PolskaKino jest seksualne

Kino jest seksualne

18.06.2005 06:01, aktual.: 18.06.2005 09:51

Kino ma płeć męską w realizacji, natomiast jeśli nie mówi o kobietach, jest o wiele mniej ciekawe. Kino jest seksualne. To jest jego rdzeń. A gdy nie jest seksualne, to jest bardzo zmysłowe. I to jest właśnie w nim najbardziej pociągające.

Rozmowa z Andrzejem Żuławskim, reżyserem filmowym, twórcą m.in. „Na srebrnym globie” i „Trzeciej części nocy”

**• Urodził się Pan we Lwowie, po wojnie większość lwowiaków trafiła do Wrocławia. Czy znajduje Pan w naszym mieście coś bliskiego sercu?

– Powiem szczerze – to jest niemieckie miasto. Na to nie ma siły. To widać w każdym kamieniu, w każdym domu, jaki się ostał, nawet w fakcie, że trzech czwartych tych domów nie ma. To, co znalazłem bliskiego, robiąc tu dwa filmy, to są ludzie. Jest tu milej być wśród ludzi niż w Warszawie, czy zasiedziałym Krakowie. Jest jakaś aura, ale nie sądzę, żeby to było związane z lwowskimi korzeniami mieszkańców. Taka sympatyczna chemia.

**• A gdyby spróbować wyodrębnić składniki tej chemii?

– Po pierwsze, to młode miasto. Są uczelnie i młodzież nie wyjeżdża, żeby studiować gdzie indziej. Po drugie, panuje tu nieco powolniejsze tempo życia, jest mniejsza szamotanina, co wpływa na pozorną łagodność. Może ta łagodność przyszła z ludźmi ze Wschodu? Po trzecie, to, co pozostało z tego miasta, jest ładne. Dla odmiany Warszawa jest brzydka, a Kraków tak bardzo zadowolony z tego, że jest ładny, że zapomina, że wokół starówki są koszmar, blokowiska, Nowa Huta.

• Z Wrocławiem łączą Pana dwa filmy – „Diabeł” i „Na srebrnym globie”, te, które najdłużej przeleżały na półkach i przez które musiał Pan wyjechać z kraju. To mało sentymentalny związek.

– Ale robota przy tych filmach była świetna. Ludzie byli wspaniali. Kończyło się to jednak tragicznie. Powinienem mieć więc do tego miasta stosunek zabobonnie negatywny. Ale nie mam – raczej pamiętam to, ile żeśmy poprzeżywali wszyscy: aktorzy, ekipy, wytwórnia, robiąc te filmy, niż konsekwencje tego szaleństwa.

• A jakie były te konsekwencje?

– Szczególnie dramatyczna była historia „Na srebrnym globie”. To, co z tego filmu zostało, to są szczątki. Otóż porwaliśmy się na rzecz karkołomną. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jaki jest stan upadłości polskiego przemysłu. Ten film powstawał przez półtora roku, ale kręciliśmy może przez cztery miesiące. Poza tym stało się i czekało, aż jedna fabryka wyprodukuje gwoździe do dekoracji, a druga – białą farbę, już nie mówiąc o kostiumach. Druga karkołomna rzecz kryła się w samym temacie. To jest film o wolności, o tym, jak ludzie samoczynnie tworzą religię. Gdyby ten obraz powstał szybciej, może udałoby się go skończyć, ale im dłużej to trwało, tym bardziej zmieniały się warunki polityczne. Aż przyszedł taki absolutny łobuz, a do tego niezwykle inteligentny człowiek, co nas zgubiło, i został ministrem kinematografii. Pan Janusz Wilhelmi kazał sobie to wszystko puścić i zatrzymał film. Napisał raport do KC, że to jest przeciwko partii. Co było prawdą, ale ja po „Diable” miałem nadzieję, że maska – tam
osiemnastowieczna, tu science-fiction – będzie na tyle nieprzejrzysta, że oni się nie skapują. Niestety, nie udało się. I wtedy zrobiłem coś takiego, czego potem nigdy nie chciałem powtarzać. Miałem szatę czarownika, którą dał mi dziki człowiek z buszu, z Afryki. To jest strój, który chroni, ale może i wyrządzić wielką krzywdę. Włożyłem go na siebie i na drugi dzień Wilhelmi spadł razem z samolotem, wracając z Bułgarii. Niestety, pociągnął za sobą wiele osób, więc więcej tej szaty nie włożyłem. Ale dobrze mu tak.

