Kandydat do śmieci - felieton WP
Kiedy kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że tegoroczna
kampania wyborcza będzie przede wszystkim kampanią wizerunkową,
właściwie się ucieszyłem. Przyjemnie jest popatrzeć na twarze
po liftingu, nowe krawaty i nowe oprawki do okularów; na
uśmiechy tych, którzy do tej pory pluli żółcią, i poważne miny tych, którzy już dawno się ośmieszyli; na kandydatów
grających na gitarach, śpiewających góralskie piosenki i rozdających cukierki rzekomo uzdrawiające polską politykę. Ciekawy aspekt kampanii wizerunkowej można prześledzić na przykładzie Lecha Kaczyńskiego, jego partii o zabawnej nazwie „Prawo i Sprawiedliwość” oraz pewnego śmietnika.
Kampania wizerunkowa polega na tym, że zamiast o programie kandydata, dowiadujemy się o tym, jaki jest fajny. Lech Kaczyński, poważny człowiek, trochę się chyba wstydzi, że musi brać udział w takich zabawach. Dlatego w telewizji powiedział nawet, że zdjęcie ukazujące go wśród uśmiechniętej rodziny, wcale nie było pozowane, tylko "takie wyszło". Tak samo przypadkowe są zapewne zdjęcia, na których kandydat Kaczyński prezentuje się jako mężczyzna wyższy od swojej mównicy.
Żarty na bok. Akurat wzrost prezydenta nie jest najbardziej istotnym elementem programu wyborczego, tym bardziej, że Lech Kaczyński, jako prezydent Warszawy mógł udowodnić, jak będzie wyglądało zapowiadane przez niego silne i skuteczne zarządzanie Polską.
I tak przez trzy lata rządów prezydenta Kaczyńskiego mogliśmy zobaczyć, jak skutecznie organizuje on obchody 60. rocznicy Powstania Warszawskiego, przy okazji skutecznie otwierając jedną trzecią muzeum. Niedawno skutecznie obronił nas przed zepsuciem moralnym ze strony homoseksualistów a chwilę później przed terrorystą uzbrojonym w telefon komórkowy. Równie skutecznie zarządza swoją administracją, która organizuje nieudane przetargi na kluczowe dla miasta inwestycje. Dzięki silnym i zdecydowanym ruchom skutecznie zlikwidował na dwa tygodnie handel naręczny w centrum Warszawy. Skutecznie także dba o czystość miasta rozwieszając plakaty wzywające do zachowania czystości.
Właśnie kampania czystościowa przypomniała mi się, gdy chwilę po powrocie z urlopu zobaczyłem w moim mieście plakaty kandydatów na parlamentarzystów porozwieszane na płotach, murkach, rynnach, przystankach, śmietnikach a nawet na drzewach. Oczywiście w nielegalnych miejscach rozwieszane są plakaty wielu partii, ale na drodze z Woli na Mokotów zdecydowanie najwięcej naliczyłem "materiałów wyborczych komitetu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości". Najczęściej uśmiechał się do mnie ze słupów wspierający wiadukty Al. Prymasa Tysiąclecia Paweł Poncyliusz i jeszcze jeden młody mężczyzna z partii Kaczyńskich, którego nazwisko zaczynało się na W, ale zupełnie nie pamiętam, jak się kończyło.
Właściwie młodszych kolegów prezydenta miasta można by pochwalić za gospodarność. Plakatowanie w miejscach do tego przeznaczonych kosztuje, a koszty kampanii wyborczej partii, które weszły do parlamentu są częściowo refundowane z budżetu państwa. Rozwieszając plakaty na krzakach, kandydaci PiS oszczędzają więc nasze pieniądze. Poza tym - to ich kolega rządzi Warszawą, więc właściwie o co ten krzyk. Jak do mnie do domu przychodzą koledzy, to też im na wiele pozwalam.
Problem jednak polega na tym, że generalnie nie przepadam za ulotkami przylepianymi do murów mojej kamienicy. Dlatego zerwałem z rynny plakat pana Poncyliusza i postanowiłem (zgodnie z zachętami Zakładu Oczyszczania Miasta) wyrzucić go do kosza na makulaturę, który stoi niedaleko mojego domu. To znaczy, właściwie, stał. Kiedy przytargałem Poncyliusza do śmietnika przypomniałem sobie, że ja i moi sąsiedzi zostaliśmy kilka tygodni temu pozbawieni możliwości "selektywnej zbiórki odpadów". Kosze zostały usunięte. Dzwoniłem do ZOM-u, by dowiedzieć się czemu tak się stało. Miła pani z infolinii "Czystość" nie była w stanie odpowiedzieć i, mimo zapowiedzi, nie odpowiedziała mi do tej pory. Od innego pana dowiedziałem się, że gmina ma zapewnić możliwość sortowania śmieci i zapewnia: wprawdzie śmietniki zostały usunięte, ale wciąż mogę wsiąść w samochód i pojechać na wysypisko, gdzie moje posortowane śmieci zostaną przyjęte. Ponieważ nie mam samochodu, pan zaproponował taksówkę. Merci.
Cała sytuacja wyjaśniła mi parę rzeczy. Po pierwsze: czystościowa kampania władz miasta jest kampanią wizerunkową. Po drugie: kampania wizerunkowa polega na tym, że tworzy się wizerunek, który ma nas przekonać, że jest zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Po trzecie wyjaśniło się, że jedno z haseł kampanii: "Śmieć przykładem" nie jest wcale bezsensowną grą słów, tylko komunikatem, jaki Lech Kaczyński wysyła do swoich młodszych kolegów (Paweł Poncyliusz śmieci przykładowo już jakiś czas). Po czwarte wreszcie inne hasło kampanii: "Zanosi się na wysypisko" okazało się po prostu informacją od władz miasta do jego obywateli: "zbieramy raz-dwa śmieci i taksóweczką na wysypisko". W związku z tą propozycją jutro zaniosę na wysypisko Pawła Poncyliusza i kilku jego kolegów. Czego i Państwu życzę.
Krzysztof Cibor, Wirtulna Polska