Kolejni świadkowie zeznawali w procesie w sprawie policyjnej akcji w Magdalence
Sześciu policjantów zeznawało przed Sądem Okręgowym w Warszawie w procesie trojga policjantów oskarżonych o nieprawidłowości podczas akcji w podwarszawskiej Magdalence w marcu 2003 r.
04.01.2006 18:20
Policjanci (nie zgodzili się na publikację danych i wizerunków) przez kilka godzin opowiadali o wydarzeniach poprzedzających akcję - m.in. obserwacji bandytów oraz o samym jej przebiegu. Kolejna rozprawa w czwartek.
W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. policjanci mieli zatrzymać w Magdalence dwóch przestępców - Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie ukrywali się bandyci, były rozmieszczone miny, które wybuchły w pobliżu policjantów. W rezultacie wymiany ognia budynek częściowo spłonął; przestępcy zaczadzieli, zginęło dwóch funkcjonariuszy.
Radosław B., który wraz z innymi policjantami, obserwując bandytów z ukrycia, miał ostatecznie potwierdzić ich tożsamość, zeznał, że zadania tego nie wykonano. Jak wyjaśnił, obecność policjantów w czasie akcji została dostrzeżona "przez przypadkowego mężczyznę z psem" i operację przerwano.
Świadek nie potrafił powiedzieć, kto, czy i komu przekazał informację o zdekonspirowaniu policjantów.
Także Robert N. nie potrafił powiedzieć, czy powstał w ogóle raport o zdekonspirowaniu policjantów i ewentualnie do kogo trafił.
Jego zdaniem, z miejsca, skąd policjanci prowadzili obserwację, nie można było użyć broni snajperskiej. Wskazywał jednak, że można było to zrobić zza dowolnej przeszkody, znajdującej się bliżej budynku.
Mariusz K. powiedział, że na odprawie poprzedzającej akcję policjantów poinformowano, że w budynku są niebezpieczni przestępcy i należy zachować szczególną ostrożność, jednak nie wspomniano, że jeden z nich zna się na urządzeniach pirotechnicznych.
Radosław B. podkreślił, że - wbrew praktyce - policjanci, którzy w wyniku obserwacji mieli ostatecznie potwierdzić tożsamość bandytów, nie dostali zdjęć poszukiwanych "bezpośrednio do ręki" tak, by mieć je przy sobie.
Jarosław B. wskazywał, że część rannych ewakuowano - odciągając ich ok. 100 m - pod osłoną tarcz i samochodu pancernego. Jego zdaniem, trudno powiedzieć, dlaczego po pewnym czasie auta nie podjechały bliżej, bo zagrożenia dla nich nie było.
Na ławie oskarżonych zasiadają w procesie: była naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji Grażyna Biskupska, były dowódca pododdziału antyterrorystów Kuba Jałoszyński oraz zastępca komendanta stołecznego policji Jan P. Jan P., jako jedyny z nich, nie zgadza się na ujawnienie swych personaliów.
Prokuratura zarzuca im m.in. nieumyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu oraz niedopełnienie obowiązków w trakcie przygotowywania i przeprowadzania akcji. Zginęło podczas niej dwóch funkcjonariuszy (jeden w wyniku wybuchu miny, drugi od ran w szpitalu), a 16 zostało rannych. Oskarżeni nie przyznają się do winy. Grozi im kara do 8 lat pozbawienia wolności.