Kary za marnowanie energii? Kraje UE szykują się na najgorsze. Polskę też to czeka
- Musimy zmienić nasz styl życia. Uczyć się od najbiedniejszych racjonowania zużycia energii i ciepła. Koszty energii, ciepła oraz paliw, będą coraz większym elementem budżetu domowego. Kryzys energetyczny przejdzie z obrazków w telewizji do naszego życia codziennego. Czas przyjąć tę rzeczywistość do wiadomości - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Wojciech Jakóbik, ekspert ds. energetyki.
16.08.2022 11:30
Państwa Unii Europejskiej z powodu kryzysu energetycznego i niezwykle ciężkich perspektyw na zimę wprowadzają ograniczenia w zużyciu energii. Niektóre już opracowały plany w tej dziedzinie.
Władze Hiszpanii właśnie nakazują firmom ograniczenie klimatyzacji w budynkach tak, by temperatura nie spadała poniżej 27 stopni Celsjusza. Zimą natomiast ogrzewanie nie może przekroczyć 19 stopni. Z kolei francuskie chcą karać właścicieli sklepów za otwarte drzwi i wygaszać w nocy reklamy.
Niemiecki rząd za to wezwał budynki publiczne i biurowce do zaprzestania ogrzewania "pomieszczeń, w których ludzie nie spędzają regularnie czasu", takich jak korytarze i duże hale. Zalecił również, aby duże branże wdrożyły środki oszczędzania energii. Chcąc wesprzeć gospodarstwa domowe w oszczędzaniu energii, Berlin zlikwidował również wymóg utrzymywania przez najemców minimalnej temperatury w mieszkaniach.
Czy podobne scenariusze zakłada polski rząd? Na razie takich planów nie ma, ale - jak twierdzi ekspert ds. energetyki w rozmowie z Wirtualną Polską - to wkrótce może się zmienić. A na pewno powinno.
Michał Wróblewski, Wirtualna Polska: Norwegia, potęga energetyki wodnej i węglowodorów, nie przekreśla zupełnie ryzyka racjonowania dostaw energii. "Przezorny zawsze ubezpieczony" - pisze pan na Twitterze. Polska też powinna wliczyć takie ryzyko?
Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl: Mamy w Europie kryzys energetyczny podsycany przez Rosję. Ale wynika on z różnych przyczyn. Nieszczęśliwy splot wypadków może spowodować, że w Polsce także dojdzie do reglamentacji dostaw energii lub surowców. Sam fakt, że jest taka możliwość, powinien nas skłaniać do planowania strategicznego z uwzględnieniem czarnego scenariusza, a więc właśnie racjonowania energii.
Słowem: państwo może reglamentować dostęp do prądu?
W najczarniejszym scenariuszu w Polsce konieczne będzie regulowanie dostępu do energii i surowców, a zatem programy pomocowe, które widzimy obecnie, mogą zostać zradykalizowane. Kontrola nad dostępem energii oraz surowców może przejść pod jeszcze większy nadzór ze strony państwa, z możliwością reglamentacji włącznie. Część tej rzeczywistości opisana jest w przepisach krajowych oraz unijnych.
Co to znaczy?
To, że mamy plany kryzysowe na wypadek przerwy w dostawach energii, gazu, paliw. Mamy nie bez powodu przygotowane zapasy surowców na wypadek kryzysu. Znamy też z przeszłości tzw. stopnie zasilania, czyli na rynku energii ograniczenie zużycia na wniosek operatora. Podobne rozwiązania mogłyby być w najczarniejszym scenariuszu potrzebne na rynku gazu czy też na rynku paliw.
Widać jednak również, w jaki sposób interwencja państwa może obrócić się przeciwko niemu. Węgry ograniczyły dostępność paliw dla obcokrajowców, a także wprowadziły cenę maksymalną i opodatkowanie od niespodziewanych zysków wobec węgierskiego MOL-a.
I jak to się skończyło?
Niedoborem paliw. Ze względu na to, że warunki ustanowione przez państwo spowodowały, że uczestniczy rynku z niego abdykowali. Bo nie dali rady się na nim utrzymywać.
Jaka to lekcja dla Polski?
Trzeba szukać złotego środka. Musimy być przygotowani na rozwiązania awaryjne.
Co mogą zrobić obywatele?
Muszą oszczędzać. Każda zaoszczędzona megawatogodzina to strata dla Putina, zysk dla naszego portfela i większe bezpieczeństwo dostaw energii. Bo ograniczając zapotrzebowanie, zmniejszamy naszą wrażliwość na szok wywołany ewentualnym kryzysem dostaw, na który każdy musi być przygotowany.
