debatowali senatorowie, którzy wprowadzili do przegłosowanej przez posłów ustawy, 30 poprawek. Wprowadzone w Senacie zmiany wrócą teraz do Sejmu.

Pomysły Platformy, które wywołały burzę, to przede wszystkim ograniczenie kompetencji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Według poprawek autorstwa Platformy, które przyjął Sejm, część zadań takich jak np. przyznawanie koncesji czy przyznawanie lub odbieranie statusu nadawcy ma przejąć Urząd Komunikacji Elektronicznej. Podczas debaty sejmowej opozycja krytykowała PO mówiąc, że ograniczenie kompetencji Krajowej Rady nie jest zgodne z Konstytucją. Problem ewentualnej niekonstytucjonalności rozwiązał Senat, który wzmocnił rolę KRRiT przy wydawaniu i cofaniu koncesji. W każdym z przypadków szef UKE będzie musiał porozumieć się z radą, a nie tylko zasięgać jej opinii (co było w projekcie przyjętym przez posłów).

Kompetencje KRRiT wcale się nie zmniejszyły

Janina Paradowska, publicystka, była przeciwna pomysłowi zmniejszenia uprawnień KRRiT na rzecz UKE. - Od początku krytykowałam ten pomysłu, bo budził on wątpliwości natury konstytucyjnej. Choć zostało to naprawione w Senacie to jednak nie wiadomo w jakim kształcie ustawa ostatecznie wyjdzie z Sejmu – mówi publicystka. – Trzeba jednak zaznaczyć, że wprowadzone przez Senat poprawki nie wiele zmieniają w kwestii zmniejszenia uprawnień KRRiT. – Zgodnie z przyjętymi przepisami UKE nic nie może zrobić bez uzgodnienia z KRRiT, więc w zasadzie jej kompetencje się nie zmniejszyły – mówi Paradowska.

Kolejną zmianą wprowadzoną przez Senat jest przyznanie ministrowi skarbu prawa do odwoływania członków zarządu TVP i PR w sytuacji „zaistnienia okoliczności trwale uniemożliwiającej sprawowanie funkcji, działania na szkodę spółki potwierdzonego audytem i naruszenia przepisów o ograniczeniu działalności gospodarczej przez osoby publiczne”.

Jedni będą wybierać, drudzy powoływać, a inni odwoływać

Prof. Maciej Mrozowski, medioznawca, uważa, że główną wadą nowelizacji jest to, że jest ona cząstkowa. - Nowela wprowadza trzech różnych regulatorów - czyli KRRiT, UKE i ministra skarbu państwa. To jest tendencja idąca w zupełnie inną stronę w stosunku do tego, co się dzieje w krajach zachodnich, gdzie próbuje się wzmocnić jednego centralnego regulatora integrując system. W Polsce będzie tak, że jedni będą wybierać, drudzy powoływać a jeszcze inni odwoływać, co doprowadzi do daleko idącej destabilizacji – mówi medioznawca.

Według Janiny Paradowskiej minister skarbu powinien mieć pewne uprawnienia. - Jeśli przyjęto konstrukcję, że TVP i PR są spółkami skarbu państwa i minister udziela skwitowania ich władzom to ponosi odpowiedzialność. Musi mieć na media publiczne ściśle określony wpływ, aby móc reagować np. na łamanie prawa w spółce – mówi Paradowska. Z tym nie zgadza się publicysta Jacek Żakowski: - Na gruncie polskiej kultury politycznej umocnienie roli rządu poprzez tworzenie nowych możliwości wywierania presji na media wydaje mi się bardzo niedobre. Paradowska odpowiada jednak: - Nie widzę powodu, by wylewać nagle krokodyle łzy i mówić, że rząd będzie miał za duży wpływ na media. Zawsze tak było, że rządzący wpływali na media, z tą różnicą, że jedni robili to bardziej bezczelnie, a inni mniej – mówi Paradowska.

Stowarzyszenia dziennikarskie są najsłabszym ogniwem

Zmiany w ustawie, które publicyści ostro krytykują, to nowe wymogi, które będą musieli spełniać kandydaci na członków Krajowej Rady. Chodzi o to, że muszą uzyskać rekomendację uczelni albo stowarzyszenia (twórców lub dziennikarzy). Choć Senat zmniejszył przegłosowaną w Sejmie ilość wymaganych rekomendacji (z dwóch do jednej) to i tak publicyści uważają ten pomysł za absurdalny.

- Uważam, że stowarzyszenia dziennikarskie są najsłabszym ogniwem w systemie rekomendacji. Nie mam do nich za grosz zaufania – mówi publicystka. Wtóruje jej Żakowski: - Próba wprowadzenia stowarzyszeń jest błędem, bo są słabe i niereprezentatywne. Swoją krytyczną opinię wyraża również prof. Mrozowski: - Nie sądzę, że jakaś akademia czy stowarzyszenia mogą zawęzić krąg kandydatów. To jest tylko taki listek figowy, dodatkowy parasol, za którym można robić co się chce. W rzeczywistości trudno założyć bowiem, że stowarzyszenia wybiorą ludzi z poza klucza partyjnego – mówi medioznawca.

Rozbieżne zdania wśród publicystów pojawiają się natomiast nowego sposobu powoływania zarządów i rad nadzorczych TVP i Polskiego Radia, które zgodnie z nowelizacją mają być powoływane w drodze otwartych konkursów.

Konkursy będą rewolucją, czy absurdem?

