ŚwiatKolejna odsłona Arabskiej Wiosny w Egipcie. Ryzyko wojny domowej zawisło nad krajem?

Kolejna odsłona Arabskiej Wiosny w Egipcie. Ryzyko wojny domowej zawisło nad krajem?

To, co dzieje się obecnie w Egipcie, to nic innego, jak kolejna, i być może jeszcze nie ostatnia, odsłona egipskiego wydania Arabskiej Wiosny. I póki co należy mieć jedynie nadzieję, że nie sprawdzi się w tym kraju osławiony "paradygmat libijski", zgodnie z którym każda rewolucja Arabskiej Wiosny musi, prędzej czy później, zakończyć się krwawą wojną domową - pisze analityk Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski.

Kolejna odsłona Arabskiej Wiosny w Egipcie. Ryzyko wojny domowej zawisło nad krajem?
Źródło zdjęć: © AFP | Khaled Desouki

"Allah jest naszym celem, Prorok naszym przywódcą. Koran jest naszym prawem, dżihad naszą ścieżką, a śmierć na ścieżce Boga - naszą jedyną nadzieją".

Oficjalne motto Stowarzyszenia Braci Muzułmanów
(Dżammi’at al-Ichwan al-Muslimin)

Groźna w swej wymowie i znaczeniu treść powyższego motta już od niemal dwóch lat wisi, niczym przysłowiowy miecz Damoklesa, nad Egiptem i jego mieszkańcami. Bracia Muzułmanie - tzw. umiarkowani islamiści - umocnieni na fali Arabskiej Wiosny, przejęli rok temu pełnię władzy nad tym krajem. Wierząc w siłę posiadanego społecznego i politycznego mandatu, wdrożyli ambitny program szybkich i radykalnych przemian społecznych, opartych o ideę zwiększenia roli islamu w przestrzeni publicznej.

Program okazał się jednak zbyt ambitny i spowodował sytuację, w której Bractwo i tworzone przezeń władze kraju stanęły przed najtrudniejszym momentem w swej długiej historii. Dylemat zdawał się pozornie prosty: czy zgodzić się na szantaż kairskiej ulicy i armii, co oznaczałoby dobrowolne oddanie zdobytej demokratycznie władzy? Czy też może dla jej utrzymania nie cofnąć się przed dyktatem i podjąć tym samym ryzyko doprowadzenia kraju do otwartej wojny domowej?

Kolejna odsłona Arabskiej Wiosny

To, co dzieje się obecnie w Egipcie, to nic innego, jak kolejna - i być może jeszcze nie ostatnia - odsłona egipskiego wydania Arabskiej Wiosny. Bez wątpienia, korzenie dramatu, rozgrywającego się dziś na ulicach Kairu i innych egipskich miast, tkwią w wydarzeniach sprzed ponad roku. Wtedy to islamiści z Bractwa Muzułmańskiego, po cichu wspierani przez radykalnych salafitów, "skradli" owoce autentycznej rewolucji, która obaliła Hosniego Mubaraka. Bracia Muzułmanie, jako najlepiej zorganizowana i najsprawniejsza siła polityczna w Egipcie, skutecznie przejęli u schyłku rewolucji jej stery i pokierowali ją w stronę realizacji własnych celów. Przypieczętowaniem sukcesu ich strategii stały się wygrane wybory parlamentarne i prezydenckie, które dały tym rzekomo "umiarkowanym" islamistom pełnię władzy w Egipcie.

Dysponując tak silną i jednoznaczną legitymacją dla swej władzy w kraju, Bracia od razu przystąpili nie tylko do demontażu resztek dawnego reżimu, ale i do szybkiego wdrażania własnych celów, czyli głównie islamizacji życia politycznego, społecznego i ekonomicznego Egiptu.

