Komendant pisze pisma wychwalające... komendanta
Czy to możliwe, by komendant straży miejskiej w Łodzi Sławomir Seliga własnoręcznie pisał donosy i skargi na radnych, policjantów, urzędników magistratu, a w pismach do prezydentów podszywał się pod mieszkańców Łodzi i wychwalał siebie oraz kierowaną przez siebie formację? Z informacji i dokumentów, do których dotarł "Express Ilustrowany" wynika, że tak właśnie było.
04.05.2007 | aktual.: 04.05.2007 09:34
O tym, że Seliga pisze donosy, było wiadomo już od jakiegoś czasu, ale przecież to nie jedyne jego dziwne zachowanie - mówi Jan Trzewikowski, współzałożyciel straży miejskiej w Łodzi i były zastępca Sławomira Seligi. U niego normalne było np. to, że gdy szedł do radia, gdzie miał wziąć udział w audycji, wręczał nam, podwładnym, kartki z pytaniami. Naszym zadaniem było dzwonić do studia, podawać się za mieszkańców i pytać Seligę o rzeczy, które sam wcześniej wymyślił i opracował. W ten sposób kreował swój nienaganny wizerunek. Znam Seligę od wielu lat i na początku naszej współpracy to był normalny człowiek. Później coś się zmieniło, Sławek stał się dziwny, konfliktowy - opowiada.
Strażnicy przepisywali
Z relacji informatorów "Expressu Ilustrowanego" wynika, że komendant pisał donosy odręcznie, a potem dawał je do przepisania na komputerze. Reporterzy dziennika dotarli do kilku oryginalnych donosów i porównali je z oficjalnymi dokumentami pisanymi ręką komendanta. Charakter pisma nawet dla laika nie pozostawia cienia wątpliwości. Wszystkie dokumenty wyszły spod ręki tej samej osoby.
Spostrzeżenia te potwierdził biegły pismoznawca - grafolog. Stwierdził, że oceniając tylko formę pisma, które mu zaprezentowano, mechanizmy graficzne, zindywidualizowane cechy pisma: bardzo charakterystyczny sposób pisania niektórych liter - "s", "d", "p", "m", nosówek "ą", "ę", indywidualna pisownia kropek - a właściwie krótkich odcinków nad "i", "j", wiązania międzyliterowe, pętlice - można stwierdzić, że dokumenty są pisane przez jedną i tę samą osobę.
O czym pisał i donosił?
W piśmie do ówczesnego wiceprezydenta Karola Chądzyńskiego komendant przedstawiał się np. jako mieszkaniec Retkini, właściciel psa rasy doberman. Informował w nim, że strażnicy miejscy ukarali go mandatem w wysokości 200 zł za to, że jego pies biegał bez kagańca. Nie miał o to pretensji. Zwracał jednak uwagę na pracę... policjantów z komisariatu przy ul. Armii Krajowej, którzy nigdy nie interesowali się problemem psów biegających bez smyczy i kagańca po osiedlach. Mało tego, gdy próbował zwracać uwagę funkcjonariuszom policji na ten problem, był spławiany. Według donosu, policjanci mieli odpowiadać: "Nie mamy ludzi", "Nie chcemy wchodzić w konflikt z mieszkańcami", "Niech pan zadzwoni do straży miejskiej".
W innym piśmie adresowanym do prezydenta komendant przeistacza się w jednego z mieszkańców osiedla Janów. Pisze, że z prawdziwą przyjemnością mieszkańcy obserwują pracę strażników miejskich z posterunku przy ul. Jagienki. "Godne podkreślenia jest również to, że komendant SM zareagował na naszą propozycję i od początku maja 2003 roku 4 strażników skierował do obsady posterunku. Strażnicy pracują od 6 do 22. Są na każde nasze wezwanie. Są aktywni i bardzo obowiązkowi. Na posterunku dwa razy w tygodniu przebywają policjanci, ale oni nie patrolują osiedla, tylko siedzą za biurkiem..." - głosi pismo.
Kolejne pismo skierowane jest do prezydenta Łodzi oraz przewodniczącego Rady Miejskiej. Donosiciel pisze (podaje imię Stefania, ale w liście używa formy męskiej), że jest właścicielem punktu sprzedaży przed jednym z łódzkich cmentarzy. Donos dotyczy nierespektowania prawa przez firmę H. Skrzydlewska. Donosiciel pisze o obowiązującym w Łodzi prawie, które nakazuje, aby każdy punkt handlowy wolno stojący posiadał umowę na wywóz śmieci i własny pojemnik. Autor listu informuje, że został ukarany mandatem w wysokości 50 zł, bo nie zastosował się do tego prawa. Zwraca jednak uwagę na to, że był świadkiem podrzucania śmieci "z kwiaciarni Skrzydlewskiego" do pojemników komunalnych i na cmentarz.
Czara goryczy już się przelała
W łódzkiej straży miejskiej od wielu lat źle się dzieje. Głośno mówili o tym szeregowi funkcjonariusze, którzy bali się jednak ujawnić, by nie narazić się na gniew przełożonych i nie stracić pracy. Przez lata wiele spraw było tuszowanych. Dziś jednak w straży miejskiej czara goryczy już się przelała, coś pękło, bo strażnicy zaczynają nie tylko mówić, ale wyciągać dokumenty trzymane dotąd w ukryciu. Dokumenty, które stawiają komendanta Seligę w kompromitującym świetle.
W ubiegłym tygodniu Maciej Grubski, przewodniczący Rady Miejskiej, ujawnił na konferencji prasowej tzw. aferę remontową. Okazało się, że szeregowi strażnicy miejscy przez kilka dni remontowali mieszkanie Andrzeja Rewekenta, zastępcy komendanta Sławomira Seligi. Ta sprawa wstrząsnęła radnymi, którzy w środę rozmawiali m.in. na ten temat z prezydentem Kropiwnickim. Prezydentem, u którego komendant Seliga cieszy się wyjątkowym zaufaniem już od ponad czterech lat. Można nawet odnieść wrażenie, jakby magistrat rozłożył nad Seligą swego rodzaju parasol ochronny...
Tomasz Jabłoński