PolskaKomisja zacierania zbrodni

Komisja zacierania zbrodni

Czy można sobie wyobrazić, że polski wymiar sprawiedliwości gromadzi dowody zbrodni katyńskiej, a potem wszystkie oryginały oddaje Rosjanom? A tak się właśnie stało z wieloma kluczowymi dowodami zbrodni niemieckich popełnionych w Polsce w czasie II wojny światowej. Gdyby teraz Polska miała się procesować z Niemcami w sprawie odszkodowań za zbrodnie wojenne, nie bylibyśmy w stanie wielu naszych roszczeń udowodnić - pisze Jan M. Fijor w tygodniku "Wprost".

02.05.2006 | aktual.: 05.05.2006 10:41

Dużą część dowodów winy, w tym tysiące oryginałów zeznań świadków, fotografii i innych materiałów śledczych, dobrowolnie oddano niemieckim prokuraturom. Teraz nie wiadomo, gdzie są te dokumenty i czy kiedykolwiek je odzyskamy. To sprawa niebywała, nie mająca precedensu w żadnym europejskim kraju, szkodząca nie tylko pamięci o zbrodniach, ale też wizerunkowi Polski jako państwa prawa. Dokumenty przekazywała najpierw Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich, a później jej następczyni - działająca przy Instytucie Pamięci Narodowej Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Pośrednikiem między komisją a prokuraturami RFN była tzw. centrala w Ludwigsburgu, instytucja powołana w celu "poprawy wizerunku" niemieckich organów ścigania zbrodni wojennych.

Wielka czystka w archiwach

Sprawa przekazywania Niemcom dokumentacji zbrodni wojennych wyszła na jaw przy okazji 65. rocznicy wybuchu wojny. W 2004 r. ówczesny dyrektor IPN prof. Leon Kieres zwrócił się do podległych mu prokuratorów IPN, by przygotowali raport o stanie śledztw w sprawach zbrodni Wehrmachtu popełnionych we wrześniu 1939 r. I wtedy okazało się, że w tysiącach teczek znajdujących się w archiwach IPN brakuje nie tylko oryginałów zeznań czy zdjęć, ale nawet wiarygodnych kopii tych dokumentów. A bez oryginalnych akt zakończenie spraw, czyli ich umorzenie lub wydanie wyroku skazującego, nie jest możliwe.

Jak informuje "Wprost" dr Antoni Kura, naczelnik Wydziału Nadzoru nad Śledztwami Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, takich niezamkniętych postępowań może być nawet 10 tysięcy. Niektóre z nich są bardzo głośne, na przykład sprawa zbrodni niemieckich popełnionych na terenie obozów Gross-Rosen czy Treblinka. W kilkuset przebadanych dotychczas teczkach znaleziono jedynie adnotację: "wysłane do Ludwigsburga".

Zentrale Stelle der Landesjustizverwaltungen w Ludwigsburgu powstała w listopadzie 1958 r., a jej formalnym celem było archiwizowanie akt pohitlerowskich i przekazywanie ich do odnośnych urzędów prokuratury powszechnej. Choć centrala miała mieć charakter tymczasowy, istnieje do dziś i "stanowi urząd wymiaru sprawiedliwości, działający zgodnie z konstytucją" - jak wynika z wykładni niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego.

Już wiosną 1959 r. na prośbę centrali w Ludwigsburgu Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce zaczęła przekazywać zawartość polskich archiwów partnerom z RFN. Tylko w latach 1965-1989 Polacy przekazali Niemcom 36 tys. protokołów zeznań, 150 tys. fotografii, kilkadziesiąt tysięcy mikrofilmów i 12 tys. kompletów materiałów z prowadzonych śledztw. W zamian strona polska otrzymała z Ludwigsburga... listę polskich gajowych i leśniczych współpracujących z RSHA (Głównym Urzędem Bezpieczeństwa Rzeszy).

Legalne bezprawie

Prof. Witold Kulesza, dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, twierdzi, że istniała podstawa prawna, by przekazywać Niemcom dokumenty. Tą podstawą było porozumienie podpisane między rządami PRL i RFN, stwierdzające, że dostęp do oryginałów naszych akt potrzebny jest Niemcom do skuteczniejszego ścigania za zbrodnie popełnione na terenie Polski.

Prokuratorzy pionu śledczego IPN twierdzą tymczasem, że nie ma śladów podpisania takiego porozumienia między rządami. Zresztą zgoda polskiej strony, zważywszy, że RFN była wtedy krajem wrogim PRL ideowo, politycznie i militarnie, wydaje się czymś kuriozalnym. Opinię tę potwierdza znany prawnik, specjalista od spraw polsko-niemieckich, prof. Jan Sandorski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Twierdzi on, że nie było żadnego międzyrządowego porozumienia w tej sprawie - pisze Jan M. Fijor w tygodniku "Wprost".

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)