Kinga Rusin: Zapłaciłam za karierę mojego męża
Świetny kochanek, wspaniały ojciec, umie zarabiać pieniądze, ale też zrobić jajecznicę. Takiego Tomasza Lisa zna tylko jego żona Kinga Rusin. Niedługo może zostać pierwszą damą RP, bo Tomasz Lis w sondażach przed wyborami prezydenckimi stoi wysoko. Robi karierę jak burza. Ale zawdzięcza ją również swojej żonie, która zrezygnowała z pracy w telewizji, by poświęcić się dla męża.
Fakt: - Na pytanie "kim chciałbym być najbardziej - dobrym kochankiem, ojcem czy mężem"? Tomasz Lis odpowiada...
- Ojcem.
Nie. Kochankiem.
- Naprawdę?
Dziwi to panią?
- Jest mężczyzną...
I idealnym kochankiem?
- Nie narzekam.
A do bycia idealnym ojcem jeszcze mu trochę brakuje?
- Żeby jeździć samochodem, trzeba zrobić prawo jazdy, żeby mieć dzieci nie trzeba zdawać żadnego egzaminu. A bycie rodzicem to wielka sztuka. Nie wiem, czy istnieje ojciec idealny. Każdemu brakuje czasu, cierpliwości, wyrozumiałości.
Jest pani o niego zazdrosna?
- Raczej nie. W przyszłym roku obchodzimy 10. rocznicę ślubu, więc bardziej się podpuszczamy niż jesteśmy naprawdę zazdrośni - musimy podgrzewać nasze uczucie.
Ostatnio w jednym z kolorowych magazynów widziałam pani męża na zdjęciu z Magdą Mołek...
- Tak, wrócił z tej imprezy i od razu mnie uprzedził: "Słuchaj, żeby tylko później nie było - robili zdjęcia".
I takie tłumaczenie panią uspokaja?!
- Mój mąż jest znaną osobą, ciężko byłoby mu mieć romans. Bardzo szybko dowiedziałabym się o tym. Pomijając względy moralne czy uczuciowe, romans byłby dla niego trudny ze względów technicznych. Praktycznie nie do wykonania - to mnie uspokaja.
To pani zapłaciła cenę za karierę Tomasza Lisa.
- Z pełną świadomością.
On to docenia?
- Mówi, że tak. Kiedy byliśmy w Stanach, postanowiliśmy demokratycznie podjąć decyzję, na którego konia gramy. Postawiliśmy na tego, który ze wszystkimi konsekwencjami ciągnie wózek - może pracować 24 godziny na dobę, zarabia, jego pozycja jest niepodważalna, poparta wiedzą, doświadczeniem. Atuty mojego męża były nie do przebicia.
I nie żałuje pani?
- Z jednej strony jestem wyzwolona i chciałabym świat do góry nogami przewrócić, ale z drugiej strony jest we mnie dużo konserwatyzmu. Podoba mi się, że to on jest "żywicielem rodziny".
Potrafi pani być krytyczna w stosunku do męża?
- Tak. Mąż liczy się z moim zdaniem. I potrafię być cennym krytykiem. Właściwie oglądam go po to, żeby krytykować. Uważam, że jak jest w porządku, to nie ma o czym rozmawiać.
Tomasz Lis nie pracuje w weekendy?
- Nie. Ma to zapisane w kontrakcie - weekendy i święta są rzeczą świętą.
A kto rządzi w domu?
- Staram się tutaj wyręczać męża. Ważne decyzje podejmujemy wspólnie, ale kontrolę finansową sprawuję ja.
A jaki jest Tomasz Lis w domu?
- Całkiem normalny. Ostatnio nawet jajecznicę zrobił.
Często wyjeżdżacie razem, bez dzieci?
- Nigdy.
A prezenty dostaje pani często?
- Dostałam rzeźbę św. Kingi z soli. Właściwie to trudno się domyślić, że to św. Kinga, bo to nowoczesna rzeźba. Ale ja jestem bardziej jak Marilyn Monroe. Lubię dostawać ładną biżuterię. Mąż kupuje mi biżuterię, kiedy rodzi się kolejne dziecko. Pierścionek z brylantem dostanę, kiedy urodzi się trzecie.
To może warto by się zastanowić?
- Pierwsze dziecko było spontaniczne, drugie zaplanowane. O trzecim jeszcze nie myśleliśmy.
A mąż lubi prezenty?
- Marzył o blaszce, którą amerykańscy żołnierze noszą na szyi. Dostał taką ode mnie na urodziny kilka lat temu. To chyba jego ulubiony prezent.