Kaukaz w ogniu
W porównaniu z Kaukazem rodzina Corleone to przedszkole dla grzecznych dzieci. Armia rosyjska obroniła Nalczyk. Nie uda jej się jednak obronić Kaukazu.
27.10.2005 | aktual.: 27.10.2005 09:04
Dwa tygodnie po ataku miasto nadal wygląda jak w czasie wojny. Na ulicach i drogach wylotowych stoją wozy pancerne. Zalesione wzgórza za miastem patrolują grupy z oddziałów specjalnych, szukając kryjówek i składów broni. Błyskawicznie wzmacniane są budynki, które w połowie października atakowali partyzanci.
Władze na wszelki wypadek ogłosiły dwutygodniowe wakacje dla dzieci i zamknęły szkoły. Wszyscy w Nalczyku pamiętają o biesłańskiej tragedii (do Biesłanu jest stąd 90 km) i panikę, jaka wybuchła wśród rodziców, gdy w trakcie październikowego ataku pojawiła się informacja o zajęciu przez napastników szkoły nr 5. Na szczęście informacja okazała się fałszywa. „No, nie były to zdjęcia do >>Terminatora 4<<” – wspominają mieszkańcy Nalczyka na forach internetowych. „Teraz powiecie: nieźle. A my w ciągu pięciu minut wylądowaliśmy w Czeczenii. Dzika republika! – odpisywał mieszkaniec Moskwy – Jołki połki! I do nas się dobrali!”.
Najgorsze jednak nadeszło, gdy mieszkańcy Nalczyka dowiedzieli się, kim byli atakujący: sąsiadami z klatki schodowej, kolegami ze szkół i podwórek, ludźmi mijanymi codziennie w drodze do pracy. Grupy szturmowe w 90% składały się bowiem z mieszkańców Republiki Kabardyno-Bałkarskiej, której stolicą jest Nalczyk. Najspokojniejszej dotychczas rosyjskiej republiki autonomicznej na Kaukazie. Tymczasem kilkuset jej mieszkańców o świcie 13 października wyjęło z domowych skrytek karabiny maszynowe (a niektórzy również granatniki) i ruszyło do ataku na rządowe budynki w mieście.
Licho uzbrojeni napastnicy w wieku 15–30 lat zaatakowali 15 obiektów, w tym siedzibę wywiadu wojskowego, oddział specjalny zarządu więzień, koszary brygady wojsk wewnętrznych, lotnisko.
Słynny czeczeński terrorysta Szamil Basajew przyznał, że to on „sprawował operacyjny nadzór nad atakiem”, ale bezpośrednie dowództwo znajdowało się w rękach Kabardyńca „amira (emira) kabardyńsko-bałkarskiego sektora Kaukaskiego Frontu Sejfułła”. To ostatnie imię nadawane jest tradycyjnie przywódcom nielegalnego w Kabardyno-Bałkarii fundamentalistycznego, islamskiego Dżamaatu Jarmuk. Anzor Astemirow był trzecim, który je nosił – zginął w ataku na Nalczyk.
Partyzanci straceńcy
Basajew przyznał także, że pięć dni przed atakiem rosyjskie władze dowiedziały się o planowanej akcji i autobusami oraz pociągami dowiozły do Nalczyka dodatkowy tysiąc żołnierzy i wozy pancerne. W tej sytuacji lekko uzbrojeni partyzanci – w dodatku w obliczu przytłaczającej przewagi liczebnej Rosjan – nie mieli szans na zwycięstwo. Jednak nie zaniechali ataku. – Oni [partyzanci] praktycznie byli skazani i najprawdopodobniej wiedzieli o tym. A mimo to poszli – mówi Murad Esenow ze sztokholmskiego Centrum Badań Środkowoazjatyckich i Kaukaskich. Według Esenowa świadczy to o bardzo silnym wpływie czeczeńskiej partyzantki na sojuszników w Kabardyno-Bałkarii.
Niekwestionowanym autorytetem wśród zbuntowanej młodzieży w Nalczyku był i jest Szamil Basajew. Na początku lat 90., w trakcie wojny Gruzji z separatystyczną Abchazją, Basajew sformował batalion złożony z kaukaskich górali i walczył po stronie separatystów. Znaczną część jego żołnierzy stanowili właśnie mieszkańcy Kabardyno-Bałkarii (w tym jego bezpośredni zastępca). Analitycy uważają, że od tego czasu związki Basajewa i Czeczenów z tym krajem są bliższe i serdeczniejsze nawet niż z Inguszetią (z którą do 1991 r. Czeczenia tworzyła jedną republikę).
Później przez Kabardyno-Bałkarię wiódł górski szlak, którym Czeczeni przemykali się do swoich baz w Abchazji nad Morzem Czarnym. W obozach czeczeńskich partyzantów z kolei szkolili się Kabardyjczycy (rzadziej Bałkarzy). Kilku Kabardyjczyków, którzy przeszli przez te obozy, było zamieszanych w wysadzanie domów w Moskwie i Wołgodońsku w 1999 r. Zamachy były jedną z przyczyn wybuchu drugiej wojny czeczeńskiej i początku pacyfikacji kaukaskiej republiki. W 2002 roku – podobno pod naciskiem Basajewa – utworzono w Nalczyku podziemną organizację fundamentalistów islamskich Dżamaat Jarmuk. W republikach kaukaskich jest to jedyna taka grupa powiązana z Czeczenami i bezpośrednio podporządkowana Basajewowi. W ciągu ostatnich dwóch lat Jarmuk stracił trzech liderów, ale też co najmniej trzykrotnie przeprowadzał w republice akcje bojowe (nie licząc udziału jego poszczególnych członków w walkach i akcjach terrorystycznych poza granicami republiki). W samym Nalczyku w sierpniu ubiegłego roku członkowie Jarmuka zdobyli
siedzibę republikańskiej służby zwalczania handlu narkotykami (Gosnarkokontrol) i zabrali stamtąd cały arsenał broni.
Ta dziwaczna akcja natychmiast wywołała pytania o powiązania podziemnych grup fundamentalistów na Kaukazie z gangami narkotykowymi i – szerzej – kryminalnym podziemiem. Wiosną jeden z kremlowskich urzędników, przedstawiciel prezydenta w tzw. Południowym Okręgu Federalnym (obejmującym tereny na południu Rosji, pomiędzy Morzem Kaspijskim i Czarnym) i bliski przyjaciel Putina Dmitrij Kozak przedstawił na Kremlu raport o sytuacji na Kaukazie. Część dokumentu przedostała się do opinii publicznej. Kozak twierdził, że wszystkie republiki przeżarte są korupcją, kryminalizacja gospodarki i w ogóle całego życia społecznego osiągnęła rozmiary zagrażające integralności państwa, w dodatku dokonuje się symbioza podziemia kryminalnego z klanami i rodami rządzącymi w poszczególnych autonomiach.
Krótko mówiąc, w kaukaskich republikach (rządzonych w większości jeszcze przez wyższych urzędników dawnej partii komunistycznej) uzbrojeni bandyci są taką codziennością jak na zachodzie Europy policyjny patrol na autostradzie. Sprzyja temu łatwy dostęp do broni – bez problemu można ją kupić od rosyjskich żołnierzy. W dodatku na Kaukazie od dawien dawna mężczyzna powinien posiadać broń. A jeśli jej nie ma? To nie jest mężczyzną...
Cena stabilizacji
Obie sfery nielegalne – polityczna i kryminalna – przecinają się w wielu miejscach. Przykład dali sami Czeczeni i Basajew. Pod koniec lat 80. w Moskwie brał on udział w walkach czeczeńskich grup kryminalnych ze „słowiańskimi”.
– Wieczorem przybiegł do mojego moskiewskiego mieszkania prosto z dworca kolejowego. Jechał gdzieś do kolegów z wojska – wspominał pierwszy szef i twórca potęgi czeczeńskiej mafii w Moskwie Choż Ahmed Nuchajew. – Ale dowiedział się od znajomych, że w nocy idziemy walczyć. W ręku miał taki ogromny kindżał i wołał: „Chcę się bić z Ruskimi!”. Pod koniec lat 90. taki melanż zaprezentowali bracia Chacziłajewowie z Dagestanu, z jednej strony urzędnicy miejscowej administracji, z drugiej – bandyci kontrolujący zyskowny handel ludźmi na pograniczu z Czeczenią, i w końcu – działacze islamskiej opozycji.
Podobnie jest w pozostałych republikach. Wszędzie tam jest dwucyfrowe bezrobocie i najniższe w Rosji dochody. Najgorzej – w Kabardyno-Bałkarii i Dagestanie. I wszędzie brak jakiejkolwiek nadziei na poprawę sytuacji. Oficjalnie moskiewskie władze nie wiedzą, że tak jest. Ale na zamkniętym spotkaniu na Kremlu Dmitrij Kozak mówił o prawie średniowiecznej strukturze kaukaskich społeczeństw, zależnościach senior – wasal, jakie w Europie występowały 500 lat temu. Republiki podzielone są na klany, wewnątrz których z kolei przestrzega się ścisłej hierarchii. Wszędzie zwyczajowe prawo krwawej zemsty rodowej jest czymś tak naturalnym jak oddychanie powietrzem. W porównaniu z Kaukazem rodzina Corleone to przedszkole dla grzecznych dzieci.
