Kleptokracja ma się dobrze. Dyktatorzy kradną na potęgę i ciężko odzyskać te pieniądze
Kiedy francuscy śledczy weszli do sześciopiętrowego domu w centrum Paryża, byli w szoku. - Nigdy nie widzieliśmy takiego luksusu - mówili później reporterom. Ociekająca przepychem rezydencja, należąca do syna afrykańskiego satrapy, to tylko jeden z wielu przykładów, jak wielkie bogactwa gromadzą dyktatorzy, okradając własnych rodaków. I jak ciężko jest je później odzyskać.
Patrząc na oficjalne zarobki, Teodoro Nguema Obiang junior do biednych nie należy. Prawie siedem tysięcy dolarów wiceprezydenckiej pensji to niemało - na jedzenie, dach nad głową i trochę szaleństw zapewne wystarczy. Czy jednak takie dochody pozwoliłyby na zakup prywatnego odrzutowca, paru rezydencji, kilkudziesięciu sportowych aut i niezliczonych garniturów od najdroższych projektantów? Raczej nie. Zdecydowanie nie.
Problem w tym, że Teodorin - "młody Teodoro" - posiada to wszystko. To, i o wiele, wiele więcej.
Gdy we wrześniu 2011 roku francuska policja na polecenie sądu zabezpieczyła sześciopiętrowy dom z ponad setką pokoi w pobliżu centrum Paryża, śledczy byli w szoku. - Nigdy nie widzieliśmy takiego luksusu - mówili później reporterom.
O ile osobiste kino, dwie siłownie, salon fryzjerski i łaźnia turecka mieściły się w granicach krezusowych ekstrawagancji, o tyle jedenaście prawie nieużywanych samochodów (m.in. dwa Bugatti Veyron, Maseratti MC12 i Ferrari 599 GTO), setki dzieł sztuki i antyków (na przykład biurko z epoki Ludwika XVI wycenione na 1,6 mln euro, zegar za 3 mln i rzeźba autorstwa Rodina) oraz wielkie szafy wypełnione nietkniętymi designerskimi ciuchami mogły szokować. Zwłaszcza, że ich właścicielem był minister rolnictwa i leśnictwa kraju, w którym blisko 20 proc. dzieci umiera przed 5. urodzinami - Gwinei Równikowej.
Rząd w Malabo zareagował wściekłością. "To agresywny, pretensjonalny i ksenofobiczny akt neokolonializmu" - grzmiały oficjalne komunikaty, a prezydent - Teodoro senior - groził Francji pozwami do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. - Ta rezydencja nie należy do mojego syna, lecz narodu gwinejskiego - przekonywał. Ale dostępne dowody, w tym dokumenty rejestracyjne superwozów, jasno wskazywały prawdę. Potomek rządzącego od 1979 roku dyktatora (który władzę zdobył w krwawym zamachu stanu przeciwko swemu brutalnemu wujowi) musiał pogodzić się więc ze stratą części majątku. Na wszelki wypadek, ojciec mianował go wiceprezydentem i ambasadorem do UNESCO. Dyplomatyczny immunitet nikomu jeszcze nie zaszkodził.
Aby opróżnić budynek przy Alei Focha, policjanci potrzebowali kilku ciężarówek. Półtora roku później Bugatti i spółka wylądowały na aukcji. Walczyło o nie ponad sto osób; auta sprzedano za blisko 4 mln euro.
Największy fan Jacksona
Konfiskata zabawek 43-letniego Teodorina była efektem pozwu, który w 2007 roku wytoczyły przeciwko Obiangowi oraz dwóm innym afrykańskim dyktatorom (Denisowi Sassou-Nguesso z Kongo-Brazzaville i nieżyjącemu już dziś Omarowi Bongo z Gabonu) i ich rodzinom francuskie organizacje pozarządowe walczące z korupcją. W jaki sposób ludzie ci w samej tylko Francji zgromadzili fortuny, których wartość przekracza niekiedy o setki razy wysokość ich oficjalnych rocznych zarobków? - pytali aktywiści. I udzielali odpowiedzi: po prostu okradają własnych rodaków. I to na prawdziwie zbrodniczą skalę.
W połowie lat 90. w Gwinei Równikowej - zacofanym państewku na zachodnim wybrzeżu Afryki - odkryto pokaźne złoża ropy naftowej. Błyskawicznie przyciągnęło to firmy takie jak ExxonMobil, Marathon Oil i Noble Energy, a gwinejskie PKB per capita podskoczyło do poziomu porównywalnego z hiszpańskim. Dla zwykłych Gwinejczyków nie miało to jednak żadnego znaczenia. Prawie dwie dekady później około 75 proc. z 730 tys. mieszkańców kraju żyje poniżej granicy ubóstwa. Niektóre wskaźniki, chociażby dostępu do wody pitnej, uległy pogorszeniu. Przyczyn może być wiele, ale jedna wyprzedza inne: według Transparency International, Gwinea Równikowa od lat należy do 10 najbardziej skorumpowanych państw świata.
