Karolina Korwin-Piotrowska: Diana. Medialny cyrk, ekshibicjonizm i religijny kult
20 lat temu świat ogarnęła histeria. Obcy ludzie padali sobie w ramiona, pod pałacem Kensington lądowały tony kwiatów, wszyscy płakali, media były w żałobie. Wszystko dlatego, że najbardziej znana kobieta na świecie zginęła w wypadku samochodowym. Nazywała się Diana Spencer.
31.08.2017 | aktual.: 31.08.2017 17:30
Pamiętam ten poranek, ten szok po upublicznieniu informacji o śmierci Diany, świadomość absurdalności i tajemnicy tej śmierci w wypadku samochodowym, w mieście miłości, w Paryżu. Wszak wiadomo nie od dzisiaj, że "Paryż to zawsze dobry pomysł". Jak widać, nie zawsze. Oglądaliście film "Amelia"? Moja mina dokładnie taka sama jak Amelii na wieść o śmierci Diany, tylko w przeciwieństwie do Amelii nie szukałam wtedy żadnego pudełka ze skarbami. W sumie żałuję, bo dzisiaj już wiem, że daliśmy się wkręcić w wielki medialny cyrk. Ten cyrk, w różnych wariantach, trwa do dzisiaj. Ba, wyznaczył nam standardy publicznego obchodzenia żałoby po kimś znanym.
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jechała bez pasów, samochód prowadził za szybko pirat drogowy, pijaczek, lubiący łykać tabletki jak cukierki, popijając alkoholem i że gdyby Diana miała ochronę Scotland Yardu do wypadku pewnie by nie doszło. Ale ona z niej zrezygnowała, żeby w spokoju bawić się i wkurzać byłego kochanka, z przystojnym playboyem, lubiącym kokainę, łatwe kobiety i pensje od bogatego tatusia, Dodim Al Fayedem…
Globalna żałoba
Siedziałam wtedy, jak wiele milionów ludzi na świecie, przed telewizorem. Oglądałam zapłakanych zwykłych ludzi, wielkich polityków i gwiazdy filmowe. To była pierwsza tego typu publiczna, ostentacyjna wręcz i globalna, żałoba. Każdy czuł się w obowiązku powiedzieć cokolwiek, zapłakać, wyrazić żal. To było jak zawody: kto pierwszy, kto mocniej, bardziej kwieciście, ten lepszy i częściej cytowany. Pamiętam, jak kilka dni po wypadku, jeszcze przed pogrzebem, byłam w ciągu dwóch dni na kilku wielkich międzynarodowych lotniskach i to, co mnie zszokowało, że kiedy wchodziłam do kiosków z gazetami, miałam wrażenie, że naprawdę płacze, w każdym dosłownie języku, cały świat.
Wszystkie gazety, wszystkie okładki ozdabiała twarz tej kobiety. Tej samej, którą jeszcze nie tak dawno publicznie w tych samych gazetach ośmieszano. Bo nagle zapomniano, że na kilka miesięcy przed wypadkiem, jej popularność spadała, a ona była bardziej tematem kiepskich dowcipów niż wzniosłych laudacji, jakie wygłaszano na wyścigi po jej śmierci. Jej zachowanie coraz bardziej denerwowało, bo desperacko pragnęła uwagi, newsów w gazetach, kolejnych zdjęć, kolejnej uwagi świata. A ten powoli miał jej i jej zawirowań prywatnych dosyć. Kobiety, która świadomie uczyniła ze swojego życia medialny serial, kiepską i wstydliwą telenowelę, którą coraz bardziej sarkastycznie, śledził każdy, czy tego chciał, czy nie.
Bo Diana, od pierwszej chwili, kiedy jej zdjęcie, zaskoczonej popularnością i zainteresowaniem, dziewiczej, idealnej "angielskiej róży" i narzeczonej przyszłego króla Anglii, była gwiazdą. Na początku tego jeszcze nie wiedziała, była nieporadna, ale potem szybko nauczyła się medialnej gry i lawirowania między dziennikarzami, dworem i własnym ego, które kochało być karmione kolejnymi zdjęciami, informacjami, rankingami najpiękniejszych i najlepiej ubranych. Ona to bowiem kochała. Śledziła wszystkie newsy na swój temat. Kochała ten sport. Jak dzisiaj blogerki modowe, gwiazdy Instagrama czy bohaterowie dramatów ze ścianek celebryckich.
Królowa ustawek
Dzisiaj już to wiemy, na jaw wychodzą różne skrywane dotąd tajemnice. O tym, że była nieustannie w kontakcie z prasą, z dziennikarzami, że sama informowała, szczególnie po rozwodzie, media o tym, gdzie jest, co robi i z kim. Co potem nie przeszkadzało jej publicznie na media i paparazzi narzekać. Kiedy więc widzimy dzisiaj gwiazdy, które w ramach chronienia prywatności, robią ustawki, udzielają ekshibicjonistycznych wywiadów w gazetach i publikują różne fotki w mediach społecznościowych, które kiedyś pewnie ocierałyby się o porno, ale dzisiaj służą do zarabiania, pomyślmy o Dianie. O tym, że jej medialna postawa, jej podwójna medialna moralność, otworzyła drzwi do medialnego piekła i tragicznego końca. Z jednej strony jej twarz i potem jej dzieci były wszędzie, Diana miała rekordową liczbę okładek, rzecz to nieosiągalna w naszych czasach. Jej popularność była globalna, była jedną z ostatnich gwiazd znaną dosłownie wszędzie. Z drugiej strony, z czasem zdała sobie boleśnie sprawę z tego, co sama rozpętała. Że raz wpuszczone do życia prywatnego media, nigdy z niego nie wyjdą.
