"Kochałem Lecha, a Jarosław nie chciał być naszym ojcem"
O politycznym romansie z PiS, który właśnie się skończył, i o tym, dlaczego to boli, o ostracyzmie kolegów z PiS i zdrajcach opowiada dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski w rozmowie z "Polską The Times".
03.12.2010 | aktual.: 03.12.2010 12:55
Jan Ołdakowski opowiada, o tym, jak odkrył, że współpracownicy Lecha Kaczyńskiego dla grupy współpracowników Jarosława Kaczyńskiego byli ciałem obcym. - Nie znaliśmy się, nie było między nami chemii. Jedni mieli Jarosława, drudzy mieli swojego Lecha. I nagle się okazało, że tych grup nie da się spiąć.
- Paweł Kowal miał to poczucie już w dniu katastrofy. Nie chciał tego mówić kategorycznie, może chciał wierzyć, że jest inaczej - stwierdził ze smutkiem Ołdakowski.
- Jarosław Kaczyński w oczach elektoratu PiS chce nas obrzydzić. Bo nie chce, żeby ktoś jeszcze do nas przeszedł - dodał. Takie postępowanie wywołuje u niego smutek, gdyż odkrył to, że najważniejsza jest polityka pragmatyczna do bólu. - Że jeśli się opłaca komuś przywalić, to się przywala - podkreśla.
Stara się jednak tłumaczyć takie postępowanie prezesa PiS. - On musi teraz uratować PiS i nie chce dopuścić do sytuacji, że ludzie będą się zastanawiać, kto ma rację - mówi.
Ocenia, że Jarosław Kaczyński jest mieszaniną smutku i traumy, ale też wciąż jest silnym politykiem. - Na pewno kalkuluje, obmyśla plany - dodaje. Uważa, że chcieli być dla Jarosława tym samym, czym dla Lecha. Na jednym ze spotkań padło jednak zdanie z ust Jarosław: "to, że byliście politycznymi dziećmi Leszka, nie znaczy, że ja też będę waszym ojcem". - Można to uznać za odpowiedź skierowaną do mnie - ocenia Ołdakowski.