Czyli - mówiąc wprost - powinniśmy ograniczyć korzystanie z klimatyzacji, powinniśmy pilnować, kiedy i na jakiś czas zapalamy światło, powinniśmy oglądać mniej telewizji, rzadziej ładować smartfony i rzadziej korzystać z komputera?
Chodzi o zmianę stylu życia. Wszyscy musimy uczyć się od najbiedniejszych racjonowania zużycia energii i ciepła. Koszty energii, ciepła oraz paliw będą coraz większym elementem budżetu domowego. Tak, jak ludzie ubodzy energetycznie, musimy racjonować zużycie, rezygnować z niepotrzebnego zużycia prądu, i w najgorszym wypadku liczyć na pomoc społeczną, której będzie coraz więcej. Mamy dopłaty właściwie do wszystkiego, a uważam, że to dopiero początek. Największy i najbardziej odczuwalny kryzys energetyczny czeka nas w sezonie grzewczym, kiedy zapotrzebowanie będzie największe. Dlatego już teraz powinniśmy zainwestować w umiar. Szykujmy się na chude lata w energetyce.
Nie będzie to łatwe…
Wcześniej mieliśmy nieograniczony dostęp do energii i surowców, nie oglądaliśmy się na rachunki - mówię oczywiście o ludziach, którzy nie byli ubodzy energetycznie - a teraz wszyscy będziemy liczyli megawatogodziny.
Jakie będą tego konsekwencje?
Długoterminowo wyjdzie nam to na dobre. Nasza gospodarka będzie bardziej efektywna, mniej energochłonna, a przez to mniej wrażliwa na kryzysy energetyczne. Warto odnieść się tu do kryzysu naftowego z lat 70., który zapoczątkował wręcz rewolucję łupkową w USA i po latach przyniósł niezależność Amerykanów od Bliskiego, jeśli chodzi o ropę. Ten sam efekt byłby pożądany w Europie na rynku energii, gazu i paliw. Kryzys powinien zakończyć się zamknięciem stacji benzynowej Władimira Putina.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W rządzie PiS i spółkach energetycznych ponoć jest obawa, że w zimie ludzie masowo włączą tanie, ale prądożerne grzejniki - farelki. Bo w czarnym scenariuszu może to oznaczać konieczność zmiany stopni zasilania, czyli ograniczenia w dostawach prądu, a nawet grozić blackoutami.
Jeśli ludzie masowo sięgną po farelki, to wzrośnie zapotrzebowanie na energię elektryczną, tymczasem w Polsce mamy elektrowni "na styk". To znaczy, że grozi nam luka wytwórcza; za mało mamy elektrowni w stosunku do zapotrzebowania na energię. Z tego względu ten system naczyń połączonych może spowodować, że niedobory w jednym miejscu przełożą się na niedobory w innym. Z tego względu należy ograniczyć zużycie energii, gazu i innych paliw, a także dostaw ciepła – na wszelki wypadek. Kreml nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a i zdarzenia losowe mogą być różne. Nie mamy bowiem wpływu na to, co dzieje się za granicą. A kryzys jest wszędzie. Musimy zatem dmuchać na zimne.
Hiszpania wprowadziła już prawo, którego celem jest zmniejszenie zużycia energii w obiektach użyteczności publicznej. Lekceważenie nowych przepisów zagrożone jest karą od 600 tys. do nawet 100 mln euro. Obowiązkiem oszczędzania zostały objęte placówki handlowe, kulturalne, obiekty turystyczne, a także operatorzy budynków publicznych, dworców kolejowych i autobusowych. Czy i u nas powinno zostać wprowadzone takie prawo?
Zalecałbym wprowadzenie takich przepisów w Polsce i ograniczyć zużycie energii i ciepła tak, gdzie jest to możliwe - już teraz. Nieoficjalnie słychać zresztą o przymiarkach do ograniczenia temperatury wody sieciowej w ciepłownictwie miejskim w Polsce. Tego typu rozwiązania są wskazane. Samoograniczanie się da lepszy efekt i będzie generować mniejsze koszty gospodarcze niż nagłe niekontrolowane niedobory, które mogą się pojawić, gdy będziemy udawać, że nie musimy niczego zmieniać. Im więcej zaoszczędzimy zasobów na zimę, tym więcej będziemy mieli przestrzeni do działania w różnych scenariuszach, które mogą nas czekać. Należy się spodziewać, że kryzys energetyczny przejdzie z obrazków w telewizji do naszego życia codziennego. Eksperci mówią o tym od wiosny. Czas przyjąć tę rzeczywistość do wiadomości.
Rozmawiał Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski