Kapelan prezydenta: Politycy mogliby się uczyć od kibiców
Politycy mogliby się wiele nauczyć od kibiców pielgrzymujących na Jasną Górę, chociażby tego, że możemy się nie zgadzać, ale istnieją wartości ważne dla wszystkich Polaków, obojętnie po której stronie sporu politycznego stoją – powiedział PAP kapelan prezydenta Karola Nawrockiego, ks. Jarosław Wąsowicz.
PAP: Wielokrotnie współorganizował ksiądz pielgrzymki środowiska kibiców na Jasną Górę. Dlaczego zdecydował się ksiądz objąć duchową opieką właśnie to środowisko?
Ks. Jarosław Wąsowicz: Ja po prostu jestem kibicem, więc kiedy zostałem księdzem, to naturalne dla mnie było, żeby w swoim kapłaństwie służyć ludziom, wśród których odnajduję swoje korzenie. Pomysłodawcą zorganizowania pielgrzymki kibiców był ś.p. Tadeusz Duffek, legendarny kibic Lechii Gdańsk, który zmarł w młodym wieku. To właśnie Tadeusz przypomniał nam, że w latach 80. jako kibice Lechii jeździliśmy na pielgrzymki organizowane przez ks. Jerzego Popiełuszkę. Tadeusz zmarł w 2005 r., a my, w gronie jego przyjaciół, postanowiliśmy zrealizować to jego wielkie marzenie i zorganizować pielgrzymkę kibiców na Jasną Górę. Początkowo pielgrzymki gromadziły 200-300 kibiców, teraz co roku przyjeżdżają ich tysiące. To jest fenomen w skali świata, ponieważ środowisko kibiców jest kojarzone z różnymi sprawami, ale na pewno nie z religijnością.
Kibice: dobro i zło
PAP: To środowisko kojarzone z patriotyzmem, z hasłem: "Bóg, honor, ojczyzna", ale też z bójkami na stadionach i tzw. ustawkami. Jak ksiądz to widzi?
Ks. J.W.: Wśród kibiców, podobnie jak w innych środowiskach, widzę i dobro, i zło. Faktem jest rywalizacja między klubami, która nieraz przyjmuje drastyczne formy. Zachowania przemocowe to jest jakaś ciemna strona sportu w ogóle, nie tylko świata kibicowskiego. Od czasów starożytnych były bójki na stadionach i chyba nie da się ich całkiem wyeliminować.
Polska inicjatorem w Europie? "Możemy żądać więcej"
Natomiast największy problem widzę w tym, że nikt nie dostrzega dobrej strony tego środowiska. Jeśli gdzieś w mediach mówi się o kibicach, to tylko w kontekście bójek, nigdy w kontekście akcji patriotycznych i charytatywnych, w które się kibice angażują. Osobiście uważam, że zło można zwyciężać dobrem i staram się to robić poprzez propagowanie w środowisku kibicowskim pozytywnych inicjatyw. Jedną z nich jest właśnie pielgrzymka na Jasną Górę, która gromadzi kibiców wokół wspólnych wartości. To jest niezwykłe doświadczenie, z którego wiele mogliby się nauczyć, chociażby politycy. Bo można się nie zgadzać, ale powinny być pewne wartości i wyzwania ważne dla wszystkich Polaków, obojętnie po której stronie sporu politycznego stoją.
Pierwszym momentem, kiedy kibice zwaśnionych klubów – Cracovii i Wisły, Lechii i Arki, Polonii i Legii – podali sobie ręce, była śmierć papieża Jana Pawła II. Przerwano wtedy mecz między Lechem i Pogonią. To był punkt zwrotny. Wtedy okazało się, że są wydarzenia, które są w stanie nas zjednoczyć. Z upływem czasu antagonizmy odżyły, ale myślę, że to doświadczenie gdzieś w kibicach pozostało. Nie wiem, czy wspólne pielgrzymowanie kibiców na Jasną Górę byłoby możliwe, gdyby nie to wydarzenie.
