Karuzela z cokołami
W historii Europy nie raz obalano pomniki, a na ich miejsce wznoszono następne. Często na tym samym cokole. Pierwsza, na wielką skalę, zrobiła to Rewolucja Francuska. Podjęła akcję zmiany nazw nie tylko miesięcy i ulic, ale także miejscowości, a nawet figur karcianych.
Kiedy arianizm stał się modnym tematem badawczym, zaczęto odwiedzać dawną stolicę braci polskich, Raków pod Opatowem, gdzie jeszcze w 1954 r. stał pomnik zwycięzcy nad bolszewikami – Józefa Piłsudskiego. Kiedy arianolodzy odwiedzili Raków po 1960 r., na starym cokole dostrzegli już napis ku czci Armii Czerwonej, która wyzwoliła Polskę. Po 1989 r. przywrócono dawny napis, nieco tylko zmodyfikowany.
Jeszcze bardziej dramatyczne koleje losu przechodził obelisk w Kłodzku, wzniesiony w 1899 r. ku czci hrabiego Friedricha Wilhelma von Goetzena, który bohatersko bronił tego miasta podczas wojen napoleońskich. W 1949 r. z inicjatywy Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej pomnik obstawiono szynami i zalano betonem. W ten sposób powstał postument, na którym umieszczono pięcioramienną gwiazdę jako symbol wdzięczności dla Armii Radzieckiej. Po 1989 r. radzie miejskiej Kłodzka zabrakło pieniędzy na rozbiórkę budowli. Gwiazda została jednak usunięta, a sam postument otoczono 13-metrową wieżą szklaną reklamującą ubezpieczenia. Wszelkie koszta poniosło PZU; ponieważ zawarty w tej sprawie przez miasto kontrakt opiewa tylko na 20 lat, trudno przewidzieć, jaki kształt już niedługo przybierze pomnik kłodzki. Swoisty rekord pobiła chyba kolumna w Ferrarze (na Piazza Ariostela). Umieszczano na niej kolejno: pomnik papieża Aleksandra III (1675 r.), statuę Wolności (1796 r.), figurę Napoleona (1805 r.) i Ariosta (1833 r.),
który – jak dotąd – nie ustąpił już miejsca nikomu innemu.
Z Napoleonem związane są początki zmian dawnych nazw polskich ulic. I tak w 1808 r. znaną dobrze wszystkim warszawiakom ulicę Miodową przemianowano na Napoleona. Ze względu na osiadłych tu piernikarzy z Torunia, już od XV stulecia była nazywana Miodowniczą lub Miodownikowską. W dwa lata po klęsce cesarza pod Moskwą powróciła do starej nazwy. Nie wiadomo natomiast, co się stało z funduszem, który polscy oficerowie zaczęli gromadzić pod koniec istnienia Księstwa Warszawskiego na wzniesienie pomnika Napoleona w Warszawie.
Księstwo Warszawskie zapoczątkowało modę przypochlebiania się ważnym osobistościom poprzez nadawanie ich imion i funkcji ulicom. Pamiętnikarz lubelski Ignacy Baranowski notuje z wyraźnym dyzgustem, że gdy w 1810 r. książę warszawski Fryderyk August zatrzymał się w tym mieście na ulicy Korce (nazwa pochodziła od urządzanych tu targów), nazwano ją natychmiast Królewską. Grzywna groziła tym, którzy używali starej nazwy. Baranowski w 1815 r. słusznie przewidywał, iż niebawem ulica powróci do starej nazwy „i będzie znowu naznaczony strof, ktoby ją nazywał Królewską...”.
Jak widać, Baranowskiemu nie były znane dzieje Rewolucji Francuskiej. Z iście jakobińską furią usuwano wówczas z nazw przymiotniki typu królewski (na przykład Palais-Royal stał się Maison Egalite), a także wszelkie wzmianki o aniołach czy świętych. Władze Krakowa, zmieniając w okresie stalinowskim nazwy ulic św. Jana czy św. Marka na ulice Jana lub Marka, szły po prostu tym samym tropem: we Francji rue Saint-Antoine stawała się rue Antoine, le Mont Saint-Michel – Mont-Michel, most Notre-Dame mostem Rozumu, plac Marche Saint-Jean – placem Praw Człowieka, plac Ludwika XV – placem Rewolucji. Gilotynowano na nim jej ofiary, stąd też na fali pojednania narodowego został on zaraz po ustaniu terroru nazwany placem de la Concorde (1795 r.). I tak już jest po dziś dzień. Dyktatura jakobińska trwała krótko: zmieniono nazwy jedynie niektórych miast, jak Lyon (na Ville-Affranchie, czyli miasto wyzwolone) i Tulon (na Port-la Montagne), uznanych za główne bastiony kontrrewolucji. Jan Pruszyński słusznie przypomina, iż
historyczne nazwy miejscowości powinny być poddane ochronie prawnej na równi z pomnikami kultury materialnej. Zmiany tych nazw nie tylko bowiem powodują „utrudnienie identyfikacji i anachronizmy, ale mogą w sposób zamierzony lub niezamierzony zacierać genezę przedmiotu”. Dodajmy, iż rewolucje czyniły to z pełną świadomością, ułatwiały sobie w ten sposób początek zapisu nowych dziejów. W radzieckiej Rosji proces ten objął wiele miast z Petersburgiem (od sierpnia 1914 r. Piotrogrodem) na czele. I daremnie Gorki protestował przeciwko zmianie nazwy Niżnyj Nowgorod na Gorkij (nastąpiło to jeszcze za życia pisarza). Dopiero obecnie na mapę Rosji powróciły Niżnyj Nowgorod i Sankt Petersburg. Ale sam okręg pozostał po dawnemu – leningradzki.
