"Kaczyńskiego nie chroniono jak Obamy, plama na honorze"
"Nadgorliwość gorsza od faszyzmu", "o jeden most za daleko", "przerost formy nad treścią" - środki bezpieczeństwa podjęte podczas wizyty Baracka Obamy w Polsce, dość zgodnie oceniają przedstawiciele PiS, SLD i PSL. Jedynie poseł PO jest przekonany, że nie podjęto żadnych dodatkowych kroków, ponad to, co jest wymagane.
27.05.2011 | aktual.: 27.05.2011 16:40
Zapewnienie bezpieczeństwa prezydentowi Barackowi Obamie i innym uczestnikom XVII szczytu środkowoeuropejskiego, niesie za sobą duże komplikacje dla mieszańców Warszawy. Biuro Ochrony Rządu wprowadza poważne ograniczenia w ruchu drogowym oraz ograniczenia w możliwości parkowania pojazdów, szczególnie w centrum miasta i na dojeździe z portu lotniczego. Dodatkowo w piątek wstrzymuje ruch pieszy na Placu Zamkowym i Trakcie Królewskim. Czy to nie przesada?
- Barack Obama jest strzeżony sto razy bardziej niż papież, a służbom zarówno polskim jak i amerykańskim chciałbym zadedykować w tym kontekście powiedzenie, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu - komentuje europarlamentarzysta PiS Ryszard Czarnecki. Z drugiej jednak strony zauważa, że państwo polskie może brać przykład z Amerykanów, jak należy dbać o własnego prezydenta. - W przypadku prezydenta Kaczyńskiego, nie podjęto jednej tysięcznej tych starań. I to jest plama na honorze polskiej władzy - mówi Czarnecki.
Tadeusz Iwiński (SLD), specjalista od spraw zagranicznych, dość ostrożnie podchodzi do sprawy i przypomina, że Amerykanie są bardziej wyczuleni po śmierci Osamy bin Ladena. Jednocześnie przyznaje, że wyłączenie ruchu pieszego, "to może i racja, że o jeden most za daleko".
Przewodniczący Klubu PSL Stanisław Żelichowski, członek sejmowej komisji spraw zagranicznych uważa, że we wszystkim lubimy przesadzać. - Prezydent Obama był w Londynie i nie było takiego paraliżu miasta, jaki jest w Warszawie. To jest nadgorliwość całkowita. Mamy cały szereg służb i jeżeli mają szansę się wykazać, to się wykazują - ocenia Żelichowski. Poseł dodaje, że ten przerost formy nad treścią dotyczy zarówno służb polskich, jak i amerykańskich. Równocześnie ta 'przesada' może odbić się na stosunku Polaków do USA. - Ważne jest bezpieczeństwo prezydenta, ale jednocześnie mieszkańcy chcą normalnie żyć. Nam zależy na dobrych układach z USA, ale takim przejaskrawieniem spraw zniechęcamy naszych rodaków - konstatuje.
Jedynym obrońcą racjonalnych działań służb bezpieczeństwa jest Maciej Orzechowski (PO), również członek sejmowej komisji spraw zagranicznych. - Nadgorliwość? Ufam służbom bezpieczeństwa i myślę, za żaden dodatkowy środek bezpieczeństwa, poza tymi, które są wymagane, zarówno przez Biuro Ochrony Rządu, jaki przez Secret Service, nie został podjęty – mówi z przekonaniem. Orzechowski podkreśla, że bezpieczeństwo dotyczy nie tylko Baracka Obamy, ale również kilkunastu przywódców krajów europejskich. - Od czasu wojny w Afganistanie i ataku na WTC, świat już nie jest taki sam. W każdym miejscu na świecie może nastąpić atak terrorystyczny, a potencjalna możliwość takiego ataku ze względu na obecność tylu przedstawicieli państw, jest jeszcze większa – mówi poseł.
Czy w takim razie Polska przez te parę dni może być celem? Czy prezydent USA może czuć się bardziej zagrożony w Polsce niż w Irlandii, czy w Wielkiej Brytanii? Poseł PO absolutnie zaprzecza. - Uważam, że zagrożenie jest wręcz mniejsze, ponieważ wiemy, że w Irlandii i Wielkiej Brytanii były akty terrorystyczne, a w Polsce nie. Jednak wolę mieć komplikacje w ruchu komunikacyjnym, niż gdyby miały się wydarzyć takie incydenty, bo przede wszystkim wtedy cierpią postronni ludzie – mówi Orzechowski.
Jeśli zagrożenie nie jest takie duże, to dlaczego akurat w Polsce wprowadzono takie ostre środki bezpieczeństwa? Może łatwiej zamknąć miasto, niż wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo mieszkańców?
Tadeusz Iwiński nie wie, na ile to jest życzenie strony amerykańskiej, a na ile dmuchanie na zimne ze strony polskiej, bo ostateczne decyzje podejmuje się w pewnym kompromisie. Jeśli jednak ktoś "na siłę" uznałby, że w Polsce jest mniej bezpiecznie, np. ze względu na to, że Chalid Szejk Mohammed był tu przetrzymywany, to uważa, że "jest to troszkę przesadzone".
Ryszard Czarnecki uważa, że jest to wynik wykonywania poleceń służb amerykańskich "bez dyskusji". - To jest żenujące. Myślę, że w PRL-u nasze służby słuchały się służb sowieckich, a teraz mam wrażenie, że nasze służby są dość bezkrytyczne wobec żądań służb amerykańskich – mówi europoseł. Czarnecki jest przekonany, że służby i władze brytyjskie są traktowane bardziej po partnersku przez Amerykanów, niż służby i władze polskie.
Z taką oceną nie zgadza się Stanisław Żelichowski. - PiS ma odchylenie od normy w zakresie suwerenności Polski – ripostuje. - To są porozumienia obu służb, tylko ktoś powinien z większą rezerwą podchodzić do kwestii zabezpieczeń – dodaje.
Niestety w Warszawie mieszkańcy zostaną kompletnie odizolowani i nie będzie nawet szansy, by Polacy okazali Barackowi Obamie jakiekolwiek uczucia, tak jak to było możliwe np. w Irlandii.
Ryszard Czarnecki przypomina, że w Irlandii Obama przemawiał do ludzi. - Gdzie jak gdzie, ale w Polsce takie przemówienie byłoby dość oczywiste i naturalne, bo prezydent Obama szedłby śladem swoich poprzedników, Cartera, Busha juniora – mówi poseł. Jednak w Polsce Barack Obama jest odcięty od ludzi. - Jest to wyłącznie spotkanie polityków z politykami dla polityków. Takie właśnie sytuacje powodują powiększającą się przepaść między światem polityków a światem normalnych ludzi - podsumowuje.
Jeśli Barack Obama jest tak od nas odseparowany, to chyba równie dobrze spotkanie mogłoby się odbywać na obrzeżach Warszawy? - Najlepiej na lotnisku, przynajmniej mieszkańcy nie mieliby bólu głowy – odpowiada Czarnecki.
Miejmy jednak nadzieję, że to nie chodzi tylko "o sesję zdjęciową", jak podpowiada europarlamentarzysta i "ten żenujący spektakl" będzie miał jednak pozytywne skutki dla Polski.
Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska