PolskaKaczyński: Półmetek albo finał

Kaczyński: Półmetek albo finał

Lider był zawiedziony wynikiem PiS. Ale przygotował partię i wyborców na porażkę. Teraz rezygnuje z rozliczeń. Czy PiS czekają stare błędy, czy nowe otwarcie?

Kaczyński: Półmetek albo finał
Źródło zdjęć: © PAP

17.10.2011 | aktual.: 17.10.2011 15:52

W wieczór wyborczy Jarosław Kaczyński panował nad głosem i twarzą. Mówił spokojnymi formułkami, których w tej kampanii używał często. Z drugiej strony nie podziękował swojemu sztabowi wyborczemu. Czy z rozmysłem? Chyba jednak ze zdenerwowania, bo nie podziękował także wyborcom.

Ludzie, którzy rozmawiali z nim tego wieczoru w bardziej kameralnym gronie, twierdzą, że był spokojny i potem nawet dowcipkował. Co jednak działo się w jego wnętrzu? Jedne wielkie emocje?

Do końca miał nadzieję na zwycięstwo. Utarło się przecież, że oficjalne sondaże czołowych pracowni są o kilka procent zafałszowane na niekorzyść PiS, bo ludzie unikają deklaracji za partią antyestablishmentową. Tym razem jednak tak nie było.

W roku 2010 w wieczór prezydenckich wyborów dawał wyraz rozczarowaniu i rozgoryczeniu jeszcze w saloniku na Nowogrodzkiej, zanim wystąpił przed publicznością. Bo dotarły już do niego nieoficjalne wyniki exit pollów.

Rok później był bardziej opanowany, choć miał więcej powodów do wzburzenia. Badania robione na potrzeby partii, inaczej niż te ogłaszane publicznie, nieomal do ostatniej chwili wykazywały możliwość zwycięstwa PiS. Zachwiało się to dopiero w ostatnim tygodniu, ale leciutko. Dziesięcioprocentowej przewagi partii Tuska Kaczyński miał prawo się nie spodziewać.

Na cztery lata…

W teorii jego otoczeniu wystarczyło zajęcie pierwszego miejsca bez brania władzy. Można byłoby z pozycji moralnego zwycięzcy piętnować centrolewicową „koalicję strachu” i szykować się do kolejnego rozdania. W tyle głowy był podobno i inny scenariusz: PO ma trudności ze stworzeniem rządu z SLD i Ruchem Palikota, więc tworzy go PiS, z ludowcami i konserwatywnymi platformersami wystraszonymi przechyleniem się statku w lewo. Powstanie stabilnej koalicji PO – PSL odbiera wszelkie nadzieje. Ten parlament przetrwa zapewne cztery lata, pomimo społecznych wstrząsów.

Kaczyński zapanował nad sobą i w ciągu paru następnych dni zrobił coś, czego wszyscy się spodziewali. Oznajmił, że dalej będzie kierował partią, choć w 2008 r. zapowiadał coś innego. Teraz od pierwszej chwili powołuje się na przykład Victora Orbána. Swój elektorat, i sam PiS, przygotował w gruncie rzeczy na kolejną porażkę. Rozważania o węgierskim wariancie, jakie zafundował bliskim sobie intelektualistom, a które oni (np. Zdzisław Krasnodębski) powtarzali w artykułach, zaowocowały. Choć prawicowi wyborcy są ogłuszeni rozmiarami przegranej (daje się to wyczuć w internetowych debatach), wizja kolejnych czterech lat w opozycji była dobrze utrwalona w ich głowach.

Na dokładkę media zainteresowane tworzeniem staro-nowego rządu Tuska i losem spychanego z fotelu marszałka Sejmu Grzegorza Schetyny na krótką chwilę straciły zainteresowanie PiS, choć zwykle poświęcały mu aż nadto uwagi. Pod osłoną tej ciszy trzy dni po wyborach odbył się w partyjnej centrali na Nowogrodzkiej pierwszy Komitet Polityczny.

Spodziewano się partyjnych obrachunków. Ale prezes zdecydował autorytatywnie: rozliczenia później. I wszyscy członkowie wąskich władz PiS przyjęli tę decyzję z ulgą. – Będą rozliczenia, ale nie potrzeba nam wstrząsów, gdy wszyscy wyczekują, że zacznie się u nas dziać coś dramatycznego – wyjaśnia wpływowy wiceprezes partii Adam Lipiński.

Co począć z Ziobrą?

Przyjęli z ulgą, bo rzeczywiście czekano na wstrząsy, a nawet rozłam w partii – już w 2007 r. podsumowania powyborcze wypchnęły z PiS teraz znów startujących z jego list Kazimierza Ujazdowskiego i Ludwika Dorna. Żadnej partii to niepotrzebne, ale tej, stale bombardowanej medialnym ostrzałem, szczególnie.

Tym razem zaczynem niepokoju mieli być eurodeputowani: Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski. Zaraz po wyborach w rozmowach z działaczami i posłami zwłaszcza Kurski miał krytykować władze partii za kolejną przegraną. W tych rozmowach pojawiły się zarzuty taktyczne (niefortunna wypowiedź rzecznika Hofmana o chłopach, niepotrzebne wydanie książki z wypowiedzią o Merkel), jak i strategiczne. Za błąd uznano na przykład wskrzeszenie postaci Zyty Gilowskiej kojarzącej się z liberalną polityką finansową.

Z drugiej strony i do nich samych są pretensje. Po początkowych sporach, na ile wystąpienia Ziobry w parlamencie europejskim zaszkodziły kampanii, i on, i Kurski zamilkli, ale na zebrania sztabu nie przychodzili, więc od wspólnych wysiłków się dystansowali. Zarazem w ostatnich tygodniach odbyli wraz z innym europosłem Tadeuszem Cymańskim podróż po Polsce, promując swoich kandydatów, często z dalszych miejsc (Andrzej Dera z Kalisza, Mariusz Orion Jędrysek z Wrocławia, Marzena Wróbel z Radomia). To nie tylko rozjuszyło niektórych liderów list, ale we władzach partii wywołało przekonanie, że oto budowana jest frakcja Ziobry. Zwłaszcza że ci ich kandydaci powchodzili do parlamentu. Często byli też kandydatami ojca Rydzyka.

Ziobro miał więc być po wyborach przywołany do porządku. A jednak zszedł z linii strzału, dowiedziawszy się od swoich potencjalnych zwolenników, że nie są gotowi na rozgrywkę z liderem. Przegranym, ale nadal silnym – 30-procentowy elektorat popiera go i jest zainteresowany utrzymaniem jedności. Jeszcze przed wyborami Kaczyński po części rozmontował frakcję Ziobry, dając niektórym jego ludziom „jedynki” na listach (Beata Kempa, Andrzej Duda, Arkadiusz Mularczyk). Jeden z tych jego sojuszników mówi dziś, że nie wierzy w wojnę między Ziobrą i Kaczyńskim, że „Zbyszka jego przeciwnicy w partii wrabiają w ten konflikt”. Można by na to odpowiedzieć, że to nie przeciwnicy kazali prowadzić byłemu ministrowi sprawiedliwości kampanię w kampanii. Ale też on sam już po wyborach nie wykonał żadnych opozycyjnych gestów. A na Komitecie Politycznym milczał.

Możliwe więc, że jemu, a nawet bardziej wojowniczemu Kurskiemu, nic się nie stanie. – Niektóre ich zachowania były dziwne, jeżdżąc po kraju, omijali centralny sztab, ale my już straciliśmy kilku eurodeputowanych, po co nam kolejne awantury? – pyta retorycznie członek władz partii.

Możliwe też, że Ziobro jest zbyt ostrożnym człowiekiem, aby wejść w starcie z charyzmatycznym Kaczyńskim. – Gdyby prezes dał Zbyszkowi dożywotni mandat w Brukseli, zadowoliłby się tym – żartuje jego kolega z europarlamentu. A może Ziobro ma w tyle głowy inny scenariusz? Obiecał liderowi, że w roku 2014 wystartuje w kolejnych europejskich wyborach. Ale w 2015 r. może stanąć do rozgrywki o prezydenturę. Do tego musi zachować łączność z partią, po co mu rozłam? – spekuluje dobrze go znający polityk PiS.

Błędy prezesa

Równocześnie można sobie było wyobrazić także inne rozliczenia: tych, którzy naprawdę odpowiadają za wyborcze błędy. Na przykład to Adam Hofman, pomijając już jego wypowiedź o chłopach, autoryzował wywiad w „Newsweeku”, w którym pojawił się wątek Angeli Merkel. To on odpowiada też za sondaże Homo Homini, które systematycznie wprowadzały liderów PiS w błąd, więc usypiały ich czujność.

Zdanie o kanclerz Merkel pojawiło się wcześniej w wyborczej książce prezesa redagowanej przez dziennikarza Stanisława Janeckiego, który potraktował ją jako normalne komercyjne dzieło. Ten sam Janecki jeszcze wcześniej miał pilnować tekstu partyjnego programu. Ale nie upilnował potencjalnie kłopotliwego, bo niezręcznie sformułowanego zdania o śląskości jako zakamuflowanej formie niemieckości.

Błędy Hofmana czy Janeckiego są istotne nie tylko dlatego, że oni sami mają w partii wielu rywali. Na rozpychającego się łokciami młodego rzecznika zasadziły się na przykład panie mające mu za złe promowanie tzw. aniołków. Uderzenie w tych ludzi mogłoby być uderzeniem w ich protektora Adama Lipińskiego, zaufanego druha Kaczyńskiego od zawsze, symbolizującego pragmatyczną linię, która wielu drażni. – Były błędy, ale generalnie to była dobra kampania – ucina teraz on sam.

Ale Kaczyński chyba nawet nie bardzo może sobie na takie rozliczenia pozwolić. Zapewne ma poczucie, że cała wygaszająca emocje kampania nie była w sumie zła, tu Lipiński ma rację. Prezes nie musi też być lojalny wobec Hofmana czy Janeckiego, jednak wobec Lipińskiego pewnie chce.

Ale co ważniejsze, ma małe pole manewru. Obwieszczenie, że kolejna grupa ludzi robiących mu kampanię się nie sprawdziła, byłoby przyznaniem się do słabości. Zwłaszcza po niefortunnym odcięciu się od kampanii prezydenckiej. Człowiek, który mierzy sto par butów i żadna mu nie pasuje, ma problem z własną nogą.

A na dokładkę błędy ostatniego tygodnia kampanii obciążają jednak i jego. To on zdecydował się udzielić do wyborczej książki złośliwych wypowiedzi o różnych postaciach, co burzyło jego kampanijny wizerunek: człowieka spokojnego. I to on wdał się w nieostrożne dywagacje (nie pierwsze zresztą) w rozmowie z dziennikarzami „Newsweeka”. To im powiedział kilka miesięcy wcześniej, że poprzednią kampanię prowadził na proszkach.

Utwardzanie utwardzonych

Możliwe więc, że czyjaś głowa spadnie, ale później. Możliwe, że nie spadnie żadna, a ceną kolejnych czterech lat Kaczyńskiego jako lidera opozycji będzie przejście do porządku dziennego nad wnioskami z przegranych wyborów, szóstych z kolei.

Inna sprawa, czy Kaczyński postąpi zgodnie ze swoimi wcześniejszymi zwyczajami i po miękkiej kampanii zacznie znowu „utwardzać” swój już na setki sposobów utwardzony elektorat. Wracając do ostrej retoryki á la Macierewicz. Pierwsze jego zachowania wskazują, że niekoniecznie. Poszedł do Pałacu Prezydenckiego na spotkanie z Bronisławem Komorowskim, a za pierwszy powyborczy temat uznał reformę sejmowego regulaminu tak, aby zapewnić więcej uprawnień opozycji. To inicjatywa uzasadniona, ale i nastawiona na zyskanie wpływu na rzeczywistość. Zamiast okopywania się.

Ale w roku 2007 i 2010 nawet i sama logika zdarzeń prowadziła go do przyjęcia postawy obrony oblężonej twierdzy. Teraz okoliczności nie będą temu sprzyjały. Obóz rządzącej PO jest potężny i zaborczy jak nigdy, a Janusz Palikot będzie chciał się dalej uwiarygodniać, prowokując prawicę.

Mając z prawej flanki nowych krytyków, choćby i dziś milczących, jak Kurski i Ziobro, Kaczyński może też potraktować taktykę zwierania szeregów jako receptę na partyjną jedność. Zwłaszcza że partia jest jednak sfrustrowana. Tą logiką kierował się przed rokiem, poddając krytyce przyszłych twórców PJN. Ziobro, pomimo osobistego pragmatyzmu pozujący na pryncypialnego radykała, zachęca go dziś samą swoją obecnością, aby uwiarygadniać się wobec innych radykałów. Choć tak naprawdę z tej strony poważne niebezpieczeństwo mu nie grozi. Radio Maryja nie zaryzykuje wojny z Kaczyńskim. Kluby „Gazety Polskiej” i inne tego typu środowiska kochają prezesa i nikogo więcej.