Już w sierpniu ub. roku (zaledwie dwa miesiące po wygranych wyborach prezydenckich) nowy prezydent Mohammad Mursi wszedł w ostry konflikt z armią - potężną dotychczas siłą polityczną w kraju, stojącą na straży jego świeckości i sojuszu z USA. Mursi zdymisjonował szefa sztabu, wpływowego ministra obrony, marszałka Tantawiego i wszystkich dowódców rodzajów sił zbrojnych, korpusów, a nawet dywizji. Armia nad wyraz spokojnie zniosła wówczas te upokorzenia, nie reagując w żaden sposób, co nawet dało części komentatorów powód do postawienia tezy, że Bracia "przejęli" właśnie egipskie wojsko. Jak pokazał czas, teoria ta nie do końca się jednak sprawdziła.

W ramach likwidacji wpływów ludzi oraz środowisk, związanych z dawnym obozem władzy z czasów Mubaraka, w ostatnich kilkunastu miesiącach dokonano w Egipcie szeroko zakrojonych czystek w administracji publicznej oraz siłach i służbach bezpieczeństwa. Jedynym obszarem, który uchował się jeszcze skutecznie przed "oczyszczeniem" przez Braci Muzułmanów, jest egipskie sądownictwo. Państwo nad przepaścią

Jak można było się spodziewać, w efekcie tych masowych i szybkich czystek nastąpił gwałtowny spadek efektywności państwa egipskiego - począwszy od działalności urzędów i służb komunalnych, a na pracy policji skończywszy. Zwłaszcza ten ostatni element jest szeroko zauważalny - w ostatnim roku odnotowano w Egipcie niebywały wzrost przestępczości, a poziom bezpieczeństwa (i jego poczucie wśród obywateli) drastycznie spadły. Problem ten zaczyna dotykać także zachodnich turystów - odnotowano już kilkanaście przypadków napadów (o charakterze kryminalnym) na cudzoziemców w tak ekskluzywnych miejscach, jak rejon piramid w Gizie czy kurortów na Synaju.

Czystki i wywołane przez nie zamieszanie w państwie to zaledwie jedna strona medalu - drugą jest przyspieszona islamizacja życia publicznego. Proces ten przejawia się nie tylko w sferze obyczajowości (w postaci np. coraz większej presji na noszenie tradycyjnych strojów przez kobiety czy bród u mężczyzn), ale też poprzez zamykanie sklepów z alkoholem, zapowiedzi ograniczeń swobody ubioru i zachowania dla zagranicznych turystów, prześladowania innowierców (głównie chrześcijan) itd.

Przede wszystkim islamizację widać jednak w sferze politycznej. Jej przejawem był wydany jesienią ub. roku słynny dekret prezydenta Mursiego, przyznający mu nieomal królewską władzę (w tym zwłaszcza prawo wydawania decyzji bez możliwości ich odwołania, zaskarżenia czy zmiany przez inny organ władzy). Choć ostatecznie, pod wpływem masowych protestów, islamiści wycofali się z tego rozwiązania, to w przyjętej w referendum w grudniu 2012 roku nowej konstytucji przeforsowali rozwiązania dalekie od znanych nam standardów demokratycznych.

Fatalny stan gospodarki

Nierozwiązanym, palącym problemem nowego islamistycznego rządu okazała się także gospodarka, a raczej jej fatalny stan. Kryzys, wywołany rewolucją i spadkiem dochodów z turystyki, pogłębia się wskutek fatalnych decyzji ekonomicznych nowej ekipy. Jak się okazuje (i co przewidywali liczni obserwatorzy), islamiści nie potrafią dobrze zarządzać tak dużym i skomplikowanym organizmem społecznym, jakim jest współczesne, w miarę nowoczesne państwo. Rozmiar zwycięstwa wyborczego najwyraźniej po prostu przerósł ich możliwości.