- To nie jest tak, że uparliśmy się na klan Obiangów - twierdzi William Bourdon, jeden z prawników reprezentujących antykorupcyjne NGOsy. - Ale sposób, w jaki marnotrawią publiczne pieniądze, jest doprawdy spektakularny - dodaje. Szczególną uwagę śledczych od początku przykuwał najstarszy syn gwinejskiego prezydenta i jego prawdopodobny następca. Nawet gdy zainteresował się nim sąd, Teodorin nie zrezygnował z rozrzutności. W 2009 roku zamówił w niemieckiej stoczni jacht za 380 mln dolarów (gdy ujawniła to organizacja Global Witness, projekt wstrzymano), a dwa lata później sprowadził do Malabo 26 sportowych samochodów z USA.
- Po prostu mamy głowę do interesów i lubimy dobre życie - tłumaczył Teodoro senior. - Zarobił pieniądze zgodnie z prawem Gwinei Równikowej, nawet jeśli te nie odpowiada międzynarodowym standardom - upierał się prawnik juniora.
Żaden z argumentów nie przekonał francuskich sędziów, którzy w połowie marca 2014 roku postawili Teodorinowi zarzuty prania brudnych pieniędzy. Wysłuchał ich podczas wideokonferencji, ponieważ od dwóch lat nie zawitał do Francji. A niedługo może chcieć unikać także USA.
Amerykański Departament Sprawiedliwości już w 2011 roku oskarżył młodego Obianga o szereg przestępstw finansowych. Syn gwinejskiego lidera miał stworzyć przy pomocy dwóch prawników z Beverly Hills sieć firm-wydmuszek, dzięki którym potajemnie nabył m.in. wartą 35 mln dolarów rezydencję w Malibu, odrzutowiec Gulfstream i pamiątki po Michaelu Jacksonie, wliczając siedem rzeźb przedstawiających artystę w skali 1:1 oraz białą rękawiczkę z trasy "Bad" (zapłacił za nie pół miliona dolarów). Departament twierdzi, że między 2004 a 2011 rokiem Teodorin wydał w Stanach 314 mln dolarów - cztery tysiące razy więcej niż zarabia.
Obrońcy praw człowieka z Human Rights Watch wierzą, że już niedługo amerykański sąd podejmie podobną decyzję jak jego francuski odpowiednik. Nasuwa się tu jednak pytanie: jeśli dowody oszustw są tak wyraźne, dlaczego podjęcie realnych kroków przeciwko Teodorinowi zabrało tyle czasu?
Przebudzenie
Dyktator bananowej republiki ukrywający miliony dolarów na zagranicznych kontach to może i stereotypowy, ale nie oderwany od rzeczywistości obrazek. Mobutu, Bokassa, Duvalierowie, Batista, Saddam, Marcos, Suharto - czasy zimnej wojny były złotym okresem dla kleptokratów (od greckiego kleptes - złodziej i kratos – władza). Chcąc zwiększyć grono sojuszników, supermocarstwa obsypywały satrapów z Trzeciego Świata pieniędzmi i nie dociekały, na co będą je przeznaczać.
Rozpad ZSRR i koniec rywalizacji potęg przyniósł wiele zmian. Bez sponsorów część dyktatur runęła, innym znacznie baczniej zaczęły przyglądać się organizacje międzynarodowe. Niektóre z nich, jak Transparency International i Global Witness, skupiły się na śledzeniu, gdzie trafiają fortuny zrabowane przez chciwych liderów.
W 2005 roku w życie weszła Konwencja Narodów Zjednoczonych Przeciwko Korupcji. Podpisany przez ponad 150 państw dokument regulował m.in. zasady przekazywania skradzionego mienia pokrzywdzonym społeczeństwom. Kwestie te poruszono także w traktatach Rady Europy, Unii Afrykańskiej czy azjatyckich bloków regionalnych.
Ale nawet jeśli "na papierze" wszystko było jasne, w praktyce wyglądało to zdecydowanie trudniej.
Silnemu wolno więcej
Stephan Kingah, doktor prawa zajmujący się kleptokracją na oenzetowskim uniwersytecie w Brugii, dzieli problemy związane z odzyskiwaniem publicznych pieniędzy na pięć kategorii.
Pierwsza wiąże się z brakiem politycznej woli i niezawisłych sądów w poszkodowanych państwach. Nierzadko rządy zastępujące dyktatury są tak samo zepsute jak one. Nie mają zatem interesu w grzebaniu w przestępstwach poprzedników - a to jest z reguły konieczne do przekonania obcych państw, by skonfiskowały nielegalne majątki. Chociaż walcząc o fotel prezydenta Kenii w 2003 roku Mwai Kibaki zapowiadał, że rozliczy oskarżanego o wyprowadzenie z kraju 2 mld dolarów Daniela Arapa Moiego, po wyborczym triumfie niemal natychmiast zapomniał o swych obietnicach. Dwa lata później sfrustrowany szef utworzonej przez niego jednostki antykorupcyjnej zrezygnował ze stanowiska. Przenosząc się do Londynu, oskarżył nową administrację o wyssanie z krajowej gospodarki 500 mln dolarów.
Złodziejscy przywódcy nie są jedynymi beneficjentami stworzonych przez siebie systemów. Będąc u władzy, nieustannie karmią tabuny przekupnych urzędników, w tym sędziów i prokuratorów. Gdy odchodzą lub upadają, ich skorumpowane "dzieci" często zostają na swoim miejscu. I robią wszystko, by zamieść pod dywan grzechy swych dobrodziejów. Mimo że kleptokrata extraordinaire Sani Abacha zmarł w 1998 roku, wewnętrzne rozgrywki przez lata uniemożliwiały Nigerii wydanie w jego sprawie prawomocnego wyroku i odzyskanie 500 mln dolarów ulokowanych w 11 szwajcarskich bankach (to tylko część łupu dyktatora - w zeszłym miesiącu USA zamroziły kolejne 450 mln dolarów pozostawionego przez niego majątku, a na celowniku jest jeszcze 100 mln znajdujących się w Wielkiej Brytanii).
Drugim problemem są koszty. Rozpracowanie firm-wydmuszek, wyśledzenie poukrywanych środków i pokonanie adwokatów wynajętych przez rodziny kleptokratów wymaga ogromnych umiejętności i czasu. Kancelarie prawnicze wyspecjalizowane w sprawach tego typu pobierają wysokie zaliczki i prowizje sięgające nawet 50 proc. odzyskanej sumy.
Niektóre kraje, np. USA, od kilku lat biorą koszty części takich procesów na siebie. Sęk w tym, że państwowym agencjom często brakuje doświadczenia i środków, by poprowadzić je sprawnie. - Powiedzieć, że ktoś jest skorumpowanym liderem, to jedno. Udowodnić, że jego pieniądze faktycznie pochodzą z korupcji, to drugie - narzekała w rozmowie z "Washington Post" Jennifer Shasky Calvery, ówczesna szefowa Sekcji ds. Konfiskaty i Brudnych Pieniędzy w Departamencie Sprawiedliwości. Pod koniec 2011 roku dziesięciu amerykańskich śledczych musiało zajmować się 80 przypadkami kleptokracji. Na to wszystko nachodzą względy polityczne - zimna wojna mogła się skończyć, ale pewni dyktatorzy nadal są bardziej "przydatni" od innych.
Odzyskiwania pieniędzy nie ułatwia też to, że większość autokratów traci władzę na starość - lub dopiero w momencie śmierci.
Czwarte utrudnienie to brak współpracy ze strony instytucji finansowych. Banki, zwłaszcza w krajach słynących z rygorystycznego przestrzegania zasad tajemnicy bankowej, jak Szwajcaria, Wielka Brytania i państwa Beneluksu, niechętnie udzielają informacji na temat swoich klientów - choćby i byli to najgorsi tyrani. Nie palą się też do rozstawania z środkami złożonymi na ich kontach. Prawnicza bitwa między Szwajcarami a Filipinami, które żądały zwrotu pieniędzy wykradzionych przez Ferdinanda Marcosa i jego żonę Imeldę, trwała prawie 12 lat. Ukryte w szwajcarskich skarbcach 624 mln dolarów wróciły do Filipińczyków dopiero w 1998 roku.
"Dylemat zwrotu"
Ostatnią kategorią problemów jest to, co Stephan Kingah nazywa "dylematem zwrotu" (ang. return dilemma). Co zrobić ze skonfiskowaną fortuną? Odpowiedź wydaje się oczywista - oddać skrzywdzonemu państwu. Jeśli jednak na jego czele stoją ewidentnie skorumpowani politycy (lub, co gorsza, bliscy kleptokraty), może nie być to najlepszym pomysłem. Trzeba wtedy szukać innych rozwiązań.
Warunkiem przekazania Nigerii milionów Abachy było przeznaczenie ich na reformy społeczne wprowadzane pod nadzorem Banku Światowego. Pieniądze zagrabione przez szefa peruwiańskiego wywiadu Vladimiro Montesinosa wylądowały na specjalnym międzyministerialnym funduszu (co akurat nie skończyło się najlepiej - resorty szybko rozszarpały go między sobą). 84 mln dolarów łapówek zdeponowanych w Szwajcarii przez urzędników z Kazachstanu trafiły z kolei do niezależnej kazachskiej organizacji pomagającej dzieciom. Możliwości jest, jak widać, sporo.
Przed "dylematem zwrotu" staną teraz sędziowie zajmujący się łupami zagarniętymi przez kleptokratów z Gwinei Równikowej, Tunezji, Egiptu, Jemenu, Libii, Syrii czy Ukrainy. Niekiedy stawką będą miliardy dolarów. To sumy, które mogą odmienić los tych państw - jeśli zostaną mądrze rozdysponowane. Odpowiedzialność jest więc ogromna. Być może to dlatego sprawa Teodorina ciągnie się tak długo.
Michał Staniul, Wirtualna Polska