Kim Ir Sen - przyjaciel PRL
Do 1989 roku w polskich podręcznikach i w propagandzie obowiązywała stworzona w Korei Północnej wersja przyczyn wojny koreańskiej - to efekt dyplomatycznego zaangażowania Polski w wojnę w Korei. Mimo że Kim Ir Sen przyjmowany był w Polsce z honorami, nie spodobały mu się "rewizjonistyczne prądy", które w jego ocenie pojawiły się w naszym kraju po 1956 roku. Dlatego nakazał zabrać z Polski wszystkie z 6 tys. koreańskich dzieci, jakie po wojnie znalazły się w polskich sierocińcach.
02.12.2013 | aktual.: 18.04.2014 09:37
Pierwsza "gorąca" wojna epoki zimnej wojny, jak nazwano konflikt koreański (25 czerwca 1950 - 27 lipca 1953), Polski w działania zbrojne bezpośrednio nie wciągnęła. Nasz kraj był zbyt wyniszczony niedawną wojną, a ponadto Korea leżała od nas wówczas naprawdę daleko. Chociaż władze w Warszawie szybko, bo już 16 października 1948 r. pozytywnie zareagowały na utworzenie 9 września tego roku Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej (KRL-D) i jej propozycję z 8 października nawiązania stosunków dyplomatycznych, dopiero 7 czerwca 1950 r. podpisano dwustronne porozumienie o wymianie ambasadorów.
Wybuch wojny na Półwyspie sprawił, że do tej wymiany doszło dopiero po jej zakończeniu, w połowie 1953 roku. Przy czym przez kilka lat nasze interesy reprezentowali ambasadorzy we Pekinie (pierwszym akredytowanym także w KRL-D był Juliusz Burgin). Misję w Pjonjangu (zwanym wtedy Phenianem) w sensie fizycznym otworzył dopiero 9 lipca 1958 r. chargé d'affaires Stanisław Dodin.
Wojna koreańska, która nie zaangażowała Polaków bezpośrednio - nie mamy bowiem dokumentów i źródeł, które potwierdzałyby nasze zaangażowanie, poza transportami, które dziś nazwalibyśmy humanitarnymi - przyniosła jednakże wiele konsekwencji, także dla Polski, a na pewno władz PRL. Brutalny konflikt, który przyniósł ze sobą - szacunkowo - ponad 1,5 mln ofiar śmiertelnych i ze względu na bezpośrednie zaangażowanie chińskich "ochotników" (straty wśród nich szacuje się na co najmniej 400 tys. zabitych), przekształcił się w istocie w konflikt amerykańsko - chiński, mimo że głównym rozgrywającym za plecami KRL-D był oczywiście Józef Stalin i ZSRR.
PRL po stronie Kim Ir Sena
Konflikt koreański szybko nabrał też jeszcze jednego, ważnego wymiaru - wojny ideologicznej, w której władze PRL, jak najbardziej, od samego początku brały aktywny udział. To wtedy narodziło się kłamstwo PRL, obowiązujące w istocie do końca jej istnienia, zgodnie z którym, wbrew prawdzie, konflikt wywołali "rewizjoniści i sprzedawczycy z Południa, wspierani przez imperialistów z USA". Taka linia, przy nieco mniej wojowniczej retoryce, obowiązywała w propagandzie i podręcznikach, a nawet w nauce (bodaj pierwsza oficjalnie przełamała tabu Maria Turlejska) aż do 1989 roku, mimo że okres "Solidarności" (1980-81) dał świadectwo odmiennej prawdzie także i pod tym względem.
Konflikt w Korei pogłębił zimnowojenny podział, jak też utrwalił linię demarkacyjną na 38 równoleżniku. Podpisane w lipcu 1953 r. w Panmundżonie porozumienia miały charakter rozejmu, a nie ostatecznych ustaleń pokojowych. I tu właśnie znalazła się furtka dla polskiej aktywności.
Na podstawie Układu Rozejmowego strony postanowiły powołać dwie Komisje - Wojskową Komisję Rozjemczą oraz Komisję Nadzorczą Państw Neutralnych (KNPN). Do pierwszej wprowadzono 10 wysokich rangą oficerów, po pięciu z każdej ze stron. Druga składała się z dyplomatów, ale często też z takich, którzy właśnie po to, by się w niej znaleźć, zdjęli mundury. Do obydwu, na wniosek władz KRL-D, włączono przedstawicieli Polski i Czechosłowacji, podczas gdy interesy drugiej strony pełniły państwa neutralne już nie tylko z nazwy, Szwajcaria i Szwecja. Później dodano do nich, na pewien czas, jeszcze jedną Komisję - Repatriacyjną Państw Neutralnych, gdzie obok przedstawicieli czterech ww. państw zasiedli jeszcze reprezentanci Indii.
