Komendant Kaczyński
Gdy w czwartek 6 lipca wieczorem Jarosław Kaczyński oglądał TVN 24, usłyszał, że premier Kazimierz Marcinkiewicz spotyka się właśnie z głównym przeciwnikiem jego partii - Donaldem Tuskiem. Kaczyński już w czerwcu zdecydował, że najbardziej popularny polityk w Polsce do końca lipca przestanie być premierem rządu PiS. Ale nie chciał, by to Marcinkiewicz decydował, kiedy to nastąpi. Gdy premier zmierzał do Gdańska, Jarosław Kaczyński spotkał się - jak mówią nasi informatorzy - w Konstancinie, w Domu Promocji, z Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem. Powiedział im, że w następnym tygodniu dojdzie do wymiany szefa rządu. Tylko doprecyzował termin, bo już tydzień wcześniej informował koalicjantów, że premier odejdzie. To dlatego Lepper już 3 lipca mówił o "rekonstrukcji rządu". Marcinkiewicz postanowił uprzedzić wypadki, dlatego spotkał się z Tuskiem. Nie wiedząc o tym, obie strony - Kaczyński i Marcinkiewicz - w tym samym czasie próbowały wpłynąć na bieg wypadków.
10.07.2006 | aktual.: 10.07.2006 09:19
Kaczyński jak Piłsudski
Nasi informatorzy w PiS twierdzą, że Kaczyński uprzedził Marcinkiewicza, by po 31 lipca nie umawiał żadnych wizyt, co oznaczało, że w sierpniu nie będzie już szefem rządu. Kaczyński nie sądził tylko, że Marcinkiewicz będzie się próbował ratować. I to przy pomocy Tuska. Z kolei Marcinkiewicz nie spodziewał się, że dojdzie do przyspieszenia wyroku. Jego czwartkowe spotkanie z liderem PO miało być ostrzeżeniem dla PiS: jeśli zrobicie mi krzywdę, mogę pójść do platformy, w dodatku nie sam. Marcinkiewicz spodziewał się wściekłości prezesa PiS, ale liczył, że do decydującej rozgrywki dojdzie dopiero w poniedziałek 10 lipca, kiedy emocje opadną. Dlatego wsiadł do helikoptera w Gdańsku, myśląc, że w Warszawie przesiądzie się do rządowego samolotu, którym poleci do Dubrownika, by się spotkać z premierem Chorwacji. Ale w chwili gdy Marcinkiewicz wsiadał w Gdańsku do śmigłowca, Tusk zorganizował konferencję prasową, na której padło kluczowe zdanie: "Premier nie ukrywał, że jego sytuacja w obozie rządzącym komplikuje
się". Jarosław Kaczyński nie mógł pozwolić, by to Marcinkiewicz rozdawał karty.
Kaczyński zachował się tak, jak w II RP zachowywał się Józef Piłsudski: ostatnie zdanie musiało zawsze należeć do komendanta (tak zwracali się do marszałka jego najbliżsi współpracownicy). Kiedy Piłsudski postanowił, że ktoś zostanie ministrem lub przestanie nim być, po prostu to komunikował i nie oczekiwał reakcji, a już w żadnym wypadku sprzeciwu. Tak było na przykład w wypadku gen. Felicjana Sławoja-Składkowskiego, ministra i premiera. Kaczyński, wychowany w kulcie Piłsudskiego, od początku rządzi PiS w stylu komendanta. I Marcinkiewicza potraktował tak, jak marszałek Sławoja-Składkowskiego.
Tusk, zamiast osłabić PiS, ułatwił Jarosławowi Kaczyńskiemu przeprowadzenie wymiany premiera. "Prosimy o niekomentowanie wypowiedzi Tuska do zakończenia Komitetu Politycznego" - tej treści SMS wysłany w piątek o 14.43 przez biuro PiS do wszystkich parlamentarzystów tej partii zakończył karierę Marcinkiewicza na stanowisku premiera.
Zdrada partii
Chociaż o zmianie szefa rządu mówiło się od tygodni, dla prezesa PiS problemem było przekonanie do tego posunięcia parlamentarzystów tej partii. Potrzebował więc wygodnego pretekstu. Po ujawnieniu tajnego spotkania z Tuskiem Marcinkiewicz w klubie został uznany nieomal za zdrajcę. W takim klimacie premier nie mógł liczyć na wyprowadzenie z klubu PiS kogokolwiek, choć wcześniej spekulowano, że może to być od 20 do 60 osób. Marcinkiewicz nie miał innego wyjścia, jak się ukorzyć przed Jarosławem Kaczyńskim. Dlatego w ostatnią sobotę zrezygnowany wysłuchał wszystkich pretensji i zgodził się na to, by być kandydatem PiS na prezydenta Warszawy.
Oficjalny komunikat po sobotniej radzie politycznej PiS, w którym Marcinkiewicz był chwalony "za lojalność i sukcesy", trudno traktować inaczej niż ironię. Faktycznie rada programowa partii była "sądem nad premierem". Przypisywano mu zdradę partii, a także sojusz z układem, na co dowodem miało być zostawienie postkomunistycznych menedżerów na stanowiskach, m.in. zwlekanie z dymisją byłego prezesa PZU Cezarego Stypułkowskiego czy obecnego szefa Grupy Lotos Pawła Olechnowicza. Marcinkiewicz był także krytykowany za "małą determinację" w reformowaniu tajnych służb. Ten ostatni powód wcale nie był błahym przewinieniem. - "Układ", o którym mówi Jarosław Kaczyński, ma doskonałą zdolność dostosowywania się do zmieniających się warunków. Stara nomenklatura używa dziś argumentów braci Kaczyńskich, aby dyskredytować ich własnych ludzi. Zaś liderzy PiS nie mogąc polegać na służbach, zdają się w decyzjach na plotki - uważa prof. Andrzej Zybertowicz z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, autor
książki "W uścisku tajnych służb".
Igor Janke
Jan Piński