Wróćmy jednak do XIX w., w tym stuleciu administracja Królestwa Polskiego długo nie przystępowała do zmiany nazw ulic. Rusyfikacja objęła je dopiero po powstaniu styczniowym. Jerzy Kasprzycki przypuszczał, iż wynikało to z pragmatyzmu władz wojskowych. Ułatwiało bowiem „orientację w terenie, egzekucję podatków, pobór rekruta”. Jak sądzę, istniał po temu jeszcze jeden powód, a mianowicie znikoma początkowo liczba Rosjan mieszkających w Warszawie. W 1864 r. było ich tu zaledwie 691 (nie licząc oczywiście wojska), natomiast u schyłku tego stulecia już ponad 22 tys. (na przeszło pół miliona mieszkańców). Niejako patriotyczną odpowiedzią na poczynania caratu było spolszczanie nazw ulic w zaborze austriackim, rozpoczęte po uzyskaniu przez Galicję szerokiej autonomii. W „Pamiętnikach Kazimierza Chłędowskiego” czytamy, iż rada miejska Lwowa uważała za swój narodowy obowiązek „kasować wszystkie obojętne nazwy ulic, a zaprowadzać ile możności patriotycznie brzmiące nazwy”. Dotyczyło to oczywiście wszystkich miast
galicyjskich.
Odzyskana niepodległość nie przyniosła większych zmian nazw ulic w byłym zaborze austriackim, za to na terenie zaboru pruskiego oraz na ziemiach podległych Rosji sytuacja przedstawiała się całkowicie odmiennie.
Od roku nie było w Warszawie Rosjan, a jej mieszkańcy nadal chodzili po ulicach nazywanych imionami carskich generałów. Aż wreszcie młodzież warszawska 11 września 1916 r. zerwała w nocy tabliczkę z nazwą ulicy hr. Berga i zawiesiła drugą, nadającą jej imię Romualda Traugutta. Zdopingowało to Radę Miejską, która 26 października zabrała Teodorowi Bergowi od razu dwie ulice: Teodory, przemianowując ją na ul. Tytusa Chałubińskiego, i hr. Berga, która odtąd oficjalnie nazywała się Traugutta. Aleksander Fredro zastąpił generała gubernatora Warszawy w latach 1874–1880 hr. Kotzebue, ulica Erywańska stała się Kredytową, Leopoldyny (nazwana tak dla uczczenia żony prezydenta Warszawy, Leopoldyny Witkowskiej) Emilii Plater, Nowoaleksandryjska stała się ulicą Puławską, Junkierska – Kozią, plac Aleksandra – placem Trzech Krzyży, skwer Konstantynowski – skwerem Adama Mickiewicza itd. Nieco później wśród miast Iwangorod stał się znowu Dęblinem, a Nowogeorgijewsk Modlinem. Rosyjskich nazw ulic nie było jednak aż tyle, by
ich mogło starczyć na uczczenie wszystkich wydarzeń i postaci związanych z walkami o niepodległość. Stąd też ulice o tradycyjnie polskich nazwach zamieniono na brzmiące bardziej aktualnie i patriotycznie: Sadową na ks. Skorupki, pl. Zielony na pl. gen. Dąbrowskiego, pl. Warecki na pl. Napoleona (dzisiejszy pl. Powstańców Warszawy), a pl. Mokotowski (zwany także Rondem Mokotowskim) na pl. Unii Lubelskiej. Pl. Saski przydzielono Piłsudskiemu (któż dziś pamięta, iż po wzniesieniu tam soboru przez krótki czas nazywano go oficjalnie Soborowym?).
W artykule „Nowa Warszawa” w 1925 r. Żeromski pisał, że skoro już przystąpiono do rozbiórki soboru na placu Saskim, to na jego miejscu nie powinno się wznosić żadnego pomnika, a nazwy placu zmieniać (jak to niektórzy proponowali) na plac Bolesława Chrobrego. Obecna przypomina bowiem niesławne parady wielkiego księcia, w trakcie których maltretowani przez satrapę polscy oficerowie popełniali samobójstwa. Co prawda w Krakowie na jubileusz autora „Króla-Ducha” odebrano teatr Fredrze, by nazwać go imieniem Słowackiego (szydził z tego również i Boy-Żeleński), ale „nie należałoby załatwiać się z pamięcią założyciela państwa (Bolesława Chrobrego), jak to mówią, krakowskim targiem: za pomocą zmiany nazwy”.