„Istniejący typ stosunków między władzą a społeczeństwem można nazwać klienckim – tłumaczy kremlowski analityk Siergiej Markiedonow. – Instytucje społeczeństwa obywatelskiego są niedorozwinięte. To cena stabilizacji”. By zapanować nad sytuacją w górach, Kreml dał na początku lat 90. wolną rękę dawnym urzędnikom i działaczom partii komunistycznej (choć samą KPZR zdelegalizowano). W zamian za zaprowadzenie porządku i przywrócenie moskiewskich wpływów dawna nomenklatura otrzymała pełnię władzy. Do elit dokooptowano nowo wyłonionych przywódców różnych ruchów narodowych, etnicznych i religijnych. Reszta, czyli społeczeństwo, nie miała znaczenia. Przez Kaukaz przetoczyła się fala zabójstw i skrytobójczych mordów. – Naród spotyka się z władzą wyłącznie na pogrzebach – zauważył wtedy dagestański polityk Ramazan Abdułatipow.
W połowie lat 90. autorytarne struktury rządów zastygły. Kto chciał coś zmienić w swym życiu, wybierał zarobkową emigrację: do Moskwy, Petersburga, na Daleki Wschód. To właśnie była cena stabilizacji. Ale na Kaukaz dotarły już – przez Czeczenię – idee, które podminowały autorytarny ład. Od 1995 r. po stronie czeczeńskich partyzantów walczył tzw. batalion arabski, początkowo złożony z Czeczenów z Jordanii. Potem napłynęli ochotnicy z innych krajów arabskich. Wraz z nimi nadszedł fundamentalizm islamski.
– Pomagaliśmy ich opatrywać – wspomina jedna z kobiet będąca przez kilka godzin zakładniczką w sklepie w Nalczyku, gdzie przed rosyjskim wojskiem schroniło się trzech partyzantów. – Widzieliśmy, jak w parku w strzelaninie z żołnierzami giną ich przyjaciele. Oni się uśmiechali i mówili: „Dlaczego mamy się martwić. Idą do nieba”.
Droga do nieba
„Prezydenci [kaukaskich republik – red.], będąc zwolennikami »demokracji sterowanej« (wymyślony na Kremlu synonim rządów autorytarnych), stawiali na oficjalne struktury islamskie – tłumaczy gwałtowny rozwój ruchu fundamentalistycznego Markiedonow. – Ale jeszcze w czasach radzieckich oficjalne struktury religijne przywykły pasożytować za pieniądze z budżetu państwowego, nie prowadząc studiów religijnych, jak też odmawiając kontaktów z oryginalniej myślącą młodzieżą”.
Czyli że struktury religijne były taką samą częścią establishmentu jak prezydenci i ich policje, równie obce pokoleniu wyrosłemu po upadku ZSRR. Swoimi byli legendarni partyzanci Basajewa odrzucający oficjalną hierarchię. Rozłam pogłębił się, gdy partyzantów zdradził imam Czeczenii Ahmad Kadyrow i przeszedł na stronę rosyjskiego wojska, ostatecznie stając się autorytarnym władyką republiki. Równie znienawidzonym jak Rosjanie.
Czując nadciągającą burzę, elity w całym regionie kaukaskim żądają coraz większego wsparcia – finansowego i politycznego – ze strony Moskwy i coraz więcej wojska do obrony swej władzy. – Dagestan dobrowolnie nie wchodził w skład Rosji i dobrowolnie z niej nie wyjdzie – zupełnie serio przestrzegł Kreml jeden z dagestańskich polityków. A Rosja nie wie, jak uwolnić się od ciążącej jej zależności od skorumpowanych miejscowych elit, które dobrowolnie jej nie opuszczą.
Moskwa kieruje więc na Kaukaz coraz więcej wojska. Szczególnie po Nalczyku. Ale taka polityka jest nieskuteczna. – Wiadomo, że [w Nal- czyku – red.] będą represje, straszne represje – tłumaczy dziennikarka Julia Łatynina. – Wiadomo, że od nich będą cierpieć nie tyle islamiści, ile cywilni mieszkańcy. Nasi wojskowi mają taki zwyczaj, że łapią ludzi, wrzeszcząc: „Jesteś ekstremistą!”, a potem wypuszczają, ale za pieniądze. Jasne, że łatwiej łapać cywilów, ekstremiści są uzbrojeni.
W tej sytuacji nikt nie ma wątpliwości, że rosyjska zemsta tylko napędzi młodzież w szeregi podziemnych organizacji. Niejasna jest jedynie odpowiedź na pytanie, gdzie tym razem wybuchnie. W Dagestanie? Inguszetii? A może znów w Nalczyku?
Andrzej Łomanowski