Trwa ładowanie...
12-08-2011 10:10

Kazał zakatować 40 tys. ludzi - dziś się śmieje

Ten dyktator skazał na śmierć 40 tysięcy ludzi. Ale chociaż Hisséne Habré, zwany "Pinochetem Afryki", stracił władzę w Czadzie ponad 20 lat temu, nadal żyje na wolności. Ma wpływowych przyjaciół, którzy potrafią o niego zadbać.

Kazał zakatować 40 tys. ludzi - dziś się śmiejeŹródło: AFP, fot: Dominique Faget
d4bwzcw
d4bwzcw

Hisséne Habré wymaka się stereotypom o afrykańskich tyranach. Elegancki, uśmiechnięty, z kilkoma dyplomami, w tym doktoratem paryskiej uczelni - nie przypomina analfabety Amina, erotomana Bokassy czy surowego Omara al-Baszira. Tymczasem jest to człowiek, który ponosi odpowiedzialność za śmierć i cierpienia tysięcy swych rodaków. - Jednej rzeczy nigdy nie potrafiłem zrozumieć: jak lider o tak błyskotliwym umyśle mógł czynić takie rzeczy - wspominała jedna z ofiar zleconych przez niego tortur.

Habré to także symbol bezkarności, jednej z afrykańskich plag. Z Czadu, który utopił we krwi, uciekł ponad 20 lat temu. Od tego czasu wiedzie wygodny żywot w Senegalu. Chociaż sprawiedliwość już kilkakrotnie próbowała wyciągnąć po niego ręce, Habré zawsze się jej uchylał. I może być tak jeszcze długo.

Sprytny absolwent

W 1942 roku w rodzinie ubogiego pasterza z plemienia Toubou na północy Czadu urodził się chłopiec. Nie dane mu jednak było pójść w ślady ojca. Los obdarzył młodego Hisséne Habré wyjątkowym intelektem, co od razu dostrzeżono w szkole misyjnej. Po jej ukończeniu w 1962 roku wylądował we francuskiej administracji wojskowej, która ciągle miała ogromne wpływy w teoretycznie niepodległym już Czadzie. Wkrótce otrzymał stypendium od czadyjskiego rządu i poleciał na studia do Paryża. Ukończył tam m.in. politologię oraz administrację.

W międzyczasie ojczyzna Habré zapłonęła. W Czadzie żyje ponad 200 grup etnicznych - często bardzo odmiennych kulturowo i wrogich wobec siebie. Najważniejszym jednak podziałem jest ten na muzułmańskie północ i centrum oraz chrześcijańsko-animistyczne południe. Po ogłoszeniu niepodległości władza w kraju przeszła głównie w ręce chrześcijan. Po kilku latach dyktatorskich rządów Francoisa Tombalbaye muzułmanie czuli się prześladowani i dyskryminowani. W 1965 roku rozpoczęli rebelię, która po chwili zamieniła się w wojnę domową.

d4bwzcw

Główną siłą buntowników był Narodowy Front Wyzwolenia Czadu (FROLINAT). Początkowo nie stanowił on większego zagrożenia dla rządu centralnego. Reprezentujący wiele północnych plemion partyzanci byli skłóceni, niezdyscyplinowani i słabo wyposażeni. Zmiana nastąpiła w 1969 roku, gdy sąsiednią Libią zawładnął Muammar Kadafi. Libijskiemu pułkownikowi marzyło się podbicie Czadu. Najpierw musiał go jednak zdestabilizować. Żeby to osiągnąć, rozpoczął dozbrajanie czadyjskich rebeliantów.

Hisséne Habré wrócił ze studiów rok później. Tombalbaye, wierząc w wierność i zdolności człowieka, któremu dał wykształcenie, wysłał go na tajne negocjacje z dowódcami FROLINAT. I przeżył srogi zawód. Ambitny Habré zdradził swego szefa i dołączył do powstańców. Dzięki niebywałemu zmysłowi wojskowemu prędko zyskał ich szacunek. W 1972 roku był już de facto szefem Sił Zbrojnych Północy (FAN), bojowego ramienia partyzantki.

Zgoda wśród buntowników nie trwała długo. Habré nie ufał Kadafiemu i nie podobało mu się, jak wielkie wpływy Libijczyk zdobył na północy Czadu. Młody lider nie cofał się także przed braniem europejskich zakładników, których przehandlowywał na pieniądze i broń. Co więcej, jego sojusznicy dostrzegali w nim dyktatorskie zapędy i nieposkromiony apetyt na władzę. W 1976 roku poróżnił się przez to z innym wpływowym dowódcą, Goukouni Oueddei. Wraz z grupą kilkuset zwolenników Habré uciekł do Sudanu. Stamtąd rozpoczął walkę na wiele frontów - z rządem i dawnymi kompanami.

Kruchy rozejm

W 1979 roku wojna przygasła. Pod naciskiem Organizacji Jedności Afrykańskiej wojujące strony zgodziły się utworzyć wspólny rząd. Oueddei został prezydentem, a Habré ministrem obrony. Ale marzenia o pokoju szybko prysły.

d4bwzcw

Koalicja była mocno niestabilna. Oueddei i Habré kłócili się bez przerwy, a ich ludzie łatwo chwytali za broń. Do francuskich szpitali wojskowych codziennie trafiało około 250 osób. Najdrażliwszym tematem, po raz kolejny, była Libia.

Libijskie wojska swobodnie poruszały się po północy Czadu. Oficjalnie ich rolą było wspieranie rządu jedności, ale Habré był pewien, że chodzi o zagarnięcie ziemi, zwłaszcza przygranicznej Strefy Aozou. W końcu czadyjski minister obrony zażądał, by żołnierze Kadafiego wynieśli się z kraju. W odpowiedzi Oueddei, z poparciem tradycyjnych przywódców plemiennych, pozbawił swego rywala pozycji. Habré znów uciekł do Sudanu.

Przyjaźń czadyjskiego prezydenta i Muammara Kadafiego mocno zaniepokoiła Waszyngton i Paryż. Zachodni politycy nie chcieli, by Czad - ze swoimi złożami ropy i strategicznym położeniem między Północną a Czarną Afryką - stał się wasalem nieprzewidywalnego pułkownika. Dlatego gdy Habré rozpoczął kolejny marsz na Ndżamenę, CIA i francuski wywiad udzieliły mu pomocy. Po sześciu miesiącach, w czerwcu 1982 roku, czadyjska stolica była już w jego rękach. Na wieść o tym wydarzeniu Kadafi zarządził inwazję. Libijczycy, wspierani przez Oueddeiego i innych partyzantów, prędko zajęli niemal całą północ Czadu. Nie utrzymali jej jednak długo. Waszyngton podesłał Habré wojskowych doradców i samoloty kontroli powietrznej AWACS, a Francuzi trzy tysiące elitarnych spadochroniarzy. Stale przekazywali mu także miliony dolarów pomocy wojskowej. Walk były krwawe, wszystkie strony dopuszczały się zbrodni wojennych. Z czasem szala zaczęła przechylać się na stronę rządu Habré. W 1987 roku ostatni libijscy żołnierze wycofali się z
Czadu.

d4bwzcw

Cela śmierci

Habré miał licznych przeciwników również w kraju. Od początku rządził jak monarcha absolutny. Do władzy dopuścił tylko jedną partię i swoich zauszników. Sam żył w luksusach, podczas gdy jego państwo trafiało na listy najbiedniejszych na świecie.

Aby unieszkodliwić opozycję, utworzył tajną policję, Dyrektoriat Dokumentacji i Bezpieczeństwa (DDS). Jej funkcjonariusze szybko zasłynęli okrucieństwem. Specjalnością bezpieki stały się tortury. W ich "repertuarze" było głodzenie, podtapianie, przypalanie rozgrzanymi przedmiotami i zmuszanie do objęcia ustami dymiącej rury wydechowej samochodu. Niektóre ofiary wieszano pod ścianą za ręce lub nogi, inne trzymano w celach razem z gnijącymi zwłokami.