Obowiązki kapelana prezydenta
Widzę też, jak to środowisko zmieniło się na przestrzeni lat. Po smutnym okresie lat 90., kiedy ludzie byli biedni, nie mieli perspektyw i cała ta frustracja znajdowała ujście w zachowaniach chuligańskich, na początku XXI wieku wyraźnie widać wśród kibiców zwrot ku postawom patriotycznym. Kibice Legii przygotowują oprawy meczów związane z upamiętnianiem Powstania Warszawskiego, przywożą powstańców na uroczystości, organizują się, by ich wspierać w ciągu roku. W Poznaniu kibice upamiętniają powstańców wielkopolskich i bohaterów poznańskiego czerwca, w Gdańsku – bohaterów Solidarności, we Wrocławiu – żołnierzy wyklętych.
Jedną z inicjatyw charytatywnych środowiska kibiców jest także akcja pomocy dzieciom polskim na Litwie, Białorusi i Ukrainie pod hasłem Jeden Naród Ponad Granicami. Im więcej ludzi będzie się angażowało w takie właśnie formy aktywności środowiska kibicowskiego, tym lepiej.
PAP: Na czym polegają księdza nowe obowiązki jako kapelana prezydenta? I czy da się je pogodzić z księdza dotychczasową działalnością?
Ks. J.W.: Kapelan prezydenta robi to, co każdy ksiądz - sprawuje sakramenty święte. Bycie kapelanem prezydenta to nie jest jakaś funkcja polityczna, wiążąca się z aktywnościami innymi niż te, które należą do duchownego. Jako kapelan odprawiam codziennie mszę świętą dla pracowników Kancelarii Prezydenta RP i staram się uczestniczyć we wszystkich ważniejszych wydarzeniach religijnych, w których bierze udział prezydent i pierwsza dama.
Natomiast poza tym pan prezydent pozwolił mi kontynuować moje zaangażowania związane z pracą z młodzieżą i z pracą naukową. Jako salezjanin jestem członkiem zakonu, którego charyzmatem w Kościele jest praca z młodzieżą. Realizuję to zadanie, m.in. organizując obozy dla polskich dzieci z Kresów Wschodnich. Natomiast jako historyk zajmuję się badaniami związanymi z najnowszą historią Polski, m.in. od martyrologii Polaków w czasie II wojny światowej, przez antykomunistyczne podziemie, po dzieje Kościoła w tym okresie i w czasach komunistycznych.
Jedną z patriotycznych inicjatyw, z którą związany jestem od lat i którą mam zamiar kontynuować, jest akcja upamiętnienia sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej Danuty Siedzikówny pod hasłem "Serce dla Inki". 28 września w Różanymstoku będzie miało miejsce odsłonięcie dwudziestego szóstego serca, w którym znajdzie się ziemia z grobu Inki, odnalezionego na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku.
Te wszystkie inicjatywy związane z upamiętnianiem polskich bohaterów są dla mnie szczególnie ważne. Uważam, że historia uczy życia. Te wszystkie trudne doświadczenia, które się w naszej polskiej historii wydarzyły, pokazują, że zawsze wtedy, kiedy byliśmy wierni wartościom wypływającym z Ewangelii, potrafiliśmy się zjednoczyć. I pomimo wojen, pomimo masowej eksterminacji, potrafiliśmy wywalczyć niepodległość. Myślę, że tego warto uczyć dzisiaj polską młodzież, zwłaszcza że czasy są trudne. Zresztą zawsze takie były.
Nie zgadzam się z tezą, że dzisiejsza młodzież nie jest zainteresowana historią. Przeczy temu, chociażby popularność naszej akcji "Serce dla Inki". Historia młodej dziewczyny, która nie miała nawet 18 lat, kiedy została rozstrzelana, naprawdę porywa młodych. Inka pozostawiła po sobie niezwykły testament. Krótki gryps, jedno zdanie: "Powiedzcie babci, że zachowałam się, jak trzeba". Inaczej mówiąc: pozostałam wierna, nie zdradziłam wartości, które wyniosłam z rodzinnego domu, z salezjańskiej szkoły, z oddziałów leśnych. To młodych szokuje, ale i intryguje.