Po 1945 r. przemianowano wiele placów i ulic. Niektóre nawet parokrotnie. Na przykład nieszczęsną ulicę Foksal. Od 1934 r. nosiła imię Pierackiego (minister spraw wewnętrznych, zabity przez ukraińskiego terrorystę), od 1945 r. ponownie Foksal, od 1947 r. zaś stała się ulicą imienia Młodzieży Jugosłowiańskiej, która pracowała przy jej odgruzowywaniu. Po wyklęciu Tity przez Stalina ponownie Foksal i oby tak już na zawsze pozostało.
Z nazw ulic i placów starano się zetrzeć pamięć o Legionach Józefa Piłsudskiego, również o wojnie 1920 r. Kasacji uległa m.in. ul. 6 sierpnia (część nazwano al. Wyzwolenia, części przywrócono historyczną nazwę Nowowiejskiej), a krótka uliczka ks. Ignacego Skorupki stała się z powrotem ulicą Sadową. Wszystko to doprowadziło do paradoksalnej sytuacji, iż Piłsudski miał swoją aleję w Rzymie, a nie w stolicy państwa, do którego odbudowy walnie się przyczynił.
W PRL nowe nazwy miały umacniać socjalistyczną świadomość jej obywateli oraz przypominać o ideowych poprzednikach PRL. W III Rzeczypospolitej nie mają już w Warszawie swoich ulic: gen. Karol Świerczewski (obecnie al. Solidarności), Julian Marchlewski (al. Jana Pawła II), Wera Kostrzewa (ul. Bitwy Warszawskiej 1920 r.), Hanka Sawicka (Kazimierza Pużaka), Marian Buczek (Zygmunta Słomińskiego), Franciszek Jóźwiak (gen. Abrahama Romana), rewolucja październikowa (Prymasa Tysiąclecia), nie mówiąc już o Bolesławie Bierucie (ul. gen. Emila Fieldorfa) czy Nadzieżdzie Krupskiej (ul. Batalionu Pięść). Zniknął z mapy stolicy pl. Komuny Paryskiej (obecnie Woodrowa Wilsona) i pl. Dzierżyńskiego (obecnie Bankowy). Nie wszystkie zmiany nazw przyjmowano z aprobatą, czego dowodem są spory wokół ul. ks. Popiełuszki. Niektóre nazwy mimo woli nas śmieszą, jak ul. Martyrologii Narodowej w jednym z miasteczek mazowieckich, istotnie srodze strzaskanym przez kolejne działania wojenne.
Nad Sekwaną kręci się filmy o męczeństwie karmelitanek, które w imię wierności Kościołowi położyły głowy pod gilotynę, i o tryumfach rewolucji. O rozpętanym przez jakobinów terrorze. W USA reżyserzy i pisarze opiewają bohaterstwo Południa (choćby „Przeminęło z wiatrem”), inni natomiast kręcą kolejną telewizyjną wersję „Chaty Wuja Toma” i sławią Abrahama Lincolna jako człowieka, który za cenę straszliwych ofiar ocalił jedność państwa. U nas nieprędko chyba dojdzie do podobnej sytuacji. Jedni uważają, iż w warunkach brutalnej interwencji obcego mocarstwa trudno mówić o wojnie domowej, wszelkie więc porównania z Francją czy Stanami Zjednoczonymi są nieuzasadnione i nieprawdziwe. Inni składają winę na wciąż niezabliźnione rany, niezakończony rozrachunek ze stalinizmem. Co ważniejsze, w nastrojach społecznych wydaje się przeważać skłonność do wyboru tylko jednej, dość ściśle określonej tradycji historycznej.
Mnie osobiście z jednej strony przeszkadzało, iż Hibner, Kniewski i Rutkowski posiadali ulice w Śródmieściu, wykrojone kosztem zakorzenionych w świadomości kilku pokoleń nazw. Z drugiej zaś gorszy zamiana nazwy parku z Hanki Sawickiej na Romana Dmowskiego (czyżby inicjatorzy nic nie wiedzieli o pochodzeniu współzałożycielki ZWM?), jak również wysunięta w Szczecinie propozycja zastąpienia ulicy Bohaterów Getta ulicą Orląt Lwowskich.
Żeromski, który pisał, że „kto na ziemię ojczystą, choćby grzeszną i złą, wroga odwiecznego naprowadził (...), ten się wyzuł z ojczyzny”, przyklasnąłby z pewnością usunięciu pomnika Dzierżyńskiego. Istotnie, żaden z Polaków, którzy w 1920 r. szli z najeźdźcą na Warszawę, nie powinien mieć w niej swojej ulicy, placu czy pomnika. Ale czy to znaczy, iż mamy z nazw ulic (i z narodowej pamięci) wymazać również i piękne tradycje polskiej lewicy?
Janusz Tazbir