Karzaj: wybory były uczciwe, kandydaci muszą zaaprobować wyniki
W Afganistanie odbyły się pierwsze w historii tego kraju demokratyczne wybory prezydenckie. Ich przebieg zakłóciły jednak kontrowersje,
dotyczące formalnych uchybień w toku głosowania, i apel głównych
kandydatów w połowie dnia wyborczego o bojkot elekcji.
09.10.2004 | aktual.: 09.10.2004 20:04
Rzecznik ONZ, Manoel de Almeida e Silva, ocenił w Kabulu, że Afgańczycy "masowo" wzięli udział w wyborach, zastrzegł jednak że w toku głosowania doszło do "pewnych problemów", które zostaną ocenione przez komisję wyborczą.
Tymczasowy prezydent Afganistanu Hamid Karzaj - jeden z kandydatów w wyborach i ich faworyt - skrytykował decyzję swych rywali o bojkocie głosowania. Podkreślił, że kandydaci muszą zaaprobować wyniki wyborów i tym samym uszanować wolę narodu. Nie możemy przekreślić głosów oddanych przez miliony, tylko dlatego, że piętnastu ludzi powiedziało "nie". Jest za późno na bojkot - miliony poszły głosować w deszczu, śniegu i burzy piaskowej - musimy uszanować ich decyzje - oświadczył na konferencji prasowej w Kabulu.
15 kandydatów startujących w sobotnich wyborach ogłosiło wspólnie bojkot głosowania, które - według nich - było nieuczciwe. W sobotę rano okazało się, że niezmywalny tusz, którym znakowano palce uczestników głosowania, daje się w wielu przypadkach łatwo ścierać, co mogłoby umożliwić ponowne oddanie głosu przez tę samą osobę. Władze tłumaczą, że nastąpiło to wskutek pomyłek komisji wyborczych, które używały do znakowania nie tych pisaków, co trzeba.
Oświadczenie o bojkocie wyborów i nieuznaniu ich wyników zostało uchwalone na spotkaniu większości opozycyjnych kandydatów w domu Abdula Satara Sirata - byłego doradcy ostatniego króla Afganistanu. Sirat również ubiegał się o prezydenturę.
W Kabulu, po ogłoszeniu decyzji wyborczej piętnastki, w siedzibie ONZ obserwującej sobotnią elekcję, podjęto próbę nawiązania kontaktu z kandydatami i niedopuszczenia do pogłębienia się kryzysu. Nie wiadomo, czy próba ta powiodła się.
Brytyjska sieć BBC pisze o chaosie panującym w Kabulu, akcentując też, że oświadczenie kandydatów o bojkocie i potrzebie powtórzenia elekcji zasadniczo podważy wiarogodność samego Karzaja, faworyta wyborów.
Do zapewnienia bezpieczeństwa w kraju i do ochrony ponad 21 tys. punktów wyborczych (ponad 12 tys. dla mężczyzn i ponad 9 tys. dla kobiet), skupionych w 5 tys. ośrodków głosowania, władze zaangażowały ponad 100 tys. ludzi. Było wśród nich około 15 tys. żołnierzy afgańskich, 9 tys. żołnierzy międzynarodowych sił pokojowych ISAF (także z Polski), 18 tys. żołnierzy USA i innych krajów z formacji ścigającej talibów i Al-Kaidę oraz kilkadziesiąt tysięcy policjantów i milicjantów.
Z doniesień agencyjnych wynika, że w dniu wyborów w różnego rodzaju incydentach - wymianie ognia, ostrzale, wybuchach bomb i amerykańskich nalotach - zginęło w sumie 38 osób. Wśród zabitych jest m.in. trzech afgańskich policjantów, eskortujących urny wyborcze z oddanymi głosami w jednym z okręgów w prowincji Uruzgan, uważanej za bazę niedobitków talibów.
W tej samej prowincji w przeddzień elekcji w nalotach sił koalicji zginęło 25 talibów, którzy usiłowali zorganizować zasadzkę na konwój sił USA. W sąsiednim Kandaharze w wybuchu miny zginęło w sobotę ośmiu policjantów afgańskich. Incydenty te - jak pisze korespondent agencji Associated Press - zasadniczo jednak nie wpłynęły na przebieg wyborów.
Prezydent USA George W.Bush określił w sobotę wybory afgańskie mianem "cudownego wydarzenia", przypisując swej administracji część zasług związanych z doprowadzeniem do takiej elekcji. Bush nie wspomniał o wydarzeniach w Kabulu i apelach kandydatów o bojkot wyborów.
Także szef dyplomacji brytyjskiej, Jack Straw, pogratulował Afganistanowi sobotnich wyborów, zapowiadając jednocześnie, że Wielka Brytania nadal będzie wspierać działania na rzecz odbudowy Afganistanu. Zastrzegł jednocześnie, że wszelkie oceny sobotnich wyborów zależeć będą od potwierdzenia ich legalności.