Zobacz także: Królowa Elżbieta II i książę Filip - niezwykła królewska para
Jej rozwód z Karolem, towarzyszący temu medialny szum, rodem z najgorszego obyczajowego szamba, był wielką lekcją dla nas i rodziny królewskiej i zapowiedzią tego, co nas czeka w przyszłości, co my, żyjący w XXI wieku, mamy już niemal na co dzień. Przypomnijmy: niemal codziennie każda szanująca się brukowa gazeta w Anglii publikowała wówczas smaczne, skandalizujące newsy z alkowy Diany albo Karola. Niemal codziennie pojawiały się nowe newsy, które dzisiaj miałyby pewnie status "fake newsa", ale wtedy to nikomu nie przeszkadzało. Diana z Karolem to był gorący towar, dzisiaj pewnie klikaliby się jak wściekli na portalach plotkarskich, wtedy żyły z nich głównie brukowce. Dla nich każda opowieść z ich sypialni była jak Boże Narodzenie w środku lata. Do tego sami zainteresowani dostarczali mediom kolejnych newsów, a więc Anglicy czytali o tym, że przyszły król Anglii chciałby być tamponem w ciele swej kochanki, którą nazywał "pączusiem", a potem czytali zapis rozmowy Diany, matki przyszłego króla Anglii, która nie zostawiała suchej nitki na Karolu i jego rodzinie. I tak przez długie miesiące aż do rozwodu.
Diana w XXI wieku
Czy jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądałaby ta historia w czasach mediów społecznościowych, dominacji niesprawdzanych fake newsów i portali plotkarskich? Byłby to z jednej strony horror, bo Diana z jej ekshibicjonizmem i emocjonalną niestabilnością, byłaby połączeniem emocjonalności nastolatki zaklętej w ciele dojrzałej kobiety w stylu Edyty Górniak, ekshibicjonizmu i zmysłu biznesowego w stylu Kim Kardashian i zakochania w modzie w stylu Maffashion. Ale z drugiej strony, może właśnie dlatego, jej koniec nie byłby tak tragiczny, bo doskonale wyżywałaby się na Instagramie, niekoniecznie zapraszając paparazzi, by na przykład zrobili zdjęcie owego słynnego pocałunku z Al Fayedem. To zdjęcie, na którym para całuje się na statku, było jedną z najbardziej znanych ustawek medialnych, zanim owo określenie stało się modne. Diana zrobiłaby to zdjęcia dzisiaj sama, dałaby na Instagram i jak rasowa "attention whore", patrzyła na rosnące lajki i newsy medialne pisane na bazie jednej fotki.
Czasy medialnego ekshibicjonizmu, sprzedaży życia prywatnego, zarabiania na nim, często pod płaszczykiem chronienia tegoż, byłyby dla Diany idealne. Nie potrzebowałaby dziennikarzy, paparazzi ani nawet Andrew Mortona, który napisał jej słynną skandalizującą biografię, by być obecną w życiu świata i utrzeć nosa znienawidzonym Windsorom. Idę o zakład, że kochałaby media społecznościowe, byłaby królową Instagrama, która wpędzałaby w kompleksy Kim Kardashian i Magdę Gessler.
O czym zapominamy?
Szkoda, że w tym wszystkim, w newsach o jej rozrzutności, zamiłowaniu do wibratorów, wróżek i kiepskich romansów, umyka nam gdzieś to, co zrobiła dla innych. A zrobiła bardzo wiele. Choćby to, że w czasach, kiedy większość ludzi była przekonana, że wirusem HIV można zarazić się jak grypą, odwiedzała chorych na AIDS, tuliła ich, podawała im ręce, a jako pierwsza z rodziny królewskiej na spotkania z poddanymi nie zakładała rękawiczek. I jedno zdjęcie Diany obejmującej chorego na AIDS zrobiło więcej dla świadomości ludzi, skąd jest ta choroba i jak można się nią zarazić, niż masa kampanii społecznych. Takich zdjęć symboli z Dianą jest więcej. Z bezdomnymi, z gejami, z nieuleczalnie chorymi. Zrobiła dla nas więcej niż mamy tego świadomość. Nauczyła nas nie tylko okazywania emocji, nawet na granicy ekshibicjonizmu, ale dla sprawy można zrobić wiele. Ona tak robiła.
Szkoda, że o tym zapominamy. Pamiętajmy, że owszem, była emocjonalnym inwalidą, dramatycznie zestresowaną kobietą, niepogodzoną ze swoim życiem, wyglądem, wagą, desperacko szukającą miłości i akceptacji, kiepsko wykształconą, ekshibicjonistyczną typową "angielską różą", ale jednocześnie była dużo twardsza niż miała tego świadomość. Była szczera. Czasem za bardzo. Emocjonalna, czasem na granicy tolerancji. Jak każdy człowiek popełniała błędy, ale jej największym „grzechem” było to, że znał ją i oceniał cały świat.
Obyśmy się doczekali obiektywnej, spokojnej i pozbawionej emfazy oceny jej postaci. Dobrej, merytorycznej biografii, a nie kolejnego koszmarnego filmu, albumu, nastawionego na zarobek dodatku do kolorowej gazety. Ona nie potrzebuje medialno-religijnego kultu, ona, jak nikt inny, potrzebuje prawdy.
Karolina Korwin-Piotrowska dla WP Opinie