Mając to skrzydło jako tako zabezpieczone, Kaczyński powinien sobie postawić pytanie o kierunki ewentualnej ekspansji. Chce wygrać wybory prezydenckie w 2015 r. (bez tego wariant węgierski nie ma sensu). Tymczasem wizja pozyskania w drugiej turze lewicowych wyborców, gdy po tej stronie znika Napieralski, za to wyrasta Palikot, staje się coraz bardziej złudna. Kim mają być ludzie dający Kaczyńskiemu ponad 50 proc. w wyborach prezydenckich, a ponad 40 w wyborach parlamentarnych?

W tej chwili PiS staje się partią kilku środowisk, ważnych, ale mniejszościowych: tradycyjnych patriotów i katolików oraz ludzi biedniejszych i to tylko z południowych i wschodnich regionów uważających się za wykluczonych. To za mało, żeby wyjść poza swoje dotychczasowe opłotki.

W poszukiwaniu języka

Po tym, jak Kaczyński porzucił – przyznajmy po dyskredytującej, chwilami obrzydliwej kampanii przeciw niemu – odwołujące się do różnych grup i środowisk hasło IV RP, ma trudności ze znalezieniem uniwersalnego języka. Jeżeli nie walka z korupcją, z przestępczością, to co? Spróbował odwołać się do ogólnikowego niezadowolenia Polaków z sytuacji gospodarczej i poczucia, że ludzie PO to nie są modernizacyjni fachowcy. Ale choć tę opinię powtarza od dawna wielu Polaków, nie udało się.

Czy większość społeczeństwa jest, co pokazują badania socjologiczne, nadal zadowolona? Czy może drużyna Kaczyńskiego nie wypadała przekonująco w roli ewentualnych zmienników? Przy wrogich mediach trudno dobrze wypaść. Ale bez tego nie da się myśleć o zdobyciu pakietu kontrolnego.

Wariant węgierski zakłada pozyskanie wielkich grup wystraszonych ekonomiczną katastrofą. Ale nie wiadomo, czy kataklizm przyjdzie, jaką przybierze postać, i kto ma szansę na rolę zbawcy.

Można mieć pretensję do Michała Kamińskiego, że przez ostatnie miesiące próbował się uwiarygadniać, nie szczędząc politykowi, któremu niedawno się podlizywał, złośliwości i podejrzeń. Ale jedna jego uwaga była racjonalna: gdyby przejście od kampanii roku 2010 do kampanii 2011 było bardziej płynne, gdyby nie obciążono go manewrami: „Miękko, twardo, znowu miękko”, Kaczyński ugrałby pewnie więcej.

Ostatnia rozgrywka

Można dodać i inne argumenty: w tej kampanii PiS próbował występować w roli obrońcy aspiracji ludzi młodych. Torować im drogę, kwestionując na przykład odpłatność za drugi kierunek studiów, a w szerszym sensie pokazując, na ile napotykają ograniczeń w coraz bardziej zamkniętym społeczeństwie. Ale czy wielu adresatów tej oferty kojarzyło tę partię wcześniej z podobnymi tematami? Sam Kaczyński próbował się nimi zajmować dopiero podczas kampanii. To za późno.

W normalnych demokracjach partie opozycyjne czasami przegrywają wybory po wiele razy, ale w międzyczasie zmieniają przywódców i strategie. Kaczyński uważa się za wiecznego lidera, bo sam wymyślił PiS i bez niego partia ta prawdopodobnie by się rozpadła. Można nawet uznać tę logikę: Polska w pełni normalną demokracją nie jest, a próby fundowania konserwatywnych partii poza Kaczyńskim kończyły się fiaskiem, nawet i w tych wyborach (PJN). Ale to nie oznacza, że po raz kolejny wystarczy zamiecenie złych doświadczeń pod dywan.

– Jarosław to wie, ma poczucie, że te następne cztery lata to jego ostateczna rozgrywka – zapewnia członek Komitetu Politycznego PiS. Ano zobaczymy.

Piotr Zaremba

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)