Janina Paradowska sądzi, że wprowadzenie konkursów to dobry pomysł. - Jeśli te środowiska poważnie potraktują swoje obowiązki i wyłonią dobrych kandydatów, a potem będą jeszcze konkursy to, jak mówi senator Piesiewicz, będzie to zmiana rewolucyjna w porównaniu z tym co było do tej pory. Wcześniej mieliśmy tylko nominatów partyjnych – wystarczy wspomnieć panią Elżbietę Kruk, która porzuciła KRRiT i poszła do Sejmu – podkreśla publicystka. Sceptycznie podejście do nowej formuły ma Jan Pospieszalski: – Nie wierzę w konkursy, bo widzimy jak wyglądają one w innych spółkach skarbu państwa. Jednym z przykładów jest ZUS, w którym doszło do politycznego zamachu, pogwałcenia procedur i mechanicznego odwoływania tych, którzy dostali pracę w drodze konkursu (chodzi o aferę, o której pod koniec ubiegłego roku pisała „Gazeta Wyborcza”. Dziennik opisywał „szkolenie”, które odbyło się w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Jak się jednak okazało zamiast szkolenia nowy prezes zakładu Sylwester Rypiński, powołany przez Donalda
Tuska, wręczył wypowiedzenia 14 z 16 dyrektorów oddziałów z największych miast Polski, którzy zostali powołani we wrześniu w drodze konkursu – przyp.red.).

Co z abonamentem?

Zdaniem lewicy w znowelizowanej ustawie brakuje przepisów regulujących sprawę abonamentu. PO tłumaczy jednak, że złożyła do Marszałka Sejmu oddzielny projekt ustawy zwalniającej emerytów i rencistów z obowiązku płacenia abonamentu. Jak zapowiedziała Platforma, alternatywnym sposobem finansowania mediów publicznych ma się stać Fundusz Misji Publicznej, który ma być zasilany przez budżet, a może i nadawców komercyjnych. To drugie źródło dochodu mediów publicznych wchodziłoby w grę tylko wówczas, gdyby TVP i PR miały ograniczone prawo do nadawania reklam, np. nie emitowały by ich w czasie najwyższej oglądalności czy w weekendy.

Prof. Maciej Mrozowski przypomina, że abonament ma w Europie swoją tradycję, a główną jego zaletą, jest to, że rodzi poczucie mocy sprawczej między odbiorcą a programem. - Odbiorca płaci za te media i wie, że dostaje to, za co zapłacił, a jeśli nie dostaje tego, to ma prawo czuć niedosyt. Wpływa to zatem na aktywizację mediów publicznych – mówi medioznawca. Kolejnym ważnym aspektem jest to, że te pieniądze są poza kontrolą polityków. – Jeśli zatem zlikwidujemy abonament to pieniądze nadal będą publiczne, ale będą pochodzić z podatków. Pojawią się ogniwa pośrednie, które będą te pieniądze wyłuskiwać z budżetu i przeznaczać na jakieś inne cele. To jest niebezpieczeństwo upolitycznienia, bo otwiera się kanał na nieformalne wpływy, naciski, presje, więc media staną się rządowe – dodaje prof. Mrozowski.

Populistyczne wypowiedzi PO

Mrozowski krytykuje zachowanie polityków PO, którzy od kilku miesięcy szumnie wypowiadają się o planach zniesienia abonamentu. - To jest sytuacja demoralizująca, bo władza podważa zasadność pewnych instytucji prawnych w państwie. Z zawstydzeniem słucham takich populistycznych wypowiedzi– mówi medioznawca.

Jacek Żakowski uważa, że abonament jest na dłuższą metę nie do utrzymania. - Przy takiej stronniczości mediów publicznych trudno wymagać od obywatela, aby dawał na nie pieniądze – mówi publicysta. Jego zdaniem powinno się stworzyć zupełnie inne parametry parapodatkowego finansowania mediów. - Podoba mi się pomysł, aby był to określony procent od wpływów mediów komercyjnych. Można by po prostu oddać mediom publicznym część VAT-u płaconego przez media komercyjne – podkreśla.

Zakusy mediów komercyjnych

Zupełnie inny pogląd ma Pospieszalski: - Jeśli zamiast abonamentu część pieniędzy pochodziłaby z dochodu mediów komercyjnych, to może dojść do sytuacji, w której media komercyjne też będą chciały udowodnić, że w ich ofercie są programy misyjne i mogą nie chcieć przekazywać pieniędzy na media publiczne – mówi publicysta.

Paradowska jest zwolenniczką prywatyzacji części mediów publicznych. – Sądzę, że jeden z kanałów TVP mógłby nie otrzymywać pieniędzy z abonamentu i powinien ścigać się z kanałami komercyjnymi, a inny powinien dostawać więcej wpływów z abonamentu lub z budżetu i realizować misję. Mam wrażenie, że stawia się za wzór media komercyjne, ale one nawet misji informacyjnej nie realizują. Są ustawione wyłącznie pod gust publiczności. Np. TVN24 łapie temat i tłucze go cały dzień przy pomocy dwudziestu polityków i komentatorów. Jeśli to ma być realizowanie jakiejś misji informacyjnej, to ja dziękuję – mówi publicystka.

Jakie będą losy ustawy? Zapowiada się kolejna burzliwa debata w Sejmie. Jeśli koalicja przekona lewicę i zdobędzie jej głosy, to z pewnością uda jej się obalić zapowiedziane przez prezydenta weto. Wprawdzie Wojciech Olejniczak nie postawił jeszcze jednak kropki na i, to w Radiu Zet zasugerował, że być może zamknie oczy i zagłosuje.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)