Podziemne więzienie "Piscine" (fr. basen - przyp. red.), przekształcone ze stołecznej pływalni, służyło za istną twierdzę DDS. Wielu ludzi przetrzymywano i męczono w samym pałacu prezydenckim.

d4bwzcw

Do kaźni trafiał każdy, kto w oczach dyktatora stanowił zagrożenie. Do masakr wrogich grup etnicznych, zwłaszcza tych z południa kraju, dochodziło regularnie. Represje najmocniej dotknęły ludy Sara, Hadżeraj i Zaghawa.

Terror rozpętany przez Habré był na tyle skuteczny, że znienawidzony despota utrzymał się przy władzy przez osiem lat. Obrońcy praw człowieka z Human Rights Watch dotarli do dokumentów, które potwierdziły, że CIA finansowało i szkoliło DDS. Na treningi prowadzone w USA przyjęto kilku funkcjonariuszy uważanych za największych pasjonatów tortur. Powołana po upadku dyktatora Czadyjska Komisja Prawdy odkryła, że Amerykanie opłacali też regionalną siatkę szpiegowską, która pomagała bezpiece Habré w ściganiu opozycjonistów poza granicami kraju.

Ta sama komisja oszacowała, że z rozkazu polityka zabito ponad 40 tysięcy ludzi, a 200 tysięcy przewinęło się przez sale tortur. Mimo wszystko, względy polityczne długo kazały Waszyngtonowi ignorować jego grzechy. - Był to niezwykle zdolny człowiek ze świetnym wyczuciem, jak grać z zewnętrznym światem - tłumaczył HRW jeden z wysokich amerykańskich urzędników. - Ale był też żądnym krwi tyranem i okrutnikiem. Można szczerze powiedzieć, że wiedzieliśmy, z kim i czym mamy do czynienia, ale postanowiliśmy przymknąć na to oko - dodał.

d4bwzcw

Kres rządów Habré przyszedł w listopadzie 1990 roku. Otoczony przez wrogów i pozbawiony wsparcia Amerykanów, którzy przestali już obawiać się Kadafiego, czadyjski prezydent był coraz słabszy. Gdy jego dawny szef sztabów, Idriss Déby, przeprowadził zamach stanu, Habré zbiegł do przyjaznego mu Senegalu.

Wtedy zaczęło się coś, co wielu nazywa "prawną operą mydlaną".

Ping-pong

Pierwszy pozew przeciwko Habré wypłynął z Czadu do sądu w Dakarze, stolicy Senegalu, w 2000 roku. Sędzia, który prowadził proces, uznał go za współwinnego m.in. tortur i aktów barbarzyństwa. Po chwili został odsunięty od sprawy. Dokumenty trafiły do Sądu Apelacyjnego. Ten stwierdził, że Senegal nie ma jurysdykcji nad zbrodniami popełnionymi w innym kraju. Habré był wolny. To samo powtórzyło się rok później, gdy pozew złożyła grupa Czadyjczyków mieszkających w Belgii. Ofiary dyktatora zwróciły się zatem do rządu w Brukseli.

d4bwzcw

W 2005 roku, po czteroletnim śledztwie, belgijski sędzia wystawił międzynarodowy nakaz aresztowania byłego dyktatora. Powołał się przy tym na jurysdykcję uniwersalną, która pozwala każdemu państwu ścigać ludzi oskarżonych o zbrodnie przeciwko ludzkości - nawet jeśli nie zostały popełnione na jego terytorium czy przeciwko jego obywatelom.

Senegal nałożył na Czadyjczyka prowizoryczny areszt domowy. Ale po kilku dniach Sąd Apelacyjny stwierdził, że senegalskie prawo nie zezwala na ekstradycję Habré do Belgii. Emerytowany tyran znów wyszedł na wolność.