• I to uratowało film?

– Nie mogło do końca, ale potem okazało się po raz kolejny, że kino jest pełne tragiśmiesznych anegdotek, czasem człowiek aż nie wierzy w to, co sam opowiada. Jeszcze przed śmiercią tamten minister kazał zniszczyć kostiumy, dekoracje i ludzie z wrocławskiej wytwórni przez lata w swoich mieszkankach pieczołowicie je hodowali. Potem była straszna awantura, wyrzucono mnie z kraju, z przykazaniem, że mam więcej nie wracać. Afera. Wilhelmi, ten piekielny człowiek, zwołał konferencję prasową, na której powiedział, że oczywiście chodzi o pieniądze. Jakie koszta? Ten film kosztował tyle, co trzy czołgi naszej wspaniałej armii. Guzik prawda. Ze mną nikt nie rozmawiał. Po latach, kiedy odnosiłem – jak to się w Polsce mówi – sukcesy za granicą – ktoś doszedł do wniosku, że może warto coś z „Na srebrnym globie” zrobić. Wezwali mnie z zagranicy, czy bym tego nie skleił i nie skończył. Pierwsze moje pytanie brzmiało: „gdzie jest negatyw?”. Nikt nie wiedział. Okazało się, że negatyw od dziesięciu lat stoi na korytarzu
wrocławskiej wytwórni, pod kaloryferem. Kilkadziesiąt pudełek. Każde dziecko mogło wziąć jedno z nich i poturlać. To był absolutny fenomen, nasza polska abstrakcja, absurd. Na szczęście, montażysta był na tyle mądry, że władował do każdego pudełka po kilogramie kalafonii, która utrzymuje wilgoć, żeby to się nie zeschło. O tym, że film tam stoi, dowiedzieliśmy się od wytwórnianego portiera. Czy to nie piękne? • Ma Pan syna, który jest tuż przed premierą swojego pierwszego filmu – „Chaosu”. Komu było trudniej? Panu czy jemu?

– Kiedy syn mi oznajmił, że idzie do szkoły filmowej, spadłem z krzesła. Był wychowywany przez mamę buddystkę, w poczuciu, że ambicje są nieistotne, trzeba medytować na szczycie wzgórza. Myślałem, że on zupełnie inaczej rozumuje. Powiedziałem mu wtedy: masz dwie drogi, jeśli chcesz skończyć tę szkołę. Albo będziesz tanim łobuzem i będzie ci się bardzo dobrze powodzić, albo będziesz robił naprawdę kino i wtedy będziesz bardzo samotnym człowiekiem i będziesz brał w dupę ze wszystkich stron. I ta druga wersja się sprawdziła. Trudno jest mu mieć takiego ojca jak ja. Respektuję to. Myślę jednak, że moje i jego trudności były zupełnie inne. Nam było trudno w ogóle coś powiedzieć. Jemu jest trudno powiedzieć to, co chce. Myślę, że trudność tamtych lat była bardziej przewrotna, skomplikowana. Trzeba było fałszować siebie. On nie musi. Natomiast w tym jest pułapka – im bardziej młodzi ludzie portretują sami siebie, tym to jest nudniejsze dla widza. To są nudne życiorysy, co tu dużo gadać: napije się piwa, będzie miał
taką czy inną dziewczynę, będzie czy nie będzie pracował. Mówiąc o sobie, popełniają kardynalny błąd.

• W swoich filmach opowiada Pan o kobietach. Czy kino ma płeć? I czy jest to płeć żeńska?

– Tylko płeć męska interesuje się żeńską. Znam niezmiernie mało dobrych pań reżyserek. I przeważnie one mają męskie cechy. Jest za to dosyć dużo dobrych reżyserów. Kino ma płeć męską w realizacji, natomiast jeśli nie mówi o kobietach, jest o wiele mniej ciekawe. Myślę, że kilka najwspanialszych ról w dziejach kina zagrały kobiety – Garbo, Leigh, aktorki Bergmana, rozszalałe, wspaniałe panie z filmów Felliniego. Kino jest seksualne. To jest jego rdzeń. A gdy nie jest seksualne, to jest bardzo zmysłowe. I to jest właśnie w nim najbardziej pociągające.
Magda Piekarska
(Polskapresse)

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także