Wierność jest wartością, która dzisiaj została przez świat najbardziej zdewaluowana. Wszyscy wokół mówią: ważne jest tylko to, żeby było wygodnie. Na tym tle wierność jawi się jako wyzwanie. Dlatego warto promować te postaci, którym udało się wierności dochować – takie jak Danuta Siedzikówna czy abp Antoni Baraniak – i tego uczyć polskiej młodzieży. Jestem w to zaangażowany nie tylko jako historyk, ale jako duszpasterz. Uważam, że to może uratować młode pokolenie.
PAP: W piątek przypada 72. rocznica aresztowania sekretarza i kapelana prymasa Stefana Wyszyńskiego, metropolity poznańskiego w latach 1957-1977 abpa Antoniego Baraniaka. Dlaczego ta postać jest księdzu tak bliska?
Ks. J.W.: Moje osobiste zainteresowanie postacią abpa Baraniaka wynika także z faktu, że był on salezjaninem, tak jak ja. Poza tym abp Baraniak to jedna z najbardziej świetlanych postaci polskiego Kościoła w XX wieku, męczennik czasu komunizmu. 26 września 1953 r. został aresztowany razem z prymasem Wyszyńskim i osadzony w więzieniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy Rakowieckiej. Po uwolnieniu niewiele mówił o tym, co przeszedł. Dopiero stosunkowo niedawno historycy dotarli do dokumentacji związanej z tym okresem. Okazało się, że był przesłuchiwany 145 razy, przetrzymywany nago w karcerze, bity metalowymi prętami, przypalany papierosami, a wszystko po to, żeby wymusić na nim zeznania, które pozwoliłyby komunistom wytoczyć pokazowy proces prymasowi Wyszyńskiemu. Abp Baraniak nie dał się złamać, okazał się pasterzem niezłomnym.
Od pięciu lat w rocznicę jego uwięzienia odprawiam na Rakowieckiej mszę św. w intencji rozpoczęcia jego procesu beatyfikacyjnego. Przekonanie o jego świętości było żywe wśród wiernych tuż po jego śmierci w 1977 r. i trwa do dziś. Stąd petycja do metropolity poznańskiego o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego.
PAP: W młodości należał ksiądz do Federacji Młodzieży Walczącej. Dlaczego zaangażował się ksiądz w działalność tej organizacji?
Federacja Młodzieży Walczącej i młodzieńcze zaangażowanie
Ks. J.W.: Urodziłem się i wychowałem w Gdańsku, w dodatku na Zaspie, która była miejscem szczególnym. Chociażby dlatego, że w latach 80. mieszkał tu Lech Wałęsa, zresztą w bloku obok. Na moich oczach działo się wiele historycznych wydarzeń. Jako młody chłopak wszedłem w środowisko kibiców Lechii Gdańsk, które również bardzo mocno zaangażowało się we wspieranie podziemnych struktur Solidarności. Stadion Lechii był wówczas uważany za bastion podziemia. Wielu kibiców było bezpośrednio zaangażowanych w działalność różnych podziemnych organizacji. Ci najmłodsi, tacy jak ja, angażowali się w działalność Federacji Młodzieży Walczącej.
W czasie strajków należałem do grona nastolatków, którzy przerzucali do Stoczni żywność. Po 1989 roku wciąż byłem zaangażowany, ale już po przeciwnej stronie niż Solidarność. Należałem do opozycji niepodległościowej, która odrzucała rozmowy Okrągłego Stołu i sprzeciwiała się wyborowi gen. Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. Wszystkie te wydarzenia były dla mnie szkołą społecznego zaangażowania. To był czas nawiązywania pięknych przyjaźni, które trwają do dziś. Z wieloma kolegami od 27 lat organizujemy m.in. letni wypoczynek dla dzieci i młodzieży z dawnych Kresów Wschodnich. W tym roku gościliśmy 250 dzieci.
rozmawiała Iwona Żurek (PAP).