- Nie jest tajemnicą, że wyjeżdżając z Czadu Habré opróżnił rządowy skarbiec i użył tych pieniędzy, by stworzyć sobie sieć protekcji w Senegalu - powiedział FRANCE24 Reed Brody z Human Rights Watch, który od lat zajmuje się tym przypadkiem. - Do jego prawników należeli m.in. aktualny premier Souleymane Ndene Ndiaye oraz minister spraw zagranicznych Medicke Niang - przypomniał.

W połowie 2006 roku Unia Afrykańska oficjalnie poprosiła Senegalczyków o osądzenie Habré "w imieniu Afryki". Prezydent Abdoulaye Wade wyraził zgodę. Zgromadzenie Narodowe wprowadziło odpowiednie zmiany w konstytucji. Rząd zapowiedział utworzenie specjalnego trybunału, który zajmie się sprawą.

I gdy już zdawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, Senegalczycy zaciągnęli hamulec. Tym razem zażądali, by społeczność międzynarodowa pokryła koszty procesu. W pierwszej chwili wycenili je na 66 mln euro, po czym obniżyli do 27 mln. Organizacje międzynarodowe zareagowały pełnym zażenowania milczeniem, gdyż była to jawna farsa.

Prezydent Wade zagroził, że jeśli fundusze nie zostaną zebrane, to odeśle Habré do Czadu. Tam na 69-letniego byłego dyktatora czekał już zaoczny wyrok śmierci i realna szansa na zapoznanie się z innowacjami, jakie w czadyjskich salach tortur wprowadził Idriss Deby. Na to Unii Afrykańskiej i ONZ przystać nie wypadało.

W końcu senegalski rząd zgodził się na zaoferowaną przez zagranicę kwotę 11 mln dol. Za te pieniądze miał zorganizować trybunał z afrykańskimi sędziami na kształt tego, który w Kambodży sądził Czerwonych Khmerów. Rodziny ofiar tyrana odetchnęły w ulgą. Ale tylko na moment.

W maju 2011 roku senegalska delegacja wyszła ze spotkania Unii Afrykańskiej, podczas którego omawiano ostatnie szczegóły procesu. Oficjalnego powodu nie podano. W rozmowie z mediami prezydent Wade powiedział jedynie: "Nie otrzymaliśmy takiego wsparcia, na jakie liczyliśmy. Jestem już zmęczony całą tą sprawą".

Na kolejny szok nie trzeba było długo czekać. 8 lipca Senegalczycy niespodziewanie oświadczyli, że w ciągu trzech dni ekstradują Habré do Czadu. ONZ i organizacje praw człowieka zabiły na alarm. Kilka godzin przed zapowiedzianym wejściem na pokład samolotu Czadyjczyk usłyszał nową decyzję: akcja odwołana.

Nie ma wątpliwości, że senegalski rząd prowadzi cyniczną grę. Społeczności międzynarodowej zależy, by Habré stanął przed bezstronnymi sędziami - mogłoby to zachęcić innych afrykańskich zbrodniarzy do odpowiedzenia za swe czyny. Szanse na chłodny proces tyrana w Czadzie są marne, więc organizacje z całego świata starają się udobruchać prezydenta Wade'a. Tymczasem Senegal wyraźnie nie chce samemu sądzić swego długoletniego gościa.

Pod koniec lipca Belgia jeszcze raz poprosiła o ekstrakcję Habré. Teraz czeka na odpowiedź. Czy coś z tego wyjdzie? Do tej pory Senegalczycy uważali, że wydanie afrykańskiego przywódcy Europejczykom byłoby dowodem, że Afrykanie nie potrafią - lub nie chcą - sądzić swoich. Dziś wygląda na to, że tak właśnie jest. Ale czy będą w stanie się do tego przyznać?

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Czytaj również bloog autora: Blizny świata!

d4bwzcw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4bwzcw
Więcej tematów