Katowice: koniec manifestacji, nie koniec problemów
(aktualizacja godz. 18.20)
W Katowicach zakończyła się manifestacja związkowców pikietujących we wtorek Śląski Urząd Wojewódzki w Katowicach. Manifestanci rzucali petardy, niegroźne rany odnieśli policjant i jeden z dziennikarzy. Demonstranci wznosili okrzyki: "Na Warszawę!".
Choć wybuchające petardy wybiły kilka szyb w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim, niegroźne obrażenia odnieśli policjant i dziennikarz, gmach obrzucono miałem węglowym, a przed nim zapłonęły ogniska, policja i przedstawiciele Urzędu ocenili manifestację jako spokojną.
Organizatorzy protestu zastrzegali, że ich postulaty nie ograniczają się tylko do górnictwa, ale dotyczą też wielu innych branż. W manifestacji uczestniczyli sympatycy "Solidarności", m.in. z Mazowsza, Podlasia, Gdańska i Podbeskidzia. Jednak wśród przemawiających przez Urzędem najwięcej było przedstawicieli górniczych central i najczęściej mówiono właśnie o sytuacji tego sektora.
Przemawiali przywódcy central związkowych, biorących udział w demonstracji. "Jesteśmy pod urzędem wojewódzkim, żeby wykrzyczeć dwa hasła najprostsze - chcemy pracy i chcemy chleba" - powiedział szef "Solidarności" Janusz Śniadek.
Przewodniczący śląsko-dąbrowskiej "S" Piotr Duda mówił, że to jest nie tylko manifestacja górników, ale wszystkich pokrzywdzonych. Podkreślał, że w demonstracji uczestniczą wszystkie branże, nie tylko górnicy i hutnicy, ale także przedstawiciele służby zdrowia, kolejarze i inni.
Duda odczytał monit do rządu, w którym związkowcy domagają się utrzymania miejsc pracy na Śląsku. Mówił, że rząd musi zrozumieć, iż nie można restrukturyzować Śląska jedynie poprzez likwidowanie zakładów pracy.
Demonstranci zarzucali bierność wojewodzie śląskiemu Lechosławowi Jarzębskiemu. "Rok sprawowania przez pana funkcji udowodnił, że sprawuje Pan ją tylko dla urzędu. Dla nas urząd wojewódzki umarł" - mówił Duda.
"Dla nas Śląski Urząd Wojewódzki umarł" - mówił Piotr Duda, zarzucając wojewodzie bierność i obojętność dla spraw regionu.
Wojewoda wyszedł do manifestantów. Przyjął od protestujących pismo, w którym wyliczają grzechy, jakie ich zdaniem, popełnił rząd i sam wojewoda wobec Śląska. "Bolą mnie te sprawy, które poruszyliście, wysoki wskaźnik bezrobocia w województwie śląskim. Czynię wszystko, aby był on jak najniższy, by było lepiej, a nie gorzej" - zapewniał wojewoda Lechosław Jarzębski.
Związkowcy nie przyjęli jednak zaproszenia do prowadzenia rozmów w jego gabinecie, bo - jak mówili - Jarzębski nie ma do zaproponowania żadnych rozwiązań.
"Lobby gazowe, Gudzowaty i spółka, namawiają Millera i całą tę rządzącą hołotę, aby nasze miejsca pracy zastąpić gazem (...) Nie pozwolimy oszukiwać społeczeństwa, że górnicy produkują coś, co jest niepotrzebne. Okradacie nas z naszych miejsc pracy" - powiedział szef sekretariatu górnictwa i energetyki "Solidarności" Kazimierz Grajcarek.
"Jeśli dojdzie do strajku generalnego w Polsce, to ty, Miller, będziesz za to odpowiedzialny" - dodał. "Tylko ty" - skandowali manifestanci. "Będzie wojna" - skandował szef Związku Zawodowego Pracowników Dołowych Waldemar Bartz, który na koniec swojego przemówienia zaintonował hymn narodowy.
Szef górniczej "Solidarności" Henryk Nakonieczny mówił, że akcja protestacyjna wcale się nie kończy i niebawem nastąpią kolejne etapy protestu. "Liczymy się z tym, że będziemy musieli prowadzić strajk generalny. Ale musicie być z nami. Nie ma liderów bez członków" - apelował do związkowców.
Przedstawiciele Związku Zawodowego Jedności Górniczej grozili, że jeżeli rząd nie zmieni swojej polityki, musi liczyć się z "czwartym powstaniem śląskim". Przynieśli ze sobą symboliczną armatę, zrobioną z dykty i plastikowej rury kanalizacyjnej.
Biorący udział w demonstracji sprzeciwiali się planowanej i wprowadzanej przez rząd restrukturyzacji górnictwa, hutnictwa, kolei, ochrony zdrowia i wielu innych branż.
Nowy program restrukturyzacji górnictwa przewiduje zmniejszenie wydobycia węgla, likwidację co najmniej siedmiu kopalń i zmniejszenie zatrudnienia o 35 tys. osób w latach 2003-2004. Celem reformy górnictwa jest osiągniecie przez branżę dodatniego wyniku netto. Obecnie górnictwo jest zadłużone na 20 mld zł.
Leszek Miller zadeklarował, że "rząd jest otwarty na dyskusję ze związkowcami nad kształtem programu restrukturyzacji górnictwa”. Powiedział, że chociaż program ma być przyjęty przez rząd w środę, ale konsultacje w tej sprawie ze związkami zawodowymi i pracodawcami będą kontynuowane.
Miller dodał, że rząd chce w porozumieniu z partnerami społecznymi przyjąć program, tak by był możliwy do zaakceptowania zarówno ze względów ekonomicznych jak i społecznych.
Manifestanci palili znicze i pochodnie, co chwila odpalali petardy, a gmach urzędu spowijał dym. Demonstracja była bardzo głośna - wyły syreny, wybuchały petardy. Związkowcy wznosili okrzyki pod adresem rządzących: "Złodzieje", "Chcemy chleba, chcemy pracy", " Znajdzie się kij na Millera ryj".
Na znak "śmierci Urzędu" związkowcy zapalili wokół gmachu tysiące zniczy. Podpalili też przyniesione przed budynek belki i kukłę uosabiającą ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego. Jeden z manifestantów był przebrany za śmierć, drugi za maszkarę, niosącą wieniec poświęcony wiceministrowi gospodarki Markowi Kossowskiemu. "Kossowski pilnuj się" - napisano na transparencie z namalowaną szubienicą i kosą.
"Precz z warszawskim kolonializmem", "Precz od górnictwa, czerwone chamy", "Miało być dobrze - dlaczego jest tak źle?" - można było przeczytać na transparentach. Manifestacja przebiegała przy akompaniamencie syren i gwizdków oraz w huku petard. Policjanci wyliczyli, że tylko przez siedzibą Urzędu odpalono ich 97. Jedna z petard uderzyła w nogę dziennikarza. Odłamek szkła lub śruba skaleczył w głowę jednego z policjantów.
Na zakończenie pikiety związkowcy umocowali przed głównym wejściem do Urzędu drewniane krzyże, symbolizujące siedem kopalń przeznaczonych do likwidacji.
Manifestacja, która trwała 2,5 godziny, była największą w Katowicach od wielu lat. Wzięło w niej udział ok. 10 tys. osób, choć niektórzy związkowcy mówili nawet o 15 tys. Protestujący przyszli przed Urząd z czterech stron, na godzinę paraliżując ruch drogowy niemal w całym śródmieściu Katowic.
Wtorkowa akcja była pierwszą od dawna, w której wzięły udział wszystkie - oprócz "Sierpnia 80", który prowadzi własny protest - górnicze związki zawodowe. Półtora tygodnia temu powołały one wspólny sztab protestacyjno-strajkowy i zapowiedziały koordynację działań w obronie miejsc pracy w górnictwie.
Mieszkańcy Katowic na ogół spokojnie przyjmowali protest. Niektórzy machali z okien do związkowców. "W słusznej sprawie protestują, jestem za" - mówiła 40-letnia kobieta, obserwująca pochód z bramy. "Mam już dosyć akcji protestacyjnych na Śląsku" - mówił z kolei młody chłopak do kolegi. Większość pytanych przez dziennikarzy kierowców stojących w korkach popierała postulaty związków, choć narzekała na utrudnienia w ruchu. (an)