Wchodzi konduktor. Trzech jegomościów z przedziału nie płaci za przejazd w ogóle. Wesoło machają swoimi legitymacjami, to kolejarze, pracownicy PKP. Rozparci wygodnie mogą sobie pogadać o zawodowych problemach. Następnie, kobiecina w średnim wieku, podaje jakiś zielonkawy papierek i legitymację, kilkudziesięcioprocentowa ulga - to członek wielkiej rodziny kolejarskiej, uprzywilejowanej z tytułu żywota.
Konduktor sięga po kolejną legitymację i kolejny bilet ulgowy. Następny pasażer to okaz typowy choroby polskiego systemu pomocy społecznej, nie wygląda na rencistę, czy emeryta, ale legitymacja którą dumnie dzierży, daje mu prawo do kilkunastoprocentowej zniżki. I to już jest przedział cały. No, i jeszcze ja, z żółtym kartonikiem pełnej odpłatności - jedyny głupi. Głupi, bo zamiast wżenić się w „rodzinę”, albo załatwić sobie jakieś lewe papiery, lubo podjąć zaszczytną pracę zwrotnicowego, płacę i płaczę.
Szanowny zarządzie PKP, szanowni związkowcy, jeśli szukacie pieniędzy zacznijcie od siebie, a dopiero później żądajcie dopłat z budżetu. Reszta to problem rozwiązań systemowych, za które odpowiedzialny jest Sejm i rząd. Niestety, na posłów i senatorów, w tym względzie bym nie liczył. A legitymacja wybrańca ludu zwalnia z opłat w 100%.
A o pasażerów z małych miejscowości, kolejarska brać niech się nie turbuje! Na likwidowanych kilkaset kolejowych połączeń lokalnych, powstanie kilkaset połączeń autobusowych. No to, w drogę...