PolskaKlan specjalistów

Klan specjalistów

Monopol lekarzy specjalistów tłamsi polską służbę zdrowia i wygania młodych na emigrację.

16.01.2006 | aktual.: 16.01.2006 09:53

Choć co roku akademie medyczne kończy około 2,5 tys. lekarzy, mamy coraz większy problem ze specjalistami. Już za kilka lat będzie brakować endokrynologów i kardiochirurgów, a i teraz jest ich jak na lekarstwo. - Dostęp do kształcenia specjalistycznego ograniczają lekarze, którzy już mają specjalizację. Po prostu nie chcą konkurencji - mówi prof. Jacek Ruszkowski, dyrektor Centrum Zdrowia Publicznego Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Zamiast konkurencji usług medycznych mamy ich zawłaszczenie przez wąską grupę specjalistów. Taka monopolizacja nie tylko ogranicza dostęp do lekarzy, ale też pogarsza jakość usług medycznych

W Lublinie pół roku trzeba czekać na rozpoczęcie rehabilitacji, a do operacji po oparzeniach chirurdzy plastyczni muszą być ściągani z Warszawy. Ofiary wypadków w województwie zachodniopomorskim mają najmniejsze w Polsce szanse na przeżycie, bo w regionie brakuje specjalistów medycyny ratunkowej. W całym kraju wydłużają się kolejki do niemal wszystkich specjalistów. W Olsztynie na wizytę u endokrynologa lub okulisty trzeba czekać trzy miesiące, we Wrocławiu do neurologa i okulisty - pięć miesięcy, do kardiologa - dziewięć miesięcy!

Lekarze na hakach

Wskutek polityki resortu zdrowia na przykład w Wielkopolsce nie kształci się okulistów, a na Śląsku uwzględniono tylko jedno miejsce dla przyszłego onkologa. W 2005 r. Podlasie dostało tylko pięć miejsc dla chcących się specjalizować w chirurgii. - Nie wiemy nawet, ilu jest specjalistów w danym rejonie i ilu wybiera się na emeryturę, bo Naczelna Rada Lekarska nie chce upubliczniać tych danych. W efekcie nie wiemy, gdzie warto się starać o miejsce - mówi Grzegorz Napiórkowski, absolwent Akademii Medycznej w Warszawie. On miał akurat szczęście - dokształca się w klinice ginekologicznej warszawskiego szpitala im. Orłowskiego. Jego koledzy, którzy chcą być chirurgami, często nie są nawet dopuszczani do operacji, co nazywają staniem na hakach. W wielu ośrodkach powstaje luka pokoleniowa: gdy na emeryturę odchodzi szef kliniki, nie ma odpowiednio wyszkolonych i doświadczonych następców.

W rozwoju zawodowym "na hakach" nie są zawieszeni jedynie lekarze z rodzin profesorskich, które "obstawiają" nawet całe kliniki. Tak było w Collegium Medicum UMK w Toruniu, gdzie aż w dziewięciu klinikach szefami lekarzy byli ich rodzice. Dr Grzegorz Luboiński z Fundacji Batorego przypomina, że w Holandii dziecko nie może pracować z ojcem czy matką w tym samym okręgu - odpowiedniku naszego województwa. W większości krajów ten problem regulują zresztą zasady przyzwoitości. W Polsce nepotyzm w służbie zdrowia jest na porządku dziennym.

Przekonał się o tym dr Wojciech Chromiński, chirurg z Lublina, który od siedmiu lat czeka na szansę dokształcenia się z chirurgii plastycznej. I nie pomaga, że chce zapłacić za swoje szkolenie. Konsultant wojewódzki dr Maciej Kuczyński od pięciu lat nie jest zainteresowany tym, by na Lubelszczyźnie powstał ośrodek szkolący chirurgów plastycznych. W rozmowie z "Wprost" dr Kuczyński stwierdził, że nie widzi konfliktu interesów w sytuacji, gdy jest monopolistą we własnym, prywatnym ośrodku chirurgii plastycznej w Nałęczowie. Nie widzi też nic niefortunnego w tym, że jest monopolistą w całym regionie.

Onkolodzy przez lata walczyli z ginekologami o wprowadzenie nowej specjalności - ginekologii onkologicznej, bo coraz więcej kobiet choruje na nowotwory narządów rodnych, które są źle leczone. - Ginekolodzy się temu sprzeciwiali, bo obawiali się zmniejszenia zarobków - mówi prof. Jan Zieliński z Centrum Onkologii w Warszawie. Z tego samego powodu mammotomię (nowoczesną biopsję) w Polsce mogą wykonywać tylko nieliczni chirurdzy onkolodzy (w USA - każdy technik radiolog).

Oblężenie w klinikach

Od 1999 r. kształcenie lekarzy odbywa się głównie na tzw. rezydenturach, czyli etatach finansowanych przez resort zdrowia (około 1700 zł miesięcznie). Wszelkie inne formy rozwoju zawodowego upadły. Na propozycję wolontariatu lub finansowania nauki z własnej kieszeni nie godzą się absolwenci. Tymczasem w 2004 r. było zaledwie 720 miejsc rezydenckich (w minionym roku po raz pierwszy zwiększono ich liczbę do 2 tys.). Oblężenie przeżywają protetyka i ortodoncja, a zrobienie specjalizacji ze stomatologii graniczy z cudem. Co roku o jedno miejsce ubiega się 30 osób, a bywało, że Ministerstwo Zdrowia nie przyznawało żadnego etatu dla młodych lekarzy.

- Nie wiemy nawet, ilu lekarzy specjalistów będzie potrzebnych w najbliższych latach, bo nie ma spójnego systemu kształcenia - mówi prof. Jacek Ruszkowski. Nie ma także żadnych zasad określających, ilu lekarzy specjalistów jest potrzebnych przy takim, a nie innym poziomie świadczeń. Do tej pory nie ma też standardów leczenia koszyka usług gwarantowanych, więc nie wiemy, ilu lekarzy potrzebujemy. Narodowy Fundusz Zdrowia nie wie nawet, jaka jest dostępność usług medycznych, bo wprowadzone dwa lata temu obowiązkowe raporty o kolejkach do specjalistów są wyrywkowe i nierzetelnie przygotowywane przez szpitale.

Iwona Konarska

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)