PolskaKolejni świadkowie w sprawie Katarzyny W., matki Madzi z Sosnowca

Kolejni świadkowie w sprawie Katarzyny W., matki Madzi z Sosnowca

Przed Sądem Okręgowym w Katowicach trwa piąta rozprawa w procesie Katarzyny W. oskarżonej o zabicie swej półrocznej córki Magdy. Wśród świadków jest Jadwiga J., która na kilka dni przed tragedią widziała Katarzynę W. w miejscu, gdzie znaleziono zwłoki małej Magdy. Kobieta zeznała, że Katarzynie W. towarzyszyły jeszcze dwie inne osoby: brat i matka oskarżonej.

15.04.2013 | aktual.: 08.05.2013 12:08

Na poprzednim posiedzeniu zeznania składała m.in. matka oskarżonej oraz współosadzone z katowickiego aresztu. Dziś zeznają osoby, które znalazły kobietę leżącą na ziemi po rzekomym napadzie, w czasie którego miało zostać porwane dziecko.

"Rozpoznałam wszystkie trzy osoby. Boję się"

Relacja Jadwigi J. była bardzo szczegółowa. Rozpoczęła od informacji, że codziennie dla utrzymania kondycji wybiera się na długie spacery. Podczas jednego z nich, 9 stycznia ub. roku, w pobliżu miejsca, gdzie później znaleziono ciało małej Magdy, zauważyła trzy głośno zachowujące się osoby. Wówczas sądziła, że przy zrujnowanym budynku kolejowym trwają jakieś prace.

Dziś jest przekonana, że wśród napotkanych wtedy osób była Katarzyna W. W pobliżu - według świadka - stał jasny dziecięcy wózek. Kiedy wróciła w to miejsce, zauważyła świeżo wykopany dół, głęboki na pół metra, ślady po wózku, szpadel i śmieci. "Jezus Maria, czy te pierońskie meliniarze mieli zakopać tu dziecko?" - pomyślała wtedy.

Kobieta długo nie chciała powiedzieć, kogo - poza Katarzyną W. - miała wtedy spotkać przy budynku kolejowym; mówiła, że się obawia. Dopiero pod koniec przesłuchania oświadczyła, że poza oskarżoną była tam jej matka i brat.

20 stycznia w tej samej okolicy Jadwiga J. miała ponownie zauważyć najpierw samotnie stojący wózek, a po chwili Katarzynę W., która zachowywała się, jakby czegoś szukała. Widać było bardzo duże zdenerwowanie, agresję, ale i zakłopotanie, że została zauważona. Później Jadwiga J. obserwowała kobietę i odniosła wrażenie, jakby coś przenosiła - relacjonowała J.

Zwróciła uwagę, że tego dnia była bardzo brzydka pogoda. Nikt nie wychodzi w taką pogodę na spacer z dzieckiem - oceniła. - Wyczuwałam intuicyjnie, że kobieta chce zrobić coś z dzieckiem - zeznała. Po powrocie do domu swoimi obserwacjami podzieliła się z wnuczkiem. Ten, jak mówiła, ją wyśmiał.

Następnego dnia kobieta wróciła w to samo miejsce. Zauważyła, że wcześniej wykopany dół był nienaruszony, ale obok była inna, zasypana już dziura, w kształcie kwadratu. Jadwiga J. wyraziła przekonanie, że dziecko zostało zakopane już 20 stycznia.

W zeznaniach tego świadka pojawiło się wiele sprzeczności z pozostałym materiałem dowodowym. Nie zgadza się dzień śmierci dziecka, według ustaleń śledztwa doszło do tego 24 stycznia. Nie zgadza się kolor wózka, który widziała kobieta - zupełnie inny jest w dokumentacji zdjęciowej dołączonej do akt. Jadwiga J. twierdzi, że na pogrzebie Magdy widziała wszystkie trzy osoby, które robiły coś przy budynku kolejowym, także Katarzynę W. Tymczasem oskarżonej nie było na uroczystościach pogrzebowych dziecka.

Jadwiga J. najpierw przesłała policji anonim, w którym wskazywała, że to matka stoi za zaginięciem dziecka. Później sama zgłosiła się do prokuratury i została przesłuchana.

"Świadek wiarygodny"

Oskarżenie, mimo że nie wszystkie zeznania Jadwigi J. są spójne, uważa kobietę za wiarygodnego świadka. - Biegły psycholog w toku postępowania dokonał badania pani Jadwigi J. i zgodnie z jego opinią pani odtwarza dokładnie wszystkie spostrzeżenia, ma zdolność zapamiętywania (...), jednakże ostrożnie należy podchodzić do części jej zeznań w kwestii rozpoznań, gdyż może tu podlegać sugestiom - powiedział po rozprawie prokurator Zbigniew Grześkowiak.

Dodał, że wymieniane przez kobietę szczegóły dotyczące miejsca ukrycia zwłok potwierdził eksperyment procesowy, a z opinii meteorologów wynika, że zgadza się także opisywana przez nią pogoda w poszczególnych dniach. - Świadek na pewno jest wiarygodny co do tego, że mówi to, co widział - powiedział prokurator, zaznaczając, że zeznania świadka wskazują na obecność oskarżonej w miejscu ukrycia zwłok przed śmiercią Magdy, choć tego nie rozstrzygają.

Prokurator przyznał, że zeznania na temat obecności w tym miejscu także brata i matki Katarzyny W. jest nową informacją w postępowaniu. Zwrócił uwagę, że nie musi to niczego oznaczać. Wszystkie dowody wskazują, że Katarzyna W. działała sama - podkreślił.

Obrońca oskarżonej mec. Arkadiusz Ludwiczek, który podczas przesłuchania Jadwigi J. uśmiechał się, zapewnił dziennikarzy po rozprawie, że do każdych zeznań podchodzi bardzo poważnie, także i tych złożonych przez tego świadka. Przyznał, że kobieta ma dobrą pamięć do szczegółów.

- Co do wiarygodności (...), mogę tylko powiedzieć, że niech o tym, jak bardzo wiarygodny jest ten dowód, świadczy to, że świadek rozpoznał moją klientkę na pogrzebie. Wnioski sobie państwo sami wyciągnięcie - podkreślił.

Następna rozprawa zaplanowana jest na 7 maja. Wśród wezwanych na ten termin świadków są bliscy oskarżonej.

"Katarzyna W. doznała olśnienia, gdy usłyszała syreny pogotowia"

Zeznająca Żaneta N. opisywała, jak idąc z córką znalazła przed godz. 17.45 leżącą na chodniku Katarzynę W. - Było ciemno. Schodząc z kładki przy ul. Legionów jest taki zaułek, gdzie się wchodzi w bloki, jest żywopłot. Moja córka powiedziała: "Patrz, coś tam leży". Córka się wystraszyła, chciała iść do domu, ale ja powiedziałam, żebyśmy podeszły i zobaczyły, co się dzieje. Zaniepokoił mnie stojący wózek stojący przed tą osobą - mówiła kobieta.

Żaneta N. oceniła, że w kiedy na miejsce przyjechała karetka pogotowia, kobieta leżąca na chodniku "doznała olśnienia, gdy usłyszała syreny pogotowia". - Jak leżała twarzą do chodnika, tak nagle klękła, ręce oparła na wózku - w takiej pozycji jakby mieli do niej strzelać - i zapytała "gdzie jest moja moja Madzia?". Po czym dodała, że "ją ukradli" - wyjaśnia Żaneta W. Kobieta rozpoznała Katarzynę W., jako osobę leżącą na chodniku.

Katarzyna W. opowiadała wówczas, że została napadnięta, ale nie wie przez kogo. Później na miejsce przyszła matka Katarzyny W. i jej mąż Bartek, który wyglądał na wstrząśniętego - dodała Żaneta N..

- Dla mnie to jest chore, że człowiek udaje nieprzytomnego, a za chwilę wstaje. Wydaje się, że wszystko jest zaaranżowane. (...) Sama jestem matką; uważam, że można było dziecko oddać do "okienka" - zaznaczyła. Sąd zwrócił świadkowi uwagę, że rolą świadka jest dostarczanie informacji, a nie ocenianie oskarżonej.

"Katarzyna W. usiadła, zaczęła płakać, że nie ma dziecka"

Kolejnym świadkiem jest Aleksander K. 18-latek wraz z kolegą Mateuszem Ch. znalazł Katarzynę W. leżącą na chodniku. - To było wieczorem, było ciemno. Przeszliśmy przez most, no i zobaczyłem, że na ziemi leży człowiek - wspominał. Chłopak zeznał, że chciał zareagował, znał podstawy pierwszej pomocy. - Spróbowałem sprawdzić puls, czy ona w ogóle żyje. Podnosiłem jej rękę, która opadała bezwładnie. Wtedy nie wiedziałem, co się dzieje i zadzwoniłem na pogotowie. To ja rozmawiałem z dyspozytorką pogotowia - powiedział. Dodał, że kiedy dzwonił na pogotowie kobieta nie dawała znaku życia. - Po chwili zaczęła się budzić - mówi. Po ok. 10 min. przyjechała karetka.