Miary "sukcesów" Braci Muzułmanów w kierowaniu nawą państwową dopełniają porażki na arenie międzynarodowej, jaki Egipt poniósł w ostatnich miesiącach. Bodaj największą i najbardziej prestiżową z nich, bo rodzącą potencjalnie największe niekorzystne konsekwencje dla kraju, jest fiasko dążeń Kairu do zablokowania rozpoczętej już budowy tamy (i elektrowni wodnej) na górnym Nilu w Etiopii. Addis Abeba, mając poparcie wielu państw Wschodniej Afryki, po prostu zlekceważyła protesty Egipcjan, którzy z braku argumentów zaczęli już nawet grozić Etiopii wojną. To tylko pogorszyło pozycję regionalną Egiptu i pokazało "skuteczność" nowej dyplomacji spod sztandarów Bractwa.

Podobnie zresztą, jak ujawniony niedawno fakt zablokowania przez egipskie siły graniczne niemal wszystkich podziemnych tuneli przemytniczych, wiodących z terytorium Egiptu do Strefy Gazy. Akcję wymusili podobno Izraelczycy, jako warunek udzielenia Kairowi zgody na rozlokowanie na Synaju dodatkowej egipskiej brygady zmechanizowanej (mającej walczyć tam z islamskimi ekstremistami z Al-Kaidy Półwyspu Synaj).

Armia wkracza do gry

Wszystko to podkopało pozycję rządu Braci, nawet w części środowisk popierających ich od samego początku. W tej dramatycznej dla kraju sytuacji liberalne oraz prozachodnie grupy i środowiska, które wywołały "rewolucję lotosową" w 2011 roku, zjednoczyły szeregi i podjęły skoordynowaną akcję społecznych protestów. Głównym żądaniem tego nowego rewolucyjnego ruchu, określającego się jako Tamarod (czyli po arabsku Bunt - przyp. red.), było odejście Mursiego i rozpisanie nowych wyborów parlamentarnych. Niespodziewanie, po stronie "demokratów" stanęło wojsko, dając obu stronom - a w praktyce Mursiemu i jego zapleczu politycznemu - ultimatum: albo ustępujecie, albo to my wchodzimy do gry i wyrzucamy was razem z waszymi zabawkami z piaskownicy. Prezydent Mohammad Mursi chyba nie do końca zakładał, że zagranie armii jest realną groźbą - najpewniej traktował to jako taktyczny blef, mający wzmocnić polityczną pozycję wojskowych przy nowym rozdaniu kart w podziale władzy, po ewentualnym zawarciu kompromisu między władzą
a opozycją. Kompromisu, w który Mursi (nieco naiwnie) wierzył chyba do samego końca, licząc na poszanowanie swojego demokratycznego mandatu. Być może sądził też, że wymiana wielu wyższych oficerów w siłach zbrojnych na bardziej przychylnych linii ideologicznej Bractwa, do której doszło w ostatnich miesiącach, uniemożliwi armii przeprowadzenie efektywnego puczu.

Jednak ta próba zablokowania islamizacji Egiptu, której jesteśmy obecnie świadkami, może się ostatecznie nie udać. Sygnały napływające z Egiptu wskazują bowiem, że armia zamierza szybko przeprowadzić wolne wybory według nowej, "demokratycznej" konstytucji. Należy zakładać, że takie są rzeczywiste intencje egipskich wojskowych, którzy - w przeciwieństwie do ich kolegów np. z Pakistanu czy Jemenu - nigdy nie rządzili swoim państwem dłużej niż rok.

Paradoks demokracji

Jeśli faktycznie dojdzie w miarę szybko do kolejnych wyborów, to problem z Bractwem nie zniknie szybko. Niemal cała prowincja egipska popiera islamistów i to właśnie głosy mieszkańców prowincji zdecydowały o wyborczym sukcesie politycznym Braci Muzułmanów. Ich ponowna mobilizacja w razie kolejnej elekcji może powtórnie dać zwycięstwo islamistom.