W ten sposób Polska, wcześniej niezaangażowana, stała się jednym z dyplomatycznych, bo przecież nie faktycznych, graczy na Półwyspie (największe przedsięwzięcie, to zbudowany w 1955 r. szpital w Hamhung, zwany do dzisiaj "polskim").
O tym, jak dużą wagę przywiązywały władze PRL do nowych misji niech świadczy fakt, że "grupę rekonesansową" wysłano do Pekinu już pod koniec czerwca 1953 roku. Kiedy więc w Panmundżon 27 lipca złożono podpisy, Polacy byli gotowi, a szefujący polskiej pierwszej misji (łącznie 301 osób, w tym 42 delegowane bezpośrednio MON) gen. Mieczysław Wągrowski mógł zasiąść za stołem podczas pierwszego posiedzenia KNPN w dniu 1 sierpnia 1953 roku. Od tej chwili Polska miała więc misję dyplomatyczną (i wojskową), którą władze w Warszawie, na wielu międzynarodowych forach izolowane, od początku traktowały poważnie i z zaangażowaniem.
Ponieważ porozumień pokojowych na Półwyspie Koreańskim nie podpisano do dziś, Komisje - z wyjątkiem Repatriacyjnej - funkcjonowały bez zakłóceń do końca porządku zimnowojennego. Po jego upadku, zawirowania wokół KNPN trwały kilka lat, aż w końcu w 1996 r. nowe władze w Warszawie uznały, że warto obecność w Korei kontynuować. Mimo że misja ograniczyła się z czasem do dwóch osób z każdego państwa, czasem tylko podwajanych, i tak przez kilka minionych dekad sprawiła, że przez jej doświadczenie przeszło ponad tysiąc polskich wojskowych i oficerów, w tym często wysokich rangą (należy do nich obecny szef BBN, gen. Stanisław Koziej).
Uczestnictwo w misjach dyplomatycznych i wojskowych wzmogło zainteresowanie i zaangażowanie władz w Warszawie w kwestię koreańską, rozumianą wówczas dość jednoznacznie jako reprezentowanie interesów "ofiary zachodniego spisku", za jaką uznawano KRL-D.
Kim Ir Sen i Wojciech Jaruzelski podczas wizyty w Warszawie w 1984 r. (fot. PAP)
W tym kontekście doszło do epizodu bodaj najbardziej spektakularnego, a dziś już zapomnianego. A mianowicie, strona polska postanowiła przyjąć u siebie dzieci ofiar wojny koreańskiej. Pierwsza grupa 200 nastoletnich sierot z KRL-D trafiła do domu dziecka najpierw na Gołotyczyźnie, a potem do Otwocka (Świdra) pod Warszawą już podczas wojny. Największa grupa, aż 1270 dzieci, trafiła do Polski, w tajemnicy przed społeczeństwem, do wsi Płakowice pod Lwówkiem Śląskim po porozumieniach rozejmowych, w 1953 roku. Ocenia się, że do końca 1959 r., kiedy akcję zakończono, w polskich domach dziecka przebywało łącznie ponad 6 tys. dzieci północnokoreańskich. Po przymusowym powrocie, część nich zrobiło potem kariery, czy to w wojsku, czy w dyplomacji. A znajomość języka polskiego sprawiła, że to spośród ich szeregów wyłoniono dyrektora katedry Języka Polskiego na Uniwersytecie w Pjonjangu - Jo Son-mu. Część jednak zniknęła. Słuch o nich zaginął. Może za bardzo przesiąkli przywiezionym z Polski "rewizjonizmem"?
"Wzorcowe", z punktu widzenia Pjonjangu, stosunki z Polską, przyniosły ze sobą w dniach 2-6 lipca 1956 r. wizytę w Warszawie koreańskiego przywódcy Kim Ir Sena. Podczas niej odwiedził on, a jakże, dzieci-sieroty pod Otwockiem, czemu nadano ogromną rangę propagandową. Gdy Kim Ir Sen znalazł się w Polsce po raz drugi 27-29 maja 1984 r. raz jeszcze z rozrzewnieniem wspominał tamten epizod z sierotami. Nie wspomniał za to ani słowem o tym, że wszystkim im bez wyjątku (podobnie jak później studentom) nakazał wrócić do Ojczyzny, obawiając się "rewizjonistycznych prądów", jakie - w jego ocenie - pojawiły się w naszym kraju po burzliwej jesieni 1956 roku.