Katolik nie może być gapiem

O Kościele i polityce z prof. Wiesławem Chrzanowskim rozmawia Jacek Dziedzina

Katolik nie może być gapiem
Źródło zdjęć: © Gość Niedzielny | Jakub Szymczuk

Jacek Dziedzina: Słucha Pan regularnie listów biskupów i świątecznych wystąpień księdza prymasa?

Prof. Wiesław Chrzanowski: – Listów słucham, bo chodzę do kościoła. I przyznam, że dawniej bardziej mi się podobały niż teraz?

Dlaczego?

– Teraz ich treść ginie w jakiejś abstrakcji. Nie odczuwam w nich konfrontacji z rzeczywistością. W moim przekonaniu, pod wpływem pewnej poprawności politycznej w tych wystąpieniach nie widać czytelnego nawiązywania do bolączek, które wywołują napięcia społeczne.

Uważa Pan, że za mało jest Kościoła w przestrzeni publicznej? Przecież ciągle słychać zarzuty, że Kościół wtrąca się w to i tamto...

– Moim zdaniem, nastąpiło jakieś zupełne wycofanie. Wydaje się, że tak jak encyklika papieża Leona XIII „Rerum novarum” była wezwaniem, żeby Kościół wyszedł z zakrystii, to teraz zachodzi wycofywanie się do zakrystii.

W jakich obszarach nastąpiło to wycofanie?

– Jeżeli mówi się o wspólnocie, to wszystko sprowadza się do problematyki rodziny. A właściwie do problematyki życia seksualnego itd., co jest zresztą przeważnie odpowiedzią na pewne tendencje świata liberalnego, który w tym zakresie prowadzi do obyczajowej rewolucji.

A na jakie pytania katolik w Polsce nie otrzymuje dzisiaj odpowiedzi od biskupów? Co Pan chciałby usłyszeć np. w orędziu świątecznym?

– Tu nie chodzi tylko o orędzia. Prymas Wyszyński mówił zawsze o wszczepieniu Kościoła w naród polski od tysiąca lat. A gdzie teraz jest ten związek? Dlaczego nie ma już dni kultury z akcentem chrześcijańskim? Zeświecczenie we Francji nastąpiło przez to, że w pewnym momencie Kościół odseparował się od kultury. Po drugie ks. Richard Neuhaus mówi, że kwestia Europa – chrześcijaństwo to nie jest sprawa przeszłości, to sprawa przyszłości. I to nie jest sprawa stosunku Europy do chrześcijaństwa, tylko roli, jaką chrześcijanie odegrają w kształtowaniu Europy. Papież mówił, że Polacy mają tutaj swoje zadanie do spełnienia. Później prof. Buttiglione powiedział, że, jak do tej pory, Polacy takich prób nie podjęli. Nie podjął tego polski Kościół. Ponadto mówi się, że nauka Kościoła teraz już w pełni zaakceptowała liberalizm gospodarczy itd. To jest wynalazek marksistowski: że jest tylko kapitalizm, socjalizm albo trzecia droga, która jest nierealna. Przecież jest wiele różnych modeli i kapitalizmu, i socjalizmu.
Całkiem inny jest kapitalizm szwedzki, od tego, co jest w USA. W dokumentach, owszem, jest akcentowana własność itd., ale jest również wyraźna krytyka skrajnego liberalizmu gospodarczego. U nas są problemy socjalne. I w tej sprawie też nie ma głosu. * Czy brakuje w Polsce ogólnej wizji duszpasterstwa?*

– Mnie się wydaje, że Kościół tylko odpowiada na różne ataki. To jest reakcja, a nie akcja. Rzuca się np. gromy na Radio Maryja – które mnie zresztą nie lubi – ale w moim przekonaniu ludzie szukają jakiegoś oparcia. Jeśli gdzie indziej tego nie znajdują, to jest to jakaś ułomna wprawdzie, ale próba zapełnienia pewnej pustki. Pius XI mówił, że Akcja Katolicka nie może brać udziału w wyborach, ale jej zadaniem jest przygotowanie osób wierzących do udziału i wnoszenia tych wartości w życie publiczne. I to była żywotność Akcji przedwojennej. W tej chwili odtworzona Akcja jednoczy się głównie przy pracach czysto parafialnych. Przed wojną była bardzo widoczna, co roku odbywały się tygodnie społeczne.

Ale przecież niekoniecznie potwierdza to tezę, że katolicy zasiedzieli się w zakrystii. Jest cała masa organizacji, stowarzyszeń, które wykonują niesamowitą robotę. Niekoniecznie w świetle jupiterów.

– Ja przejaskrawiam w zamierzony sposób. Jest cała sfera działalności o charakterze humanitarnym, samopomocowym. Tylko to jest zbyt wąskie. To wynika dla mnie z wizji bliźniego jako osoby indywidualnej. Ale przecież działania na rzecz wspólnoty są też realizacją miłości bliźniego. Wspólnota nie jest jakąś fikcją, ponad jednostkami. To jest zespół jednostek, które są ze sobą ściśle zespolone. I działanie nie może polegać tylko na tym, że jak ktoś się poślizgnie, to go podnosimy, czy dajemy jałmużnę.

Może Kościół w Polsce nie wie do końca, na czym miałaby polegać jego obecność w przestrzeni publicznej?

– W wymiarze zewnętrznym wszystko wydaje się jasne: wszystko się święci, w Mszach uczestniczą władze państwowe, generałowie itd. I tutaj nie ma próby separacji państwa od Kościoła. Ale to nie wystarczy. Czy my jako katolicy mamy akceptować, że to jest państwo ani takie, ani takie? Czy jako większość katolicka nie mamy prawa, żeby państwo wyrażało te wartości, w które wierzymy?

Niektórzy mówią, że jeśli Kościół angażuje się za bardzo w debatę publiczną, to zawsze schodzi za bardzo w politykę, kosztem głoszenia Ewangelii.

– Ale zajmowanie się sprawami społecznymi też wynika z Ewangelii. Ona też operuje realiami Izraela sprzed 2 tys. lat, związanymi z gospodarką, sprawami społecznymi. Czy w związku z tym nie można tych prawd przekładać na realia, niekoniecznie polityczne, ale właśnie społeczne? Nie chcę wszystkiego zrzucać na Kościół instytucjonalny. Ale on też powinien pobudzać postawy ludzi wierzących. Kościół instytucjonalny może i powinien wpływać na zaangażowanie wiernych. Nie znaczy to, że ma ich organizować w formie quasi-partii. * Czy te zaniedbania wynikają z braku silnego przywództwa w polskim Kościele?*

– Sądzę że z tym się to wiąże.

Może to i naturalne, może nie jest dobrze, jeśli rośnie w siłę jeden lider w tak zróżnicowanej wspólnocie?

– Ja się obawiam, że powodują to, niestety, pewne przemiany organizacyjne w strukturze Kościoła. Teraz jest tendencja do jak największej niezależności w działaniu każdej diecezji. Oczywiście, w sprawach, które wiążą się bezpośrednio ze sprawowaniem funkcji ściśle religijnych, to jest w porządku. Tymczasem całe społeczeństwo w sprawach najważniejszych oczekuje wypowiedzi autorytetu. Potrzebuje jakiegoś drogowskazu. Nawet w zakresie wywoływania dyskusji, pobudzania ruchu intelektualnego.

W Polsce wszystko nam się kojarzy z jednym... z polityką, niestety. Nawet jak posłowie pojechali na pielgrzymkę do Łagiewnik, to musiało się to skończyć żenującym wystąpieniem znanego polityka, który ogłosił, że tutaj oto buduje się „Kościół łagiewnicki” w opozycji do „Kościoła toruńskiego”. W Toruniu też nie lepiej się działo w tych sprawach. Dlaczego nikt w końcu nie powie w Kościele: dość!

– W „Christifideles laici” Jan Paweł II mówi, że każdy wierny ma obowiązek zajmować się polityką...

...rozumianą jako troska o dobro wspólne, a nie jako troska o podziały w Kościele...

– Zgadza się. Dalej też mówi Papież, że to nie tylko chodzi o działalność partyjną. To może być działanie wychowawcze, na polu gospodarczym itd. Chodzi tu o całkowitą obecność katolików w życiu publicznym. I nie trzeba się wstydzić źródeł, z których czerpiemy inspirację. Czy my mamy schodzić do katakumb?

Jakiej obecności Kościoła w przestrzeni publicznej dzisiaj potrzebujemy?

– Kościół nie może widzieć tylko jednej wspólnoty: oczywiście wyjątkowo bardzo ważnej wspólnoty rodzinnej. Musi widzieć też wspólnotę polityczną, którą jest teraz naród. Refleksja, obecność i wpływ na kulturę jest czymś istotnym. Edmund Burke powiedział, że za zło w świecie społecznym odpowiedzialni są głównie ludzie mądrzy i szlachetni, ale bierni. Ks. Bozowski powiedział kiedyś do pewnych pań, które regularnie przystępowały do Komunii św.: „jesteście gronem wyjątkowym pod tym względem, ale to niebezpieczne, bo można popaść w letarg świątobliwości”. Można myśleć tylko o swoich praktykach religijnych, sądząc, że to prosta droga do nieba, zamykając oczy na to, co dokoła, w myśl miłości bliźniego, wymaga zaangażowania. To myślenie, że w życiu jest tyle błota, że można się poślizgnąć, więc lepiej udawać, że się nie widzi, i iść swoją drogą. I niech się dzieje, co chce. A tymczasem może katolikowi wypada zaryzykować poślizgnięcie.

Może „letarg świątobliwości” grozi Kościołowi w Polsce właśnie przez to, że jest „powszechnie uznawanym autorytetem”?

– Pamiętam sprzed wojny takie zdanie bardzo religijnego, ale dobrotliwie ironicznego, prof. Henryka Piętki. Powiedział, że najlepszym dowodem na silną polską religijność jest to, że ludzie wierzą, mimo że wielu duchownych to nie pasterze trzody Bożej, tylko ekonomowie na folwarku Bożym.

Jako wierni też nie jesteśmy bez winy...

– Oczywiście. Narzekamy, że Zachód chce stworzyć oświeceniową Europę bez Boga. Ale nie mówimy o tym, że u nas są chrześcijanie i nie myślą o tym, jak tej Europie pomóc. Nie tylko przez to, że będzie „Invocatio Dei” w konstytucji. Ktoś kiedyś mówił o różnych fazach zaangażowania. Ostatnią, schyłkową fazę chyba teraz przeżywamy: zostaliśmy tylko namiętnymi gapiami. Ludzie lubią się gapić. Ale wtedy jesteśmy na zewnątrz, nie stajemy się uczestnikami życia społecznego. Lubimy narzekać, ale zawsze z konkluzją, że i tak nic nie jesteśmy w stanie zmienić. A przypomnę, że to bierni odpowiadają za zło na świecie.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)