Arytmetyka wyborcza jest póki co po stronie islamistów. No, chyba, że przed nowymi wyborami zdelegalizuje się - w imię "obrony demokracji" - partie i stronnictwa islamistyczne, dopuszczając do wyborów wyłącznie kandydatów "na bazie i po linii". Tylko czy to będzie jeszcze prawdziwa demokracja? Scenariusz ten jest jednak bardzo prawdopodobny - wojsko od razu zaczęło swój "powrót do demokracji" od aresztu domowego nałożonego na prezydenta i jego najbliższych współpracowników, także członków rządu, oraz internowań kilkuset działaczy Bractwa. Pozamykano również stacje TV, radiowe i gazety sympatyzujące z Braćmi.

Nie ulega wątpliwości, że użycie armii "do obrony kraju przed wewnętrzną anarchią" to faktyczny wojskowy zamach stanu. Jakoś znajomo, nam Polakom, brzmią argumenty wojskowych o "warchołach i wichrzycielach", o "granicach, których przekraczać nie wolno" itp. W dzisiejszych realiach egipskich z pewnością doleje to jednak oliwy do ognia konfliktu, zamiast go ugasić. Islamiści, którzy zyskali władzę w wyniku demokratycznego mandatu, będą mieć w rękach wszelkie argumenty za obroną, bądź co bądź, legalnego porządku prawnego w państwie. Także niestety argumenty siły. Jeśli wesprą ich w tym salafici, w Egipcie szerokim strumieniem może polać się krew, także w efekcie nie widzianego tam od dawna islamskiego terroru.

A Bractwo ma o co walczyć, ma świadomość swej pozycji społecznej i poparcia - zwłaszcza na prowincji, ale też w samym Kairze, gdzie udaje się zbierać po kilkaset tysięcy ludzi na wiecach poparcia dla Mursiego. Duża część (większość?) Egipcjan nie widzi nic złego w poszerzaniu zakresu obecności religii w życiu publicznym, czemu dali wyraz w niedawnych wolnych głosowaniach. Ci, którym to przeszkadza, usiłują niejako "na siłę" modernizować kraj w duchu ideałów zachodniej, liberalnej, świeckiej demokracji. Tej samej, której mechanizmy dały jednak władzę islamistom...

Trudno nie zauważyć paradoksu tej sytuacji i wewnętrznej logicznej sprzeczności w argumentacji i działaniu "postępowców". Trudno też nie przyznać racji Braciom, gdy zarzucają swym przeciwnikom politycznym hipokryzję - prezentowanie postawy, w której demokracja jest dobra, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy władzę dzięki jej procedurom zdobywają "nasi". Gdy jednak demos odda w wyborach władzę "innym", a już broń Boże islamistom, to demokracja nagle traci swą atrakcyjność i powab.

Kolejny zakręt dziejów

Najbliższe dni zdecydują, czy uda się znaleźć rozwiązanie gwarantujące w miarę pokojowe i stabilne wyjście z sytuacji. Wiele zależy od struktur i zwolenników Bractwa Muzułmańskiego, a także salafitów: czy zdecydują się grać na udział w zapowiadanych elekcjach, czy rzucą wszystko na jedną szalę i podejmą otwartą walkę (także terrorystyczną) w obronie swojego "raju utraconego"? Co zrobi armia i siły polityczne stojące za obecnym puczem? Czy zdelegalizują partie islamskie, czy też może raczej będą dążyć do lekkiego "podrasowania" wyników wyborów, przy pomocy utrudnień dla Bractwa i "cudów nad urną"?

Poznamy być może odpowiedzi na te pytania w najbliższej przyszłości. Jedno już dziś jest pewne - Egipt znalazł się na kolejnym ostrym zakręcie swych dziejów. I póki co należy mieć jedynie nadzieję, że nie sprawdzi się w tym kraju (tak jak niestety ma to miejsce w Syrii) osławiony "paradygmat libijski", zgodnie z którym każda rewolucja Arabskiej Wiosny musi - prędzej czy później - zakończyć się krwawą wojną domową.

Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)