- Ta kobieta, która też była z nami na miejscu, mówiła, że nie ma dziecka, ja nie zwróciłem najpierw uwagi, na to, że jest wózek, skupiłem się na tej leżącej kobiecie. Wózek był dwa, trzy metry obok leżącej kobiety. Potem oskarżona usiadła, zaczęła płakać, że nie ma dziecka, że Madzia itd. Nie pamiętam, czy ona jeszcze coś mówiła. Ona to mówiła jeszcze siedząc, jeszcze chyba nie zajrzała do tego wózka. Potem przyjechała już karetka, po chwili. Karetka jechała na sygnale - opisuje Aleksander K.

Świadek "zwyzywany" przed rozprawą. "Chce stąd wyjść"

Zeznająca 44-letnia Marzena P. jest zestresowana. Kobieta przyznała przed sądem, że tuż przed wejściem na salę rozpraw, została "zwyzywana" na korytarzu przez innego świadka - Jadwigę J. Sędzia Chmielnicki poinformował, że znieważenie jest ścigane z oskarżenia prywatnego. - Nie, ja chce po prostu stąd wyjść - odpowiada świadek.

Kobieta opowiadając o incydencie zaczęła płakać. - Ona (Jadwiga J.) bez przerwy opowiadała o tej sprawie, a ja nie byłam tym zainteresowana. Kiedy widujemy się na mieście mówię jej tylko "dzień dobry" - tłumaczy świadek.

Na prośbę sędziego, świadek opisał zajście na korytarzu. – Jadwiga J. zapytała mnie, czy jestem zła na nią. Odpowiedziałam, że tak, bo jeśli pani chciała w to wszystko wejść, to dobrze, ale dlaczego ja? I wtedy zaczęła mnie wyzywać. To nie były właściwie wyzwiska, ale nakrzyczała na mnie – tłumaczy Marzena P.

W sprawie Katarzyny W. kobieta zeznała, że "nic nie wie na ten temat". - Pani Jadwiga J. rozmawiała kiedyś ze mną, opowiadała mi wszystko i później zadzwonił do mnie policjant powiedział, o co chodzi i zapytał, czy przyjadę do Katowic, czy oni mają przyjechać do mnie. Powiedział, w jakiej sprawie. Powiedziałam, że nic nie pamiętam. Policjant zaznaczył, że rozmawiał z panią Jadwigą J. i ona podała moje nazwisko. Przyjechali policjanci. Nie pamiętam, kiedy to było, staram się wymazać to z pamięci - mówi.

Marzena P. zeznała, że nie pamięta, co mówiła jej Jadwiga J. - Pani Jadwiga J. podczas spaceru, mówiła mi, czy słyszałam w telewizji, co się stało, ja mówiłam, że nie. Ona zaczęła mi opowiadać, że zaginęło dziecko - opowiadała zdenerwowana kobieta. - Ona mi coś opowiadała, ale ja naprawdę nie pamiętam, co to było i nie chcę stwarzać jakiś teorii - dodała.

"Oskarżona kucała i zagrzebywała w liściach"

Świadek Paweł G. zeznał, że informacje o Katarzynie W. głównie czerpał z mediów. Ale jego babcia Jadwiga J. opowiedziała mu historię. - Jedyne, co pamiętam, to to, że była na spacerze, zimową porą. (...) Widziała wózek, tą panią, ale nic więcej nie pamiętam. Babcia mówiła mi to wcześniej niż informacje medialne donosiły o zdarzeniu - wspomina.

Sędzia odczytał fragmenty zeznań z postępowania przygotowawczego. - Babcia opowiadała mi kiedyś, że w parku widziała kobietę, która będąc z wózkiem (…) dziwnie się zachowywała. Kucała i zagrzebywała w liściach, rozglądając się przy tym. To wszystko, co o sprawie pamiętam. Babcia po doniesieniach medialnych zaczęła opowiadać, że coś jej się nie zgadza, że to mogło być inaczej, bo ona widziała kogoś w parku. Babcia to bardzo przeżyła, nie mogła spać. W ubiegłym tygodniu się dowiedziałem, że babci nie dawało to spokoju, poszła na policję złożyć wyjaśnienia. W telewizji jak widziała tą kobietę, to mówiła, że to ta, którą widziała w parku - zeznał wcześniej świadek.

Paweł G. podtrzymał swoje zeznania. Dodał, że obecnie nie pamięta aż tylu szczegółów.

"Mówiła, że córka jej się wyślizgnęła upadając na próg"

23-latenia Natalia P, koleżanka Katarzyny W. z dawnych czasów, już po śmierci Magdy odwiedzała ją w szpitalu. Wielokrotnie rozmawiały na temat urodzenia i wychowania dziecka. Wielokrotnie powracał temat śmierci Magdy. Kobieta powiedziała, że o sprawie wie tyle, ile powiedziała jej dobrowolnie Katarzyna W.

W. mówiła koleżance, że córka wyślizgnęła jej się i uderzyła o próg. Dziecko przestało oddychać, a główka była bezwładna. - Patrząc mi w oczy, powiedziała, że to był wypadek i że córka wypadła jej w rąk - powiedziała przed sądem Natalia P.

Według Natalii P. Katarzyna twierdziła też, że próbowała udzielić dziecku pierwszej pomocy. Świadek dodała, że w szkole miały kurs pierwszej pomocy.

Podczas jednego ze spotkań Katarzyna W. miała też powiedzieć przyjaciółce, że prokuratura nigdy nie dojdzie do prawdy i że gdyby miała przeciwko niej dowody, to już byłaby w więzieniu. Podtrzymała zarazem twierdzenie, że był to wypadek.

Podczas spotkania z przyjaciółką w Krakowie Katarzyna W. umówiła się w jednym z lokali na spotkanie z dziennikarzem, obok z samochodu ktoś robił zdjęcia. - Pytałam, jak może sprzedawać śmierć dziecka. Odpowiadała, że sprzedaje swoje własne życie - zeznała Natalia P.

Kolejni świadkowie w procesie Katarzyny W.

Sąd chce przesłuchać dziś także kobietę, która na kilka dni przed tragedią widziała oskarżoną grzebiącą w ziemi w miejscu, gdzie później pochowane zostały zwłoki dziecka. Zeznawały będą także osoby, którym świadek opowiedział tę historię.

"Fakt" opublikował fragment zeznań kobiety. Miała powiedzieć w prokuraturze, co widziała na cztery dni przed śmiercią Magdy. - Wózek stał obok krzaków, a Katarzyna Waśniewska, ubrana w swoją charakterystyczną biało-zieloną kurtkę, krzątała się w okolicach ruin, jakby coś rozgrzebywała. Rozglądała się, badając, czy ktoś nie widzi, co ona robi - powiedziała.

Do tej pory sąd przesłuchał 11 osób, w tym matkę Katarzyny W. oraz szefa agencji detektywistycznej Krzysztofa Rutkowskiego, który pomagał w poszukiwaniach dziecka. Według biegłych, dziecko zostało uduszone. Kobieta nie przyznaje się do winy. Katarzynie W. grozi dożywocie.

Sprawa Katarzyny W.

Sprawa Katarzyny W. zaczęła się 24 stycznia 2012 r., gdy policja przekazała mediom informację o zaginięciu dziewczynki z Sosnowca. Według relacji matki miała zostać porwana z wózka w centrum miasta. Ostatecznie na początku lutego ciało dziecka znaleziono w zrujnowanym budynku w parku przy torach kolejowych w Sosnowcu.

23-letnia Katarzyna W. oświadczyła na początku procesu, że nie przyznaje się do winy i odmówiła złożenia wyjaśnień.

Zdaniem prokuratury kobieta udusiła córkę, a plan zabójstwa przygotowywała co najmniej od 19 stycznia, wcześniej próbując zatruć córkę tlenkiem węgla. 24 stycznia miała cisnąć dzieckiem o podłogę, a kiedy okazało się, że mimo to niemowlę przeżyło, dusić je przez kilka minut.

Katarzyna W. twierdzi, że Magda zmarła na skutek wypadku. Twierdzi, że dziecko wypadło jej z rąk na podłogę, gdzie zmarło po kilku nieudanych próbach nabrania powietrza.

Proces ruszył 18 lutego; 23-letnia Katarzyna W. nie przyznaje się do winy, odmówiła złożenia wyjaśnień.

Na początku rozprawy sąd nie zgodził się na wyłączenie jawności procesu, czego chciała obrona. Wniosek w tej sprawie wniósł obrońca z urzędu Katarzyny W. mecenas Arkadiusz Ludwiczek. Poprosiła o to również sama Katarzyna W.

Sprawę Katarzyny W. rozpatruje pięcioosobowy skład sędziowski. Składowi temu przewodniczy sędzia Adam Chmielnicki, a towarzyszy mu jeszcze jeden sędzia zawodowy i troje ławników.

Na sali sądowej Katarzyny W. nie oddziela od sądu, adwokata, prokuratora i publiczności kuloodporna szyba, za którą zwykle siedzą groźni przestępcy. Oskarżona została doprowadzona z aresztu, gdzie przebywa od końca listopada. Trafiła tam, ponieważ nie wypełniała warunków nałożonego na nią dozoru policyjnego. Po przesłaniu - z końcem grudnia do sądu aktu oskarżenia w jej sprawie, sąd przedłużył jej areszt do 14 lipca.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (572)