Kampania prezydencka 2008 - najdroższa i najbardziej innowacyjna
Dobiegająca końca kampania prezydencka w USA była najdroższa w historii kraju i najbardziej
innowacyjna pod względem pozyskiwania funduszów.
02.11.2008 | aktual.: 03.11.2008 00:07
Dwóm głównym rywalom, Demokracie Barackowi Obamie i Republikaninowi Johnowi McCainowi udało się zebrać na jej cele łącznie około miliarda dolarów.
Kwota będzie jeszcze wyższa, jeśli uwzględnimy tuzin kandydatów, którzy odpadli po drodze, wśród nich Hillary Clinton. Pani senator zebrała dziesiątki milionów dolarów i zdobyła 18 milionów głosów w prawyborach.
Sam tylko Obama pozyskał około 750 milionów dolarów, kwotę która pobiła wszelkie rekordy i która jeszcze rok temu wydawała się wręcz nieosiągalna.
We wrześniu zebrał 150 milionów dolarów, sumę wyższą od tej, jaką zgromadzili w 2004 r. dwaj główni kandydaci: George W. Bush i John Kerry w końcowym etapie kampanii.
Aby tego dokonać kandydat na pierwszego czarnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych rozwinął strategię, na którą stawiał już swego czasu niefortunny kandydat demokratyczny Howard Dean w wyborach 2004 roku: wykorzystanie internetu i wciągnięcie do pomocy młodych entuzjastów.
Zwracając się do swych sympatyków, aby pomagali jak mogą, przyjmował donacje w wysokości 25, 10, a nawet 5 dolarów. Dzięki temu jego kampanię poparły finansowo ponad trzy miliony osób, w tym 600.000 tylko we wrześniu. Była to liczba bez precedensu.
Pozwoliło mu to zrezygnować z sięgnięcia po fundusze publiczne - 84 miliony dolarów na cele kampanii. Stał się pierwszym kandydatem, który od chwili ustanowienia tego systemu, tj. od 1974 roku, nie sięgnął po fundusze publiczne.
Ta decyzja Obamy spowodowała wiele krytycznych reakcji, zwłaszcza ze strony McCaina, który podjął publiczne pieniądze na cele swej kampanii. Jeśli bowiem kandydat korzysta z publicznego funduszu ustanowionego na cele kampanii wyborczej, to tym samym godzi się na pewne dodatkowe ograniczenia prawne w pozyskiwaniu funduszy prywatnych.
Podczas gdy McCain musiał bardzo liczyć się z pieniędzmi w toku swej kampanii, nieporównanie większe fundusze zgromadzone przez Obamę dały mu szansę podejmowania walki nawet w stanach, w których teoretycznie nie miał dużych szans.
Obama pozwolił sobie w minionym tygodniu nawet na kupno czasu telewizyjnego (po 30 minut) w różnych amerykańskich sieciach w godzinie największej oglądalności, aby transmitować materiały reklamowe i reportaże ze swej kampanii.
Nie tylko to. Do połowy października Obama wydał na swe ogłoszenia wyborcze 195 milionów dolarów, podczas gdy McCain tylko 99 milionów.
Koordynatorzy kampanii McCaina nie kryli zazdrości z powodu zasobów, jakimi dysponował na cele swej walki o Biały Dom Barack Obama.
Według Steve'a Weissmana z Instytutu Finansowania Kampanii, sukces Obamy spowoduje "coraz większą niechęć" do korzystania z publicznych finansów, instytucji ustanowionej w tym celu, aby oszczędzić kandydatom nadmiernej straty czasu na pozyskiwanie funduszy i uchronić ich od uzależniania się od niektórych donatorów.
Biorąc pod uwagę sukces kandydata Demokratów w pozyskiwaniu funduszy na cele walki wyborczej, trudno przypuszczać, aby w przyszłości kandydaci na prezydenta USA chcieli akceptować ograniczenia, jakie narzuca skorzystanie z publicznych pieniędzy.
Weissman przypomina, że na etapie prawyborów tylko najsłabsi kandydaci przyjmują pomoc finansową państwa.
Według republikańskiego stratega Todda Harrisa, "za cztery lata raczej żaden z kandydatów nie będzie bronił instytucji środków publicznych na cele kampanii wyborczej, skoro Obama uzyskał aż taką przewagę, rezygnując